środa, 9 kwietnia 2014

Hoooop!

   Macie ochotę na kolejny dołujący wpis?

   Niezaradnej dziś usunięto na moment grunt spod nóg, to ona też postanowiła zaszaleć. Całość nowego wpisu - i tego bloga, który właśnie czytacie znajdziecie TU.

   Widzicie? Tak, ten sam! No prawie, bliźniaczo podobny. Niezaradna urodziła się jako bliźniak. Ale nie dlatego podwoiła ten blog. Zmusił ją do tego oporny fejs, a drogę wskazała - jak się okazuje, nie tylko Artystka, ale i znawca sieci - Lidka. Której raz jeszcze można dziękować, co niniejszym się czyni.

   W tym momencie, jeżeli nie macie dość czytania o życiu w stanie biedy, a mieliście Niezaradną w zakładkach i innych takich, uaktualnijcie sobie w nich adres mailowy.

  Bo każdy kolejny wpis - dołujący, sarkastyczny a nawet optymistyczny - wszystkie zostaną opublikowane w nowym miejscu. Miejmy nadzieję, że tam będziecie mogli się rozgościć na dłużej, tak będzie fajnie.

 

wtorek, 8 kwietnia 2014

Co z tą filozofią?

    Może to mądrość życiowa, może dowód otępienia, co przyszło wraz z ubóstwem.

    Niezaradna już nie umie dyskutować o filozofii.

    Kto przy zdrowych zmysłach dyskutuje o filozofii? Jaki zjadacz chleba ma głowę do takich bzdet, jeżeli nie siedzi w szkole/na uczelni/cholera wie, w jakim innym dziwnym miejscu?

    Ktoś, kto się mieni elitą, teoretycznie powinien głowę do tego mieć. A społeczeństwo elit potrzebuje. Nie, nie będzie tu teraz wykładu dlaczego. Prościej byłoby napisać, jak brak elit wpływa na obecną denną kondycję duchową społeczeństwa, ale Niezaradna jest za mało mądra, by bawić się w publicystykę blogową.

    Konkrety zatem, jak to u Niezaradnej. Fajnie jest czasem od rzeczywistości biedowej odskoczyć i pogadać o... cholera, o filozofii. Albo o uczuciach, albo o estetyce. A wszystko to pod pretekstem omówienia kolejnej książki, którą się gremialnie w umówionym gronie przeczytało. Niezaradna ma takie grono. Sama go nie skrzyknęła, za bardzo jest na to socjofobiczna i sceptyczna. Grono skrzyknęła kuzynka Niezaradnej, Entuzjastka. I grono już 5 lat czyta książki, potem siada i gada. Można by to nazwać dyskusją, ale bywa, że za dużo wina się leje. Albo Niezaradna za mało go wypije. Na spotkaniu w wieczór sobotni nie wypiła nic, bo leki sreki i inne takie tam. Może to przez to.

    Na początek zapytano kurtuazyjnie o Niezaradnej zdrowie. Głupia Niezaradna pomyliła to z życzliwością i palnęła, że się boi. Bo może okazać się, że już nie będzie na prawe ucho słyszeć, a to cholernie dyskomfortowe jest. No to dostała za swoje. bo dyskusja toczyła się tego wieczoru wokół książki "Kuracja według Schopenhauera".

   Szybko usłyszała, że tkwi w błędnym myśleniu. Wznieść się ponad ten problem, nie żyć przyszłością, a cieszyć stanem właśnie przeżywanym.... Spotkaniem, dyskusją, tym, co się z niej wynosi... - oto, jak powinna czuć Niezaradna. Nie było to dla niej jeszcze niczym odkrywczym, bo horacjanizm z jego "carpe diem" polubiła już w szkole. I z założeniem cieszenia się spotkaniem przyszła. Bo na spotkaniach zawsze głośno jest, lewe ucho wystarczy, by całokształt dyskusji wyłuskać. I nie myśli się o tym, że zastrzyki póki co nie dają efektu, tylko czeka na mądre słowa i myśli inspirujące.

   Kurwa, minęła godzina i nic nie inspirowało. A w drugiej zaczęło wkurwiać.

   Jesteśmy mrówkami, cóż znaczy nasza krzątanina z perspektywy kosmicznej... I wszystkie myśli i idee już były...  Czy to znaczