sobota, 15 marca 2014

Jeszcze Mąż wrócił do domu

   I całe szczęście. Szpitalowanie jest cholernie nieekonomiczne.

   Głównie przez żarcie.

   W swoim czasie Niezaradna studiowała w mieście przecudnej urody, gdzie nawet areszt śledczy znajdujący się naprzeciwko jej wielce stylowej uczelni, też był wart rzucenia okiem. I to nie tylko dlatego, że hipnotyzowała wprawa, z jaką więźniowie migali ze swymi kobietami wezbranymi pod murami tajnym językiem gestów. Budynek aresztu był/jest po prostu ładny.

    Któregoś dnia wokół budynku zaczął padać deszcz. Wart wspomnienia, bo to jedyny taki rodzaj opadów, jakie Niezaradna ujrzała. Z okienek okrągłej wieży, w której osadzano aresztowanych, leciała chmura połówek bochenków chleba. Widok tak niecodzienny, że zatrzymywał przechodniów, którzy stali z otwartymi ustami, nie bacząc, że oberwanie taką połówką mogło być całkiem niebezpieczne. Więźniowie w ten sposób protestowali przeciw uwłaczającym im warunkom.

   Gdyby więźniowie zaczęli otrzymywać racje, jakie wydawane są pacjentom w szpitalu D. w miejscowości Dziura, polałaby się krew. Zwłaszcza, że nędzy posiłków nie rekompensuje żaden komfort oddziałów. Telewizorów brak, nawet tych na monety. A węzeł sanitarny uwłacza wszelkiej higienie.

   Pacjenci, w przeciwieństwie do aresztantów, są pokorni. Żarcie przywożą im rodziny, węzłów sanitarnych nie odwiedzają fanatycznie. Po co się myć? Jest się chorym i leży w łóżku. Z czego się obmywać? Dlatego zapewne w szpitalach tak cuchnie.

   Niezaradna też woziła Jeszcze Mężowi jedzenie. Wypaliła w ten sposób ponadprogramową rację paliwa. A po całym dniu kursowania między szpitalem, przedszkolem, różnymi instytucjami a miejscami, gdzie podrzucała na czas odwiedzin Dwójkę, wieczorami była tak padnięta, że zasypiała nad krótkimi notkami na blogu, co tu mówić o robocie. Nie zarabiała w tym tygodniu zatem.

  Uiszczała za to regularnie 2 złote opłat parkingowych, co też należy wliczyć w straty.



   A poza wszystkim - choć każde słowo powyżej jest prawdą, nie jest prawdą, jakoby Niezaradna na wszystko powyższe zwracała uwagę w związku z tym, że Jeszcze Mąż jest w domu.

   Pieprzyć ekonomię, dobrze, że już jest. To wszystko.

   Gdybyście jednak wiedzieli o tym żarciu szpitalnym...


6 komentarzy:

  1. Twoj wpis przypomniał mi, jak tydzień przed porodem wylądowałam na patologii ciąży. Było tuż po kolacji, gdy trafiłam na salę wraz z dwiema innymi ciężarnymi, po kilku godzinach spędzonych na izbie przyjęć. Dostałyśmy kilka kromek suchego chleba i herbatę:/ Tylko tyle udało się zdobyć pewnej empatycznej salowej.
    Ja i ta druga nie byłyśmy zmartwione, bo miał nam kto dostarczyć jedzenie. Ale ta trzecia kobieta nie miała kompletnie nikogo. Dzieliłyśmy się z nią jedzeniem nie tylko tego wieczoru, bo jedzenie dla ciężarnych jest mniej wiecej takie jak na Twoim zdjęciu:/
    Super, że mąż już jest w domu. Dbaj o niego;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiem Ci o żarciu, jakie otrzymywałyśmy na porodówce - karmiące noworodki młode mamy,które grzecznie wysłuchały właśnie pogadanki, jakich potraw unikać, dostały do zjedzenia kapustę kiszoną dodaną do przesmażonej kaszanki.

    Tak, też liczyłam na to, co mi przyniesiono.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiecie co? Już sama nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  4. Że w domu... ale to dłuższy temat i pewnie nie da rady, żeby się nie wymsknął przy następnym poście ;).

    OdpowiedzUsuń