Macie ochotę na kolejny dołujący wpis?
Niezaradnej dziś usunięto na moment grunt spod nóg, to ona też postanowiła zaszaleć. Całość nowego wpisu - i tego bloga, który właśnie czytacie znajdziecie TU.
Widzicie? Tak, ten sam! No prawie, bliźniaczo podobny. Niezaradna urodziła się jako bliźniak. Ale nie dlatego podwoiła ten blog. Zmusił ją do tego oporny fejs, a drogę wskazała - jak się okazuje, nie tylko Artystka, ale i znawca sieci - Lidka. Której raz jeszcze można dziękować, co niniejszym się czyni.
W tym momencie, jeżeli nie macie dość czytania o życiu w stanie biedy, a mieliście Niezaradną w zakładkach i innych takich, uaktualnijcie sobie w nich adres mailowy.
Bo każdy kolejny wpis - dołujący, sarkastyczny a nawet optymistyczny - wszystkie zostaną opublikowane w nowym miejscu. Miejmy nadzieję, że tam będziecie mogli się rozgościć na dłużej, tak będzie fajnie.
dziennik ze stanu biedy
środa, 9 kwietnia 2014
wtorek, 8 kwietnia 2014
Co z tą filozofią?
Może to mądrość życiowa, może dowód otępienia, co przyszło wraz z ubóstwem.
Niezaradna już nie umie dyskutować o filozofii.
Kto przy zdrowych zmysłach dyskutuje o filozofii? Jaki zjadacz chleba ma głowę do takich bzdet, jeżeli nie siedzi w szkole/na uczelni/cholera wie, w jakim innym dziwnym miejscu?
Ktoś, kto się mieni elitą, teoretycznie powinien głowę do tego mieć. A społeczeństwo elit potrzebuje. Nie, nie będzie tu teraz wykładu dlaczego. Prościej byłoby napisać, jak brak elit wpływa na obecną denną kondycję duchową społeczeństwa, ale Niezaradna jest za mało mądra, by bawić się w publicystykę blogową.
Konkrety zatem, jak to u Niezaradnej. Fajnie jest czasem od rzeczywistości biedowej odskoczyć i pogadać o... cholera, o filozofii. Albo o uczuciach, albo o estetyce. A wszystko to pod pretekstem omówienia kolejnej książki, którą się gremialnie w umówionym gronie przeczytało. Niezaradna ma takie grono. Sama go nie skrzyknęła, za bardzo jest na to socjofobiczna i sceptyczna. Grono skrzyknęła kuzynka Niezaradnej, Entuzjastka. I grono już 5 lat czyta książki, potem siada i gada. Można by to nazwać dyskusją, ale bywa, że za dużo wina się leje. Albo Niezaradna za mało go wypije. Na spotkaniu w wieczór sobotni nie wypiła nic, bo leki sreki i inne takie tam. Może to przez to.
Na początek zapytano kurtuazyjnie o Niezaradnej zdrowie. Głupia Niezaradna pomyliła to z życzliwością i palnęła, że się boi. Bo może okazać się, że już nie będzie na prawe ucho słyszeć, a to cholernie dyskomfortowe jest. No to dostała za swoje. bo dyskusja toczyła się tego wieczoru wokół książki "Kuracja według Schopenhauera".
Szybko usłyszała, że tkwi w błędnym myśleniu. Wznieść się ponad ten problem, nie żyć przyszłością, a cieszyć stanem właśnie przeżywanym.... Spotkaniem, dyskusją, tym, co się z niej wynosi... - oto, jak powinna czuć Niezaradna. Nie było to dla niej jeszcze niczym odkrywczym, bo horacjanizm z jego "carpe diem" polubiła już w szkole. I z założeniem cieszenia się spotkaniem przyszła. Bo na spotkaniach zawsze głośno jest, lewe ucho wystarczy, by całokształt dyskusji wyłuskać. I nie myśli się o tym, że zastrzyki póki co nie dają efektu, tylko czeka na mądre słowa i myśli inspirujące.
Kurwa, minęła godzina i nic nie inspirowało. A w drugiej zaczęło wkurwiać.
Jesteśmy mrówkami, cóż znaczy nasza krzątanina z perspektywy kosmicznej... I wszystkie myśli i idee już były... Czy to znaczy, że nie możemy rozkminiać od nowa? A czemu nie?... Bo czy życie może być szczęśliwe? Cóż znaczy życie szczęśliwe? Czy człowiek powinien śmierci się bać? Jak to jest, że życie ciągle nas nie zaspakaja? Mamy tak wiele i szukamy ciągle, niedosyt czujemy... Postawić sobie cele można i dążyć do nich, to nas uszlachetnia: nie osądzać, nie narzekać, być wdzięcznym...
Bla, bla, bla, bla... Niezaradna poczuła, że nie może już. Że rozsadzi ją zaraz. I choć miała ochotę nawrzucać gęsto kurew i towarzystwu podziękować za dalsze tracenie cennych godzin swego życia, nagle przemówiła: Ale ja jestem szczęśliwa. Nie myślę za wiele. Żyję z dnia na dzień. I jak byłby koniec świata, umarłabym szczęśliwa i spełniona, ciesząc się, że moje dzieci są blisko i wiem, że umierają szczęśliwe, bo jeszcze nikt nie zdążył ich poważnie zranić, a prędzej czy później poczują ten ból i przeraża mnie to. I nie stawiam sobie nierealnych celów.
Zgroza ogarnęła towarzystwo, a Kuzynka-Entuzjastka wykrzyknęła wielkim głosem: Nie, ty nie jesteś szczęśliwa! To jest niemożliwe! Ty wyglądasz, jakbyś przeżywała głęboką depresję!
Niezaradna ze spokojem oznajmiła, że to, iż jest introwertyczką, nie oznacza, że ma depresję. I że jedną ze składowych jej szczęścia, jest wtłoczenie sobie po latach poczucia zwisu wobec tego, co myślą sobie na temat jej stanu postronni.
Czy Niezaradna jest szczęśliwa?
No, cholera, ostatnio jest.
Też nie wierzycie?
Taaak, problemy zdrowotne. Ale - tak naprawdę Niezaradna nie wierzy, że już nie będzie słyszeć na to biedne ucho prawe. W odeszły właśnie w niepamięć poniedziałek, Niezaradna słyszała coś tam przez szum, a to lepiej niż w sobotę wieczorem, wśród oparów pseudofilozofii.
Taaak, niestabilny układ z Jeszcze Mężem. Ale - ciągle trwa. Niezaradna nie czyniła postanowień w szpitalu. Nie werbalizowała, co czuje. Patrzyła. Jeżeli z tego patrzenia wyniknie niechęć do marnotrawienia czasu - to dobrze. Na razie oboje - i Jeszcze Mąż, i Niezaradna - starają się nie tracić czasu. A to już bardzo dużo.
Taaak, bieda. Ale Dwójka jest zdrowa - pomijając może szczegół, że Świrus chyba właśnie zaczął różyczkę i pewnie podzieli się nią z Gburką, a może i z połową swej grupy w przedszkolu, w którym w ten jeden poniedziałek po miesiącu przerwy się zjawił - naprawdę to rasowa, zdrowa Dwójka fajnych ludzików. Naprawdę biedoodpornych.
A finanse... Niezaradna nie wie jak, ale w tragicznym finansowo lutym popełniła nadpłatę za przedszkole (jakim cudem??? pieprzyć to, cieszyć się!). Otwarcie poczty służbowej spowodowało zniknięcie Niezaradnej z normalnego obiegu świata do godziny 2 w nocy, ale być może zaowocuje to zarobkiem rzędu 120 zł i jeszcze fajnym gadżetem dla Dwójki, którego Niezaradna nie tylko nie byłaby w stanie sama kupić, ale i do głowy, by to jej nie przyszło.
Bo bieda jest... kreatywna! Obywa się bez gadżetów i daje radę. O czym pisałaby to Niezaradna, gdyby nie bieda? I czy Niezaradna cieszyłaby się tak bardzo z głupot, gdyby nie bieda?
Tylko ta filozofia...
Jeżeli Niezaradnej nie chce się tracić na nią czasu - to zubożenie materialne poszło w parze z duchowym? Stała się bezmyślną kurą domową i już na zawsze będzie nielotem?
Jeżeli Niezaradnej nie chce się tracić na nią czasu - to znaczy, że doszła do mądrości? I wie, że nie warto tracić resztek nocy, gdy już zaraz czwarta, a o ósmej musi być w przychodni?
I czy to realne? Wstanie do tej przychodni?
Proszę wybaczyć ten wpis. Niezaradnej łomotnięto w na pół ogłuszony, otępiały od leków łeb cięzkim kalibrem - filozofią.
Musiało z niej zejść.
Niezaradna już nie umie dyskutować o filozofii.
Kto przy zdrowych zmysłach dyskutuje o filozofii? Jaki zjadacz chleba ma głowę do takich bzdet, jeżeli nie siedzi w szkole/na uczelni/cholera wie, w jakim innym dziwnym miejscu?
Ktoś, kto się mieni elitą, teoretycznie powinien głowę do tego mieć. A społeczeństwo elit potrzebuje. Nie, nie będzie tu teraz wykładu dlaczego. Prościej byłoby napisać, jak brak elit wpływa na obecną denną kondycję duchową społeczeństwa, ale Niezaradna jest za mało mądra, by bawić się w publicystykę blogową.
Konkrety zatem, jak to u Niezaradnej. Fajnie jest czasem od rzeczywistości biedowej odskoczyć i pogadać o... cholera, o filozofii. Albo o uczuciach, albo o estetyce. A wszystko to pod pretekstem omówienia kolejnej książki, którą się gremialnie w umówionym gronie przeczytało. Niezaradna ma takie grono. Sama go nie skrzyknęła, za bardzo jest na to socjofobiczna i sceptyczna. Grono skrzyknęła kuzynka Niezaradnej, Entuzjastka. I grono już 5 lat czyta książki, potem siada i gada. Można by to nazwać dyskusją, ale bywa, że za dużo wina się leje. Albo Niezaradna za mało go wypije. Na spotkaniu w wieczór sobotni nie wypiła nic, bo leki sreki i inne takie tam. Może to przez to.
Na początek zapytano kurtuazyjnie o Niezaradnej zdrowie. Głupia Niezaradna pomyliła to z życzliwością i palnęła, że się boi. Bo może okazać się, że już nie będzie na prawe ucho słyszeć, a to cholernie dyskomfortowe jest. No to dostała za swoje. bo dyskusja toczyła się tego wieczoru wokół książki "Kuracja według Schopenhauera".
Szybko usłyszała, że tkwi w błędnym myśleniu. Wznieść się ponad ten problem, nie żyć przyszłością, a cieszyć stanem właśnie przeżywanym.... Spotkaniem, dyskusją, tym, co się z niej wynosi... - oto, jak powinna czuć Niezaradna. Nie było to dla niej jeszcze niczym odkrywczym, bo horacjanizm z jego "carpe diem" polubiła już w szkole. I z założeniem cieszenia się spotkaniem przyszła. Bo na spotkaniach zawsze głośno jest, lewe ucho wystarczy, by całokształt dyskusji wyłuskać. I nie myśli się o tym, że zastrzyki póki co nie dają efektu, tylko czeka na mądre słowa i myśli inspirujące.
Kurwa, minęła godzina i nic nie inspirowało. A w drugiej zaczęło wkurwiać.
Jesteśmy mrówkami, cóż znaczy nasza krzątanina z perspektywy kosmicznej... I wszystkie myśli i idee już były... Czy to znaczy, że nie możemy rozkminiać od nowa? A czemu nie?... Bo czy życie może być szczęśliwe? Cóż znaczy życie szczęśliwe? Czy człowiek powinien śmierci się bać? Jak to jest, że życie ciągle nas nie zaspakaja? Mamy tak wiele i szukamy ciągle, niedosyt czujemy... Postawić sobie cele można i dążyć do nich, to nas uszlachetnia: nie osądzać, nie narzekać, być wdzięcznym...
Bla, bla, bla, bla... Niezaradna poczuła, że nie może już. Że rozsadzi ją zaraz. I choć miała ochotę nawrzucać gęsto kurew i towarzystwu podziękować za dalsze tracenie cennych godzin swego życia, nagle przemówiła: Ale ja jestem szczęśliwa. Nie myślę za wiele. Żyję z dnia na dzień. I jak byłby koniec świata, umarłabym szczęśliwa i spełniona, ciesząc się, że moje dzieci są blisko i wiem, że umierają szczęśliwe, bo jeszcze nikt nie zdążył ich poważnie zranić, a prędzej czy później poczują ten ból i przeraża mnie to. I nie stawiam sobie nierealnych celów.
Zgroza ogarnęła towarzystwo, a Kuzynka-Entuzjastka wykrzyknęła wielkim głosem: Nie, ty nie jesteś szczęśliwa! To jest niemożliwe! Ty wyglądasz, jakbyś przeżywała głęboką depresję!
Niezaradna ze spokojem oznajmiła, że to, iż jest introwertyczką, nie oznacza, że ma depresję. I że jedną ze składowych jej szczęścia, jest wtłoczenie sobie po latach poczucia zwisu wobec tego, co myślą sobie na temat jej stanu postronni.
Czy Niezaradna jest szczęśliwa?
No, cholera, ostatnio jest.
Też nie wierzycie?
Taaak, problemy zdrowotne. Ale - tak naprawdę Niezaradna nie wierzy, że już nie będzie słyszeć na to biedne ucho prawe. W odeszły właśnie w niepamięć poniedziałek, Niezaradna słyszała coś tam przez szum, a to lepiej niż w sobotę wieczorem, wśród oparów pseudofilozofii.
Taaak, niestabilny układ z Jeszcze Mężem. Ale - ciągle trwa. Niezaradna nie czyniła postanowień w szpitalu. Nie werbalizowała, co czuje. Patrzyła. Jeżeli z tego patrzenia wyniknie niechęć do marnotrawienia czasu - to dobrze. Na razie oboje - i Jeszcze Mąż, i Niezaradna - starają się nie tracić czasu. A to już bardzo dużo.
Taaak, bieda. Ale Dwójka jest zdrowa - pomijając może szczegół, że Świrus chyba właśnie zaczął różyczkę i pewnie podzieli się nią z Gburką, a może i z połową swej grupy w przedszkolu, w którym w ten jeden poniedziałek po miesiącu przerwy się zjawił - naprawdę to rasowa, zdrowa Dwójka fajnych ludzików. Naprawdę biedoodpornych.
A finanse... Niezaradna nie wie jak, ale w tragicznym finansowo lutym popełniła nadpłatę za przedszkole (jakim cudem??? pieprzyć to, cieszyć się!). Otwarcie poczty służbowej spowodowało zniknięcie Niezaradnej z normalnego obiegu świata do godziny 2 w nocy, ale być może zaowocuje to zarobkiem rzędu 120 zł i jeszcze fajnym gadżetem dla Dwójki, którego Niezaradna nie tylko nie byłaby w stanie sama kupić, ale i do głowy, by to jej nie przyszło.
Bo bieda jest... kreatywna! Obywa się bez gadżetów i daje radę. O czym pisałaby to Niezaradna, gdyby nie bieda? I czy Niezaradna cieszyłaby się tak bardzo z głupot, gdyby nie bieda?
Tylko ta filozofia...
Jeżeli Niezaradnej nie chce się tracić na nią czasu - to zubożenie materialne poszło w parze z duchowym? Stała się bezmyślną kurą domową i już na zawsze będzie nielotem?
Jeżeli Niezaradnej nie chce się tracić na nią czasu - to znaczy, że doszła do mądrości? I wie, że nie warto tracić resztek nocy, gdy już zaraz czwarta, a o ósmej musi być w przychodni?
I czy to realne? Wstanie do tej przychodni?
Proszę wybaczyć ten wpis. Niezaradnej łomotnięto w na pół ogłuszony, otępiały od leków łeb cięzkim kalibrem - filozofią.
Musiało z niej zejść.
niedziela, 6 kwietnia 2014
Żeby nie było - dla kobiet to raczej
Żeby nie było kolejnego posta o skopanym zdrowiu Niezaradnej, jeszcze bardziej skopanym zdrowiu NFZ, wyrzekania i malkontenctwa. Wpis pozytywny i promujący będzie. Pełen niekłamanej wdzięczności i podziwu. Czytajcie.
Blog ten powstał z przyczyny frustracji denną sytuacją materialną, która powoduje zakłócenia w całkiem stabilnej wcześniej sytuacji małżeńskiej. No i najczęściej narzeka się tu na biedę, bezradność i kolejne sytuacje, w których wali się w mury podczas prób zmian. Czasami mówi się, co z tym zrobić
Niespodzianka! Niezaradna wzbogaciła swój stan posiadania!
Wieść o tym spadłaby na nią jak grom, gdyby nie była zbyt otępiała siedząc przed gabinetem i przeglądając na telefonie rzekę fejs. W takim stanie była zdolna tylko miło się zdziwić. Naprawdę cieszy się teraz. Po trzecim dniu pełnego użytkowania nowego nabytku.
Nabytek to raczej złe słowo, bo Niezaradna nic nie nabyła. W efekcie otępienia chorobowego dwa razy już wysłała umowę nie tak, jak powinna i nie wypłacono jej ciągle 500 zł zarobionych w jeszcze w lutym. Poza tym nie skończyła paru jeszcze robót. Zatem jest cienko, cienko. Na pewno nie jest to stan wskazany do czynienia zakupów. Zwłaszcza toreb za 110 zł. Ale zawsze można taką torbę wygrać! No i Niezaradna wygrała
Jak się wygrywa kapitalną torbę za 110 zł? Po pierwsze, nie obędzie się bez fejsa, niestety. Niezaradna rzyga nim serdecznie w związku z nagminnym traktowaniem jej wpisów jako spamu. W swej oficjalnej odsłonie z Reala rzyga nim też, tak często musi promować tam teksty ze Wspaniałego Portalu, który ją zaszczyca. Ale czasem jednak włazi na niego na dłużej niż trzeba, bo okazuje się, że to gówno wciąga. Zwłaszcza, jak ma się polubione odpowiednie osoby i miejsca.
Teraz laurka. Dla wszystkich Zaradnych Kreatywnych. Tych, co nie dają się marazmowi i poczuciu, że nie ma się dokąd iść po urodzeniu dziecka. To Artystki z głowami do interesów, które w odróżnieniu od tandety zalewającej sklepy, zaserwują Wam zawsze pierwszorzędną jakość. No i luksusową obsługę. Artystki z głowami do interesów mają powody, by się starać. Zarabiają dzięki swym pasjom. A czy może być lepszy sposób zarabiania pieniędzy?
Niezaradna bardzo podziwia Zaradne. Zazdrości im talentów, choć bez zawiści. Samozaparcie, którego jej samej najczęściej brak - to też imponuje.
Są bardziej i mniej udane małe biznesy. Te, które tworzą Zaradne Artystki zawsze zachwycają urodą rzeczy i klasą w promocji. Powiecie może, że cóż z tego, klient jest pan, trzeba się starać, konkurencja i takie tam. Biznes jest twardy, a chińszczyzna wszechwładna i udaje już nawet hafty richelieu.
No tak. Ale Zaradne Artystki mają mocno pod górkę, bo o swą sztukę użytkową muszą walczyć nie tylko z konkurencją. Gorszy jest opór najbliższego otoczenia. Dzieci. Przy nich pracować efektywnie rzadko się da. Różni tacy, co powiedzą "siedzi w domu i nic nie robi". Może to być teściowa, ubolewająca nad ciężkim losem utrzymującego rodzinę syna. Ale może to być też własny facet, który w takie gadki szmatki uwierzy. I masa innych ludzi jeszcze, dla których praca w domu przy szyciu albo innym decoupage, to nie praca tylko udawanie.
W tych okolicznościach wytrwanie przy swoim małym biznesie zakrawa na wyczyn. Zwłaszcza w początkach, bo to nie od razu się opłaca. I trzeba zwalczyć pierdoły malkontentów i własne chwile zwątpienia, gdy chce się spasować.
Niezaradna nie przegapia żadnej okazji, by wspomagać znajome Zaradne Artystki. które nie spasowały. A że nie ma kasy, by dać im zarabiać, robi to, na co ją stać. Lubi, udostępnia i żadnego promocyjnego konkursu nie omija. Bo wie, że to coś, co podchwycą inni. Kto by nie chciał wygrać czegoś ładnego? Na pewno chce Niezaradna, której kasy na urodę rzeczy brak. Ale rzeczywista wygrana - o, to już szok.
Zwłaszcza przed izbą przyjęć, gdy czeka na lekarza spóźniającego się już drugą godzinę i ucho boli jak jasna cholera.
Torba Niezaradnej noszona przez ostatni... rok? dwa lata? trzy?
Kawał szmaty, który Niezaradnej matka nabyła podczas akcji zakupywania suwenirów na jakimś straganie, bo jakiś wyjazd. Brązowe, w wąskie paski pomarańczowe, żółte, rdzawe. Może być taki zestaw. Na jednej stronie totalnie zgrzytająca kieszonka czerwona. Z haftem z żółtym kotem. Tej strony Niezaradna nie pokaże światu przez całe trzy lata.
Trzy lata czasu etnicznego w życiu torbowym Niezaradnej. Możecie to też określić boho style. Po imieniu: bida aż piszczy. I im dłużej eksploatacji wyrobu ze straganu, tym ciężej prawdę po imieniu ukryć. A ogół ocenia. Pani dyrektor w przedszkolu. Inne matki. Znajomi bliżsi i dalsi. Bliżsi wiedzą, jak jest. Rzecz w tym tylko, że oni daleko mieszkają.
Na Niezaradną jak gwiazdka z burego nieba spadła elegancka torba, która jest stworzona jak dla niej - Niezaradnej. I dla każdej innej, która MUSI mieć wielofunkcyjny wór ma majdan w postaci zapasowych czapeczek, kasztanów, strzałek zbieranych w empiku (nie, nie wytłumaczy się co to. To wyższa abstrakcja). No i jeszcze włoszczyzna na zupę. Plus portfel, dokumenty dobrze spakowane i komórka do wydobycia w chwilę, i klucze.
Musi się to dobrze nosić. Nie ma zjeżdżać, bo prowadzi się Dwójkę, w każdej ręce dzierży łapkę. Dużo wymagań ogólnie. Wobec braku dochodów cieszyło się, że sprostał im straganowy wyrób. A że wreszczał: TA BABA MA STRASZNĄ BIEDĘ!!! - co zrobić. W czymś trzeba nosić codzienny całokształt. Elegancja torby do ekspracy z ekoskóry nie sprostała. Torebka wieczorowa też nie.
Dzięki konkursowi z mamine.pl Niezaradna może udawać, że znów jest na fali. Lidka, co projektuje i tworzy te wszystkie cuda, z nadludzką cierpliwością dała Niezaradnej przebierać, wybierać i kręcić nosem. Uwzględniwszy fakt, że Niezaradna nie klientką hojną jest, a darmozjadem, któremu się udało mieć szczęście w losowaniu, trzeba rzec: Lidka jest świetna w tym, co robi. Talent - jasna sprawa. To, że wydajecie kasę i ktoś chce Wam dać poczucie, że naprawdę to była dobra inwestycja, bo zadowolenie będzie pełniusieńkie - dostępne u Lidki. Ona zadba, by było, jak sobie życzycie i w jakich kolorach chcecie. Bo wie, czego trzeba kobiecie.
Niezaradna już uwielbia swą torbę. Czwartek w poczekalni u lekarza - zaopatrzenie lekturowe, nabytki apteczne, coś na obiad jeszcze - weszły. I ciągle wyglądało to kształtnie. Piątek - biedronking - zakupy hurtowe, akcja spontan, siat brak - u Niezaradnej zmieściło się sporo. I ciągle wyglądało ładnie. Sobota - spotkanie w towarzystwie nastawionym na 200% snobizmu, o którym się innym razem tu opowie. Wśród toreb Batyckich, Wittchenów a nawet Guccich i Prad (w Dziurze też noszą, słowo) - Niezaradnej torba była jak najbardziej na miejscu.
Jasna sprawa, że Niezaradnej na nią nie stać. Niezaradna mogła sobie o niej tylko pomarzyć. Okazuje się, że w najbardziej dupnych miesiącach, co do których wymieniało się różne pochopne życzenia - malutkie marzenia się czasem spełniają. I choć foty Niezaradnej są denne i urody rzeczy nie oddają - proszę patrzeć:
Z lewej wygrana arystokratka wśród dóbr Niezaradnej, z prawej - straganowy kundel. Oddajmy sprawiedliwość kundlowi - nie jego wina urodzenie bez rodowodu. Służył walecznie. A że krzyczał biedą... to dobrze, że przybyła arystokratka:
Niezaradnej nie było na nią stać. Ale może Was stać. U Lidki można wiele dostać rzeczy. Okołodzieciowych też. Wszystkie mają cechy wspólne: ekstraordynaryjną urodę i rewelacyjną jakość. Jak to u Artystek tworzących sztukę do używania.
Popierajcie takie biznesy, jeżeli macie na to kasę. A jak nie macie - linkujcie na zgniłym fejsie. Wtedy łatwiej trafi do tych, których stać. I będzie mniej bezrobocia, a więcej piękna na świecie.
Uznajcie to za słowo na niedzielę.
piątek, 4 kwietnia 2014
Jeszcze parę migawek
Jeżeli siedzi się w przychodni, nie ma co liczyć na solidarność między pacjentami. Może nawet zdarzyć się tak, że ten, kto jest ostatni, nie przyzna się do tego. I tuż przed wejściem do gabinetu, naskakuje na człowieka wzburzona grupka, która przecież była przed nim. Tylko skąd o tym wiedzieć, gdy gabinetów jest kilka? Wszyscy siedzą z martwym wzrokiem wbitym w przestrzeń, nie zajmują myśli ani gazetą, ani nawet grą na telefonie. A ten, kto siedzi z książką, budzi bierny opór, bo jest jakiś dziwny. Współpacjenci często się nie lubią. To migawka z zeszłej środy, gdy Niezaradna siedziała w przychodni.
Jeżeli jest wymóg, aby była winda, to wcale nie znaczy, że kobieta o kulach nie będzie się taszczyć po stromych schodach. Winda jest zamknięta na klucz, klucz jest zamknięty w szafce u pani w rejestracji. Całość jest tak nieprzystępna, że onieśmielony niepełnosprawny raczej nie ośmieli się nalegać, by dostać się do windowego sezamu. Jeżeli w poczekalni siedzi Niezaradna, zbyt otępiała bólem, by mieć opory, to dopomni się o windę, by kobieta o kulach nie wędrowała po schodach w dół. Pani z rejestracji wytoczy się zza okienka, sprowadzi windę, która w tempie dostojnym odbędzie ten kurs z pierwszego piętra na parter. Potrwa to uczciwe 10 minut, ale może o to chodzi, by należycie docenić fakt, że ta winda to nie atrapa? To też migawka z przychodni.
Jeżeli ma się skierowanie z dopiskiem "pilne"... już dobrze wiecie, że to nic nie znaczy. Przed izbą przyjęć w szpitalu można usłyszeć, że nie wiadomo. Przyjmą, nie przyjmą... może trzeba będzie zaczekać przez weekend. Nie, nie powinno się pogorszyć. RACZEJ nie. Pal licho nawet znajomości, pani poczeka, za półtorej godziny lekarz powinien być. Pani sobie posiedzi na korytarzu. Pani czeka przed zamkniętymi drzwiami, bierze w rękę komórkę. Na szczęście ma na niej Radio Maryja dla tych młodszych, czyli fejs - na nim najłatwiej traci się czas. A pani o niczym nie marzy, jak o utraceniu tego półtorej godziny z życia, by nie czuć, że to półtorej godziny i na ból się znieczulić. Na szczęście Newsweek rzuca linkami do całych artykułów, a ten o Darrenie Aronofskym jest bardzo ciekawy. O, wiadomość. Niespodzianka. Przyjemna niespodzianka. Nad wyraz w porę, mało co dociera, ale to dociera. O, jeszcze jedna wiadomość. Jak dobrze, dłuższa rozmowa. Nie myśli się, usiłuje się skupić na tym, by trafić w dotykową klawiaturę... Korzyść z pobytu w szpitalu. Nauka obsługi smartfona-koszmaru. Tak mijają dwie i pół godziny. Przybyło jeszcze dwóch pacjentów ze skierowaniem na oddział laryngologiczny. Ci wiedzą tylko tyle, ile im Niezaradna sprzed izby przyjęć powiedziała. Lekarz będzie. Tak, miał być o 9.05. Tak, jest już 10, ale chyba będzie, tak powiedział, że będzie... Czekać trzeba. Współpacjenci w szpitalu czasem się solidaryzyją. Ale tylko Niezaradna ma komórkę z fejsem. Reszta siedzi i czeka. Niezaradnej czas mija szybko. Prawie szybko. W końcu udaje się zostać jednym ze szczęśliwców załapującym się na łóżko laryngologiczne na oddziale chirurgicznym. To migawka z piątku przed południem.
Na co można wyrzekać w szpitalu? Oprócz tych z Służby Pogardy, jeszcze na to, czym karmią. Wielka niespodzianka! Wyrzekanie na jedzenie byłoby solidnym nadużyciem. Catering. Szczęściarz, który wygrał przetarg, stara się bardzo, by nie podpaść, Jedzenie jest świeże, obfite i różnorodne. Jasna sprawa, ktoś wyrzekał będzie. Ale nie ten, kto ma świeże porównanie. Niezaradna regularnie wypuszczała Jeszcze Męża z prowiantem, którego było nadto, bo ludziom ciężko uwierzyć, że w szpitalu jest co jeść. Pewnie dlatego, że nikt nie kradnie ze szpitalnej kuchni. Czysto, higienicznie i smacznie. Szok. Migawki z całego pobytu - chwile po otwarciu trzy razy dziennie styropianowych pudełek. Zawsze radosne zdumienie.
Służba Pogardy - nie, nie w 100%. Czasem to naprawdę Służba w Niełatwej Sprawie jest. Jasne, że nie każdej pielęgniarce powie się, że boli. Bo zaryje wenflonem tak boleśnie, że poboli jeszcze mocniej. Poczeka się wtedy na wieczorną zmianę. Na pielęgniarkę, która tę wielką strzykawę wtłoczy powoli i bardzo delikatnie podłączy kroplówkę. Dziękuję się jej wylewnie pięć razy. Bo to takie ujmujące. Migawka z niedzielnego wieczoru.
Wypis. W zasadzie nie ma jeszcze wypisu. Ale jest ostatnie spotkanie z zawsze nieobecnym "ordynatorem laryngologii". Czeka się na nie dwie godziny, można się wyspać po zmianie pościeli o 6.30. Potem już wreszcie słyszy się: nich pani łapie doktora, bo zaraz zniknie. I łapie się go. Dostaje się receptę. Dwa razy dziennie krople, dwa razy dziennie tabletki. Wizyta kontrolna? Nie, nie trzeba? Nie słyszy pani? Czekać, czekać... W końcu pani usłyszy. Samo przejdzie. Migawka z poniedziałkowego przedpołudnia.
Jest czwartek. Pani ni w cholerę nie słyszy. Za to dziwnie się słania po zażywaniu lekarstwa. Może to osłabienie ostatnio przyjmowanymi dawkami antybiotyków? A może fakt, że jak wyczytuje Niezaradna na ulotce, lek mocno nie współgra z tym, który musi zażywać z powodu choroby przewlekłej. Że może spowodować nawroty choroby przewlekłej?... Przecież Niezaradna informowała o branym na stałe leku... Ale House nie kazał ufać pacjentom... Pacjentom? Chyba lekarzom też nie? Czytajcie ulotki, nim zażyjecie, bo lekarz tak kazał. Migawka z czwartkowego popołudnia.
W piątkowe przedpołudnie Niezaradna powędruje jednak na wizytę kontrolną, bo ma już dość. Lekarzowi w przychodni ufa. A deficyt słuchu jest najbardziej bolesnym ze wszystkich, jakie ją w ostatnich czasach dotknęły.
Jeszcze dziś na fejsie wpadło jej w oczy coś takiego:
Jestem świeżo po wizycie u "specjalisty" w Szpitalu Dziecięcym w Toruniu. Mój synek dostał skierowanie na izbę przyjęć od pediatry (zapalenie ucha, dwukrotne krwawienie, podejrzenie szkarlatyny). Został zbadany przez dr ..... Na wstępie usłyszałam, że przyjechaliśmy niepotrzebnie, ponieważ pęknięcie błony bębenkowej to "żaden problem", poskarżyła się także, że "pediatrzy ciągle kierują dzieci z zapaleniem ucha do szpitala", zamiast sami się nimi zająć. Kiedy powiedziałam, że pediatra dała nam skierowanie do laryngologa, aby oczyścił ucho (pełne zaschniętej krwi), powiedziała podniesionym głosem: "niech sama sobie czyści, ja zapiszę kropelki". Do tej pory nie zetknęłam się z zapaleniem ucha, więc nie wiem, na ile pani doktor zna się na swoim fachu, niemniej jednak jej zachowanie było wyjatkowo chamskie, nie mówiąc już o tym, że cała wizyta trwała może 5 minut. Po takich doświadczeniach z państwową służbą zdrowia, która ma pretensje, o to, że zakłócam jej wypoczynek w godzinach pracy, zastanawiam się, czy nie zabierać ze sobą dyktafonu na wizyty, bo przecież w coś takiego aż trudno jest uwierzyć.
No tak. Patrząc z tego punktu widzenia, nie ma się nad sobą co rozczulać. Ale Służba Pogardy trafia się dzieciom. I to powoduje, że można znów tylko kląć.
Następny wpis będzie inny. Następny wpis będzie pozytywny. Koniec z rzeczami, wobec których można tylko kląć.
Może szpital łatwiej by z Niezaradnej zszedł, gdyby poszła sobie głuchota. Ale trzyma cholera całe prawe ucho. Oby do jutra.
Jeżeli jest wymóg, aby była winda, to wcale nie znaczy, że kobieta o kulach nie będzie się taszczyć po stromych schodach. Winda jest zamknięta na klucz, klucz jest zamknięty w szafce u pani w rejestracji. Całość jest tak nieprzystępna, że onieśmielony niepełnosprawny raczej nie ośmieli się nalegać, by dostać się do windowego sezamu. Jeżeli w poczekalni siedzi Niezaradna, zbyt otępiała bólem, by mieć opory, to dopomni się o windę, by kobieta o kulach nie wędrowała po schodach w dół. Pani z rejestracji wytoczy się zza okienka, sprowadzi windę, która w tempie dostojnym odbędzie ten kurs z pierwszego piętra na parter. Potrwa to uczciwe 10 minut, ale może o to chodzi, by należycie docenić fakt, że ta winda to nie atrapa? To też migawka z przychodni.
Jeżeli ma się skierowanie z dopiskiem "pilne"... już dobrze wiecie, że to nic nie znaczy. Przed izbą przyjęć w szpitalu można usłyszeć, że nie wiadomo. Przyjmą, nie przyjmą... może trzeba będzie zaczekać przez weekend. Nie, nie powinno się pogorszyć. RACZEJ nie. Pal licho nawet znajomości, pani poczeka, za półtorej godziny lekarz powinien być. Pani sobie posiedzi na korytarzu. Pani czeka przed zamkniętymi drzwiami, bierze w rękę komórkę. Na szczęście ma na niej Radio Maryja dla tych młodszych, czyli fejs - na nim najłatwiej traci się czas. A pani o niczym nie marzy, jak o utraceniu tego półtorej godziny z życia, by nie czuć, że to półtorej godziny i na ból się znieczulić. Na szczęście Newsweek rzuca linkami do całych artykułów, a ten o Darrenie Aronofskym jest bardzo ciekawy. O, wiadomość. Niespodzianka. Przyjemna niespodzianka. Nad wyraz w porę, mało co dociera, ale to dociera. O, jeszcze jedna wiadomość. Jak dobrze, dłuższa rozmowa. Nie myśli się, usiłuje się skupić na tym, by trafić w dotykową klawiaturę... Korzyść z pobytu w szpitalu. Nauka obsługi smartfona-koszmaru. Tak mijają dwie i pół godziny. Przybyło jeszcze dwóch pacjentów ze skierowaniem na oddział laryngologiczny. Ci wiedzą tylko tyle, ile im Niezaradna sprzed izby przyjęć powiedziała. Lekarz będzie. Tak, miał być o 9.05. Tak, jest już 10, ale chyba będzie, tak powiedział, że będzie... Czekać trzeba. Współpacjenci w szpitalu czasem się solidaryzyją. Ale tylko Niezaradna ma komórkę z fejsem. Reszta siedzi i czeka. Niezaradnej czas mija szybko. Prawie szybko. W końcu udaje się zostać jednym ze szczęśliwców załapującym się na łóżko laryngologiczne na oddziale chirurgicznym. To migawka z piątku przed południem.
Na co można wyrzekać w szpitalu? Oprócz tych z Służby Pogardy, jeszcze na to, czym karmią. Wielka niespodzianka! Wyrzekanie na jedzenie byłoby solidnym nadużyciem. Catering. Szczęściarz, który wygrał przetarg, stara się bardzo, by nie podpaść, Jedzenie jest świeże, obfite i różnorodne. Jasna sprawa, ktoś wyrzekał będzie. Ale nie ten, kto ma świeże porównanie. Niezaradna regularnie wypuszczała Jeszcze Męża z prowiantem, którego było nadto, bo ludziom ciężko uwierzyć, że w szpitalu jest co jeść. Pewnie dlatego, że nikt nie kradnie ze szpitalnej kuchni. Czysto, higienicznie i smacznie. Szok. Migawki z całego pobytu - chwile po otwarciu trzy razy dziennie styropianowych pudełek. Zawsze radosne zdumienie.
Służba Pogardy - nie, nie w 100%. Czasem to naprawdę Służba w Niełatwej Sprawie jest. Jasne, że nie każdej pielęgniarce powie się, że boli. Bo zaryje wenflonem tak boleśnie, że poboli jeszcze mocniej. Poczeka się wtedy na wieczorną zmianę. Na pielęgniarkę, która tę wielką strzykawę wtłoczy powoli i bardzo delikatnie podłączy kroplówkę. Dziękuję się jej wylewnie pięć razy. Bo to takie ujmujące. Migawka z niedzielnego wieczoru.
Wypis. W zasadzie nie ma jeszcze wypisu. Ale jest ostatnie spotkanie z zawsze nieobecnym "ordynatorem laryngologii". Czeka się na nie dwie godziny, można się wyspać po zmianie pościeli o 6.30. Potem już wreszcie słyszy się: nich pani łapie doktora, bo zaraz zniknie. I łapie się go. Dostaje się receptę. Dwa razy dziennie krople, dwa razy dziennie tabletki. Wizyta kontrolna? Nie, nie trzeba? Nie słyszy pani? Czekać, czekać... W końcu pani usłyszy. Samo przejdzie. Migawka z poniedziałkowego przedpołudnia.
Jest czwartek. Pani ni w cholerę nie słyszy. Za to dziwnie się słania po zażywaniu lekarstwa. Może to osłabienie ostatnio przyjmowanymi dawkami antybiotyków? A może fakt, że jak wyczytuje Niezaradna na ulotce, lek mocno nie współgra z tym, który musi zażywać z powodu choroby przewlekłej. Że może spowodować nawroty choroby przewlekłej?... Przecież Niezaradna informowała o branym na stałe leku... Ale House nie kazał ufać pacjentom... Pacjentom? Chyba lekarzom też nie? Czytajcie ulotki, nim zażyjecie, bo lekarz tak kazał. Migawka z czwartkowego popołudnia.
W piątkowe przedpołudnie Niezaradna powędruje jednak na wizytę kontrolną, bo ma już dość. Lekarzowi w przychodni ufa. A deficyt słuchu jest najbardziej bolesnym ze wszystkich, jakie ją w ostatnich czasach dotknęły.
Jeszcze dziś na fejsie wpadło jej w oczy coś takiego:
Jestem świeżo po wizycie u "specjalisty" w Szpitalu Dziecięcym w Toruniu. Mój synek dostał skierowanie na izbę przyjęć od pediatry (zapalenie ucha, dwukrotne krwawienie, podejrzenie szkarlatyny). Został zbadany przez dr ..... Na wstępie usłyszałam, że przyjechaliśmy niepotrzebnie, ponieważ pęknięcie błony bębenkowej to "żaden problem", poskarżyła się także, że "pediatrzy ciągle kierują dzieci z zapaleniem ucha do szpitala", zamiast sami się nimi zająć. Kiedy powiedziałam, że pediatra dała nam skierowanie do laryngologa, aby oczyścił ucho (pełne zaschniętej krwi), powiedziała podniesionym głosem: "niech sama sobie czyści, ja zapiszę kropelki". Do tej pory nie zetknęłam się z zapaleniem ucha, więc nie wiem, na ile pani doktor zna się na swoim fachu, niemniej jednak jej zachowanie było wyjatkowo chamskie, nie mówiąc już o tym, że cała wizyta trwała może 5 minut. Po takich doświadczeniach z państwową służbą zdrowia, która ma pretensje, o to, że zakłócam jej wypoczynek w godzinach pracy, zastanawiam się, czy nie zabierać ze sobą dyktafonu na wizyty, bo przecież w coś takiego aż trudno jest uwierzyć.
No tak. Patrząc z tego punktu widzenia, nie ma się nad sobą co rozczulać. Ale Służba Pogardy trafia się dzieciom. I to powoduje, że można znów tylko kląć.
Następny wpis będzie inny. Następny wpis będzie pozytywny. Koniec z rzeczami, wobec których można tylko kląć.
Może szpital łatwiej by z Niezaradnej zszedł, gdyby poszła sobie głuchota. Ale trzyma cholera całe prawe ucho. Oby do jutra.
środa, 2 kwietnia 2014
Nie-Chustka
Nie, stanowczo nie jest, jak Chustka. Bo Chustka była piękna. Jak elfka. I miała taką myślącą twarz. I siłę, wielką siłę.
Od Niej nie bije siła. Powiedzmy sobie też bez ogródek, choć jest to niepoprawne politycznie - jest brzydka. Taką banalną brzydotą tysiąca bab, które się mija na ulicy obojętnie, prześlizgnąwszy się po powierzchniach ich banalnych twarzy. I jej twarz do tego stopnia nie jest myśląca, że gdy wwieziono ją na salę nr 5, trzy leżące tam pacjentki odniosły wrażenie, że jest upośledzona umysłowo. Zwłaszcza, że mówiła za Nią matka. Drobna, nerwowa kobieta o znękanej oczach. Jej twarz miała wyraźne ślady dawnej urody. A Nie-Chustka miała od swej matki gorszą figurę, fryzurę i... wszystko. Wszystko wypadło jakoś tak gorzej.
W jej groteskowo oklejonym plastrami nosie tkwiła rurka sondy, te plastry ją przytrzymywały. I gdzieś jeszcze tkwiła inna rurka. Pacjentki się nie wgapiały, zresztą była noc - dwie więc po prostu spały. Tak, której rozregulowany zegar biologiczny i ból nie pozwalały zasnąć o północy, widziała najwięcej, bo łóżko Nie-Chustki wypadło naprzeciwko jej łóżka. Ale i tak nie zauważyła momentu, w którym rurki sond i kroplówki zniknęły. Może wtedy po prostu zasnęła, gdy zaczęła działać kroplówka z Ketonalem. Ale potem usłyszała, że Nie-Chustka wszystko sama sobie wyrwała. Tak powiedziały pielęgniarki Chirurgowi z Prawem do Pogardy.
Wrażenie, że Nie-Chustka jest upośledzona spowodował też sposób, w jaki matka tłumaczyła jej wszystko, co mówiły pielęgniarki. "Dorotko, czegoś potrzebujesz? Wody? Panie ci przyniosą... A może do ubikacji, nim zaśniesz?". "Siusiu..." - to dziecinne "siusiu" dało pewność, że Nie-Chustka jest upośledzona. I to, że matka ją przebierała, okrywała ją przywiezionym z domu kocem. I że pochyliła się przed wyjściem nad nią na długo i szeptała: "Tylko mi tu nie płacz... Nie płacz! Ja zaraz, od samego rana tu będę! Przyjedziemy z Krzysiem. On jest wstrząśnięty, wiesz? Ja jestem wstrząśnięta... Jesteśmy w szoku... Nie płacz, nie bój się! Ja wrócę! Zaraz rano będę..."... Potem pacjentka z łóżka z naprzeciwka widziała, że gdy Nie-Chustka się bała, wpadała w takie drżenie - drżało jej całe ciało, takim przeraźliwym drżeniem. Pacjentka z łóżka naprzeciwko lubiła "Ostry dyżur" i "House'a" i "Grey's Anatomy". Ale nigdy, w żadnym z tych seriali, nie widziała takiego drżenia, choć to dobrze zrobione seriale medyczne. Takie drżenie powoduje, że odwraca się wzrok, nawet jeżeli jest się wścibską osobą, a pacjentka z łóżka naprzeciw lubi myśleć, że nie jest wścibska. Więc w serialach medycznych, nawet tych najlepszych, nie można tego TAK pokazać.
Może dlatego, że pacjentka z łóżka naprzeciwko była najbliżej, matka Nie-Chustki zaczęła jej szeptać z rozpaczą: "Truła się... Nie chce żyć... Nic jej nie trzyma... Bo nowotwór... Pierś już jej odjęli...". Matka Nie-Chustki nie mogła wiedzieć, że ta pacjentka ma w tym momencie mocno upośledzony słuch i nawet bardzo się wysilając, nie może usłyszeć większości jej szeptu. Matce Nie-Chustki chodziło chyba o to, by mówić do kogoś. Bo matka Nie-Chustki wydawała się nie tylko zrozpaczona, ale też zawstydzona tym swym nieporadnym, wielkim dzieckiem i gdy nie mogła z nim nawiązać kontaktu, szukała czegokolwiek. To pewnie ciężko jest być tak upokarzająco bezradnym.
Jeżeli w Nie-Chustce została jakaś siła i moc, to ta, która skupiła się na samounicestwieniu. Umrzeć z własnej ręki - to z bliska nie jest takie ładne, a gdy się nie uda, to takie żałosne. Jak słowa matki o koleżance, która jej nie upilnowała, co dało ten moment, by napić się Tytana. Płyn do udrażniania kanalizacji, to takie żenujące. Tak nie popełnia się samobójstw w filmach. Tak mogą robić tylko żałosne Nie-Chustki, heroiczne w swym skupieniu na tym, by zniszczyć ten organizm. Nie zasnąć, jak długo się da. Nie wypić nawet kropli wody. Nie przyjąć żadnego lekarstwa, wyrwać sondy i kroplówki.
Nie-Chustka chciała uciec już od dawna. Nie mogła jej powstrzymać rodzina, którą opuściła już dawno ("Ona się wyprowadziła, ona się wyprowadziła daleko... wie pani, ona jest dorosłą kobietą... ja nie mogę przecież narzucić dorosłej kobiecie, jak ma żyć, prawda? Mój mąż nic nie wie... On jest ciężko chory na serce. Ja mam mieć jutro wizytę u lekarza, bo mam problemy z zastawką... wczoraj zdążyłam wyjechać od niej, a dziś mnie wezwali, wróciłam..."). Nie mogło jej powstrzymać to, że ma dziecko ("Tak, ona ma córkę... Mała z ojcem jest, chciałam ją wziąć, ale ona chce z ojcem być..."). Nie-Chustka gdzieś w głębi siebie wie, że nie powinna, ale chce uciec. To najsilniejsze, co w niej zostało - jak kiedyś pacjentka z łózka naprzeciw przeczytała u Edelmana - wybór rodzaju śmierci. Nie-Chustkę skazano na utratę nadziei ("Odjęli jej pierś... kiepskie wyniki i powiedzieli, że nie dostanie chemii... no i ona chce umrzeć... poddała się..."). Nie jest Chustką i nie umie inaczej wobec utraty nadziei.
Kiedy pacjentka z łóżka naprzeciwka zasnęła, obrazem pod powiekami był ten z Nie-Chustką wpatrzoną martwo w przestrzeń. Żaden przedmiot, żadna osoba nie przyciągnęły jej wzroku też za dnia, bo gdy pacjentka z łóżka naprzeciwko obudziła się, zobaczyła ten sam obraz, z którym zasypiała. Potem przyszły one, pielęgniarki z porannym wyrokiem zmiany pościeli. Wszystkie pacjentki się poddały, Nie-Chustka usiłowała walczyć. "Nie trzeba! Nie trzeba! - kurczowo trzymała swój koc - Po mnie zaraz przyjdą! Przyjdą i zabiorą mnie do więzienia. Ja zrobiłam coś bardzo złego!". Nie-Chustka wygrała tę bitwę i została w pościeli, którą pewnie ubrudziła zawartość wyrwanych rurek. Że zrobiła coś złego mówiła jeszcze pewnie do matki, która rano znów się zjawiła. Pacjentka z łóżka naprzeciw usłyszała tylko głos matki, bo słuch nie poprawił się wraz z nadejściem dnia. "Co ty zrobiłaś! Co ty zrobiłaś! To nie TY zrobiłaś, Dorotko, to choroba zrobiła. To nie TY, dziecko! To choroba! I my z nią znów powalczymy! Nie pozwolimy ci zrezygnować!". I staje się na moment niemożliwe. Nie-Chustka płacze. Pierwsze uczucie, odkąd zjawiła się na sali numer 5.
Ale potem przychodzi on. Chirurg z Prawem do Pogardy. Jest przystojnym, krótko wygolonym brunetem ze cieniem zarostu na twarzy. Nie jest tak bardzo wysoki, ale nosi łomocące chodaki, które go czynią wyższym. I chodzi bardzo wyprostowany, pewnym siebie krokiem wysportowanego człowieka. Jest chirurgiem. Jest przystojny, wykształcony i ma władzę absolutną nad oddziałem chirurgicznym przez cały czas swego dyżuru, który trwa nieprzerwanie od piątkowego wieczoru do poniedziałkowego poranka. A ona jest Nie-Chustką. Jest brzydka, taka żałosna w tej brudnej od zawartości sond pościeli. I napawa go odrazą, zresztą chyba jak wszyscy pacjenci. Ale ta jest szczególnie odrażająca dla takiego wybrańca bogów jak on.
Wysłuchuje relacji pielęgniarek z kamienną twarzą i bezceremonialnie zdziera z Nie-Chustki tę pościel, którą tak kurczowo ściskała, gdy pielęgniarki chciały ją zmienić. Nie-Chustka ucieka. Nie, oczywiście nie zrywa się z łóżka. Ucieka znów w głąb siebie, już nie wróci. To dobrze, Może nie czuje, jak on z odrazą dotyka jej ciała w różnych miejscach, szturcha bezładne nogi czubkiem palca, na który założył rękawiczkę. To robi chwilę, widać, że czynność napawa go odrazą. Nie bada jej, a szturcha, ale Ona nie zareaguje. Już jej nie ma na sali nr 5, jest gdzieś ukryta. Chirurg z Prawem do Pogardy rzuca na nią kołdrę, nie poprawiając zadartych nogawek piżamy. Parę godzin później będzie robił USG ofierze wypadku, badając jej jamę brzuszną, w której coś będzie krwawiło. I zadrze jej koszulę tak wysoko, by ją obnażyć do samego końca, odkryje do niczego w tym momencie niepotrzebne piersi. Pacjentka przecież nie będzie wiedzieć, że to niepotrzebnie takie odarcie z intymności, ona będzie w szoku po wypadku. Chirurg z Prawem do Pogardy, ukarze ją jeszcze za bycie pacjentką rzuceniem kołdry na jej obnażone ciało. Tak szybko, nim pielęgniarki zdążą zetrzeć z jej brzucha żel po badaniu. Będzie jechała kuląc się z zimna na operację, przedtem zmarznie podczas przygotowań do operacji. Ale to zdarzy się później.
"Tu sprowadzić... - zawiesza teraz głos przystojny Chirurg z Prawem do Pogardy - wiadomo kogo". I znacząco unosi brwi. Psychiatra. Depresja. Niedoszła samobójczyni. Dla Chirurga, który dał sobie Prawo do Pogardy, to wiele powodów do uniesienia brwi.
Teraz Nie-Chustki już nie ma na sali, nie wywoła jej już matka, mimo gorączkowych starań. Nie wywoła też Nie-Chustki jej brat, który przemawia do niej długo, bardzo długo, próbuje sięgać po różne opowieści, ale Nie- Chustki już nie ma. Potem brat będzie płakał na korytarzu.
A jeszcze później przyjedzie karetka ze szpitala psychiatrycznego. Przeniosą bezwolnego golema, jakim stała się Nie-Chustka na wózek, przewiozą do szpitala, zapną w pasy i podłączą kroplówki. Doprowadzą do stanu usprawiedliwiającego pozostawienie jej bez pomocy i rzucą jak niewygodny pakunek rodzinie. Matce o udręczonych oczach, która już nigdy nie zazna spokoju. I bratu, który będzie płakał, gdy wyjdzie za drzwi ("Oni są bardzo związani ze sobą, tak... mam ich czwórkę i oni byli ze sobą najbliżej").
Nie każdy może być silny i piękny jak Chustka. Ale każdy może trafić na Chirurga z Prawem do Pogardy.
Uważajcie na siebie.
Od Niej nie bije siła. Powiedzmy sobie też bez ogródek, choć jest to niepoprawne politycznie - jest brzydka. Taką banalną brzydotą tysiąca bab, które się mija na ulicy obojętnie, prześlizgnąwszy się po powierzchniach ich banalnych twarzy. I jej twarz do tego stopnia nie jest myśląca, że gdy wwieziono ją na salę nr 5, trzy leżące tam pacjentki odniosły wrażenie, że jest upośledzona umysłowo. Zwłaszcza, że mówiła za Nią matka. Drobna, nerwowa kobieta o znękanej oczach. Jej twarz miała wyraźne ślady dawnej urody. A Nie-Chustka miała od swej matki gorszą figurę, fryzurę i... wszystko. Wszystko wypadło jakoś tak gorzej.
W jej groteskowo oklejonym plastrami nosie tkwiła rurka sondy, te plastry ją przytrzymywały. I gdzieś jeszcze tkwiła inna rurka. Pacjentki się nie wgapiały, zresztą była noc - dwie więc po prostu spały. Tak, której rozregulowany zegar biologiczny i ból nie pozwalały zasnąć o północy, widziała najwięcej, bo łóżko Nie-Chustki wypadło naprzeciwko jej łóżka. Ale i tak nie zauważyła momentu, w którym rurki sond i kroplówki zniknęły. Może wtedy po prostu zasnęła, gdy zaczęła działać kroplówka z Ketonalem. Ale potem usłyszała, że Nie-Chustka wszystko sama sobie wyrwała. Tak powiedziały pielęgniarki Chirurgowi z Prawem do Pogardy.
Wrażenie, że Nie-Chustka jest upośledzona spowodował też sposób, w jaki matka tłumaczyła jej wszystko, co mówiły pielęgniarki. "Dorotko, czegoś potrzebujesz? Wody? Panie ci przyniosą... A może do ubikacji, nim zaśniesz?". "Siusiu..." - to dziecinne "siusiu" dało pewność, że Nie-Chustka jest upośledzona. I to, że matka ją przebierała, okrywała ją przywiezionym z domu kocem. I że pochyliła się przed wyjściem nad nią na długo i szeptała: "Tylko mi tu nie płacz... Nie płacz! Ja zaraz, od samego rana tu będę! Przyjedziemy z Krzysiem. On jest wstrząśnięty, wiesz? Ja jestem wstrząśnięta... Jesteśmy w szoku... Nie płacz, nie bój się! Ja wrócę! Zaraz rano będę..."... Potem pacjentka z łóżka z naprzeciwka widziała, że gdy Nie-Chustka się bała, wpadała w takie drżenie - drżało jej całe ciało, takim przeraźliwym drżeniem. Pacjentka z łóżka naprzeciwko lubiła "Ostry dyżur" i "House'a" i "Grey's Anatomy". Ale nigdy, w żadnym z tych seriali, nie widziała takiego drżenia, choć to dobrze zrobione seriale medyczne. Takie drżenie powoduje, że odwraca się wzrok, nawet jeżeli jest się wścibską osobą, a pacjentka z łóżka naprzeciw lubi myśleć, że nie jest wścibska. Więc w serialach medycznych, nawet tych najlepszych, nie można tego TAK pokazać.
Może dlatego, że pacjentka z łóżka naprzeciwko była najbliżej, matka Nie-Chustki zaczęła jej szeptać z rozpaczą: "Truła się... Nie chce żyć... Nic jej nie trzyma... Bo nowotwór... Pierś już jej odjęli...". Matka Nie-Chustki nie mogła wiedzieć, że ta pacjentka ma w tym momencie mocno upośledzony słuch i nawet bardzo się wysilając, nie może usłyszeć większości jej szeptu. Matce Nie-Chustki chodziło chyba o to, by mówić do kogoś. Bo matka Nie-Chustki wydawała się nie tylko zrozpaczona, ale też zawstydzona tym swym nieporadnym, wielkim dzieckiem i gdy nie mogła z nim nawiązać kontaktu, szukała czegokolwiek. To pewnie ciężko jest być tak upokarzająco bezradnym.
Jeżeli w Nie-Chustce została jakaś siła i moc, to ta, która skupiła się na samounicestwieniu. Umrzeć z własnej ręki - to z bliska nie jest takie ładne, a gdy się nie uda, to takie żałosne. Jak słowa matki o koleżance, która jej nie upilnowała, co dało ten moment, by napić się Tytana. Płyn do udrażniania kanalizacji, to takie żenujące. Tak nie popełnia się samobójstw w filmach. Tak mogą robić tylko żałosne Nie-Chustki, heroiczne w swym skupieniu na tym, by zniszczyć ten organizm. Nie zasnąć, jak długo się da. Nie wypić nawet kropli wody. Nie przyjąć żadnego lekarstwa, wyrwać sondy i kroplówki.
Nie-Chustka chciała uciec już od dawna. Nie mogła jej powstrzymać rodzina, którą opuściła już dawno ("Ona się wyprowadziła, ona się wyprowadziła daleko... wie pani, ona jest dorosłą kobietą... ja nie mogę przecież narzucić dorosłej kobiecie, jak ma żyć, prawda? Mój mąż nic nie wie... On jest ciężko chory na serce. Ja mam mieć jutro wizytę u lekarza, bo mam problemy z zastawką... wczoraj zdążyłam wyjechać od niej, a dziś mnie wezwali, wróciłam..."). Nie mogło jej powstrzymać to, że ma dziecko ("Tak, ona ma córkę... Mała z ojcem jest, chciałam ją wziąć, ale ona chce z ojcem być..."). Nie-Chustka gdzieś w głębi siebie wie, że nie powinna, ale chce uciec. To najsilniejsze, co w niej zostało - jak kiedyś pacjentka z łózka naprzeciw przeczytała u Edelmana - wybór rodzaju śmierci. Nie-Chustkę skazano na utratę nadziei ("Odjęli jej pierś... kiepskie wyniki i powiedzieli, że nie dostanie chemii... no i ona chce umrzeć... poddała się..."). Nie jest Chustką i nie umie inaczej wobec utraty nadziei.
Kiedy pacjentka z łóżka naprzeciwka zasnęła, obrazem pod powiekami był ten z Nie-Chustką wpatrzoną martwo w przestrzeń. Żaden przedmiot, żadna osoba nie przyciągnęły jej wzroku też za dnia, bo gdy pacjentka z łóżka naprzeciwko obudziła się, zobaczyła ten sam obraz, z którym zasypiała. Potem przyszły one, pielęgniarki z porannym wyrokiem zmiany pościeli. Wszystkie pacjentki się poddały, Nie-Chustka usiłowała walczyć. "Nie trzeba! Nie trzeba! - kurczowo trzymała swój koc - Po mnie zaraz przyjdą! Przyjdą i zabiorą mnie do więzienia. Ja zrobiłam coś bardzo złego!". Nie-Chustka wygrała tę bitwę i została w pościeli, którą pewnie ubrudziła zawartość wyrwanych rurek. Że zrobiła coś złego mówiła jeszcze pewnie do matki, która rano znów się zjawiła. Pacjentka z łóżka naprzeciw usłyszała tylko głos matki, bo słuch nie poprawił się wraz z nadejściem dnia. "Co ty zrobiłaś! Co ty zrobiłaś! To nie TY zrobiłaś, Dorotko, to choroba zrobiła. To nie TY, dziecko! To choroba! I my z nią znów powalczymy! Nie pozwolimy ci zrezygnować!". I staje się na moment niemożliwe. Nie-Chustka płacze. Pierwsze uczucie, odkąd zjawiła się na sali numer 5.
Ale potem przychodzi on. Chirurg z Prawem do Pogardy. Jest przystojnym, krótko wygolonym brunetem ze cieniem zarostu na twarzy. Nie jest tak bardzo wysoki, ale nosi łomocące chodaki, które go czynią wyższym. I chodzi bardzo wyprostowany, pewnym siebie krokiem wysportowanego człowieka. Jest chirurgiem. Jest przystojny, wykształcony i ma władzę absolutną nad oddziałem chirurgicznym przez cały czas swego dyżuru, który trwa nieprzerwanie od piątkowego wieczoru do poniedziałkowego poranka. A ona jest Nie-Chustką. Jest brzydka, taka żałosna w tej brudnej od zawartości sond pościeli. I napawa go odrazą, zresztą chyba jak wszyscy pacjenci. Ale ta jest szczególnie odrażająca dla takiego wybrańca bogów jak on.
Wysłuchuje relacji pielęgniarek z kamienną twarzą i bezceremonialnie zdziera z Nie-Chustki tę pościel, którą tak kurczowo ściskała, gdy pielęgniarki chciały ją zmienić. Nie-Chustka ucieka. Nie, oczywiście nie zrywa się z łóżka. Ucieka znów w głąb siebie, już nie wróci. To dobrze, Może nie czuje, jak on z odrazą dotyka jej ciała w różnych miejscach, szturcha bezładne nogi czubkiem palca, na który założył rękawiczkę. To robi chwilę, widać, że czynność napawa go odrazą. Nie bada jej, a szturcha, ale Ona nie zareaguje. Już jej nie ma na sali nr 5, jest gdzieś ukryta. Chirurg z Prawem do Pogardy rzuca na nią kołdrę, nie poprawiając zadartych nogawek piżamy. Parę godzin później będzie robił USG ofierze wypadku, badając jej jamę brzuszną, w której coś będzie krwawiło. I zadrze jej koszulę tak wysoko, by ją obnażyć do samego końca, odkryje do niczego w tym momencie niepotrzebne piersi. Pacjentka przecież nie będzie wiedzieć, że to niepotrzebnie takie odarcie z intymności, ona będzie w szoku po wypadku. Chirurg z Prawem do Pogardy, ukarze ją jeszcze za bycie pacjentką rzuceniem kołdry na jej obnażone ciało. Tak szybko, nim pielęgniarki zdążą zetrzeć z jej brzucha żel po badaniu. Będzie jechała kuląc się z zimna na operację, przedtem zmarznie podczas przygotowań do operacji. Ale to zdarzy się później.
"Tu sprowadzić... - zawiesza teraz głos przystojny Chirurg z Prawem do Pogardy - wiadomo kogo". I znacząco unosi brwi. Psychiatra. Depresja. Niedoszła samobójczyni. Dla Chirurga, który dał sobie Prawo do Pogardy, to wiele powodów do uniesienia brwi.
Teraz Nie-Chustki już nie ma na sali, nie wywoła jej już matka, mimo gorączkowych starań. Nie wywoła też Nie-Chustki jej brat, który przemawia do niej długo, bardzo długo, próbuje sięgać po różne opowieści, ale Nie- Chustki już nie ma. Potem brat będzie płakał na korytarzu.
A jeszcze później przyjedzie karetka ze szpitala psychiatrycznego. Przeniosą bezwolnego golema, jakim stała się Nie-Chustka na wózek, przewiozą do szpitala, zapną w pasy i podłączą kroplówki. Doprowadzą do stanu usprawiedliwiającego pozostawienie jej bez pomocy i rzucą jak niewygodny pakunek rodzinie. Matce o udręczonych oczach, która już nigdy nie zazna spokoju. I bratu, który będzie płakał, gdy wyjdzie za drzwi ("Oni są bardzo związani ze sobą, tak... mam ich czwórkę i oni byli ze sobą najbliżej").
Nie każdy może być silny i piękny jak Chustka. Ale każdy może trafić na Chirurga z Prawem do Pogardy.
Uważajcie na siebie.
czwartek, 27 marca 2014
Nic dwa razy się nie zdarza... ale.
Ludzie lubią na siebie zwrócić uwagę. Serialowo. Ale to już było.
Niefajnie, gdy z człowieka wychodzi kawał suczy albo sukinkota, gdy z tą drugą osobą niezbyt dobrze się dzieje. Ale to już też było.
Polska służba zdrowia jest do dupy. To było też. O tym, że pacjenci też pozostawiają nieco do życzenia nie było jeszcze. To będzie trzeba napisać.
Może się powtórzy wyrzekanie na mizerię szpitalnego żarcia. I w ogóle na mizerię.
Ale już się nie będzie pisać o naiwnych scenariuszach ze szpitalem w tle, bo ciut głupio. Zwłaszcza, gdy poprzedniego dnia szukało się dostępności w Dziurze terapii małżeńskiej za friko. Jest. To dobrze.
Panie i Panowie. Baby też lubią pogwiazdorzyć. Niezaradna jutro o 7 rano ląduje w szpitalnym wyrze. Rolę zaś, która uprzednio do Niej należała, odegrał Jeszcze Mąż.
Oby tylko w Dziurze, a nie w mieście wojewódzkim Niezaradna zlądowała ostatecznie. I nie, nie będzie stamtąd pisać. Jeszcze Mąż stwierdził, że nie stać go na kupienie sobie nowego notebooka. A w szpitalach różnie bywa z własnością prywatną.
Zatem - oby do szybkiego.
Niefajnie, gdy z człowieka wychodzi kawał suczy albo sukinkota, gdy z tą drugą osobą niezbyt dobrze się dzieje. Ale to już też było.
Polska służba zdrowia jest do dupy. To było też. O tym, że pacjenci też pozostawiają nieco do życzenia nie było jeszcze. To będzie trzeba napisać.
Może się powtórzy wyrzekanie na mizerię szpitalnego żarcia. I w ogóle na mizerię.
Ale już się nie będzie pisać o naiwnych scenariuszach ze szpitalem w tle, bo ciut głupio. Zwłaszcza, gdy poprzedniego dnia szukało się dostępności w Dziurze terapii małżeńskiej za friko. Jest. To dobrze.
Panie i Panowie. Baby też lubią pogwiazdorzyć. Niezaradna jutro o 7 rano ląduje w szpitalnym wyrze. Rolę zaś, która uprzednio do Niej należała, odegrał Jeszcze Mąż.
Oby tylko w Dziurze, a nie w mieście wojewódzkim Niezaradna zlądowała ostatecznie. I nie, nie będzie stamtąd pisać. Jeszcze Mąż stwierdził, że nie stać go na kupienie sobie nowego notebooka. A w szpitalach różnie bywa z własnością prywatną.
Zatem - oby do szybkiego.
Nikt dziś nie kocha Niezaradnej...
No prawie. Dwie osoby ją bardzo wzruszyły i ujęły, zatem tytuł jest co najmniej nadużyciem.
Ale sami patrzcie - zero komentów, ochów i achów pod wpisem publikowanym... o której? Tak, o czwartej w zasadzie. I nic.
Dziś Niezaradna ma humor wisielczy.
I są powody, wierzcie.
Ale sami patrzcie - zero komentów, ochów i achów pod wpisem publikowanym... o której? Tak, o czwartej w zasadzie. I nic.
Dziś Niezaradna ma humor wisielczy.
I są powody, wierzcie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)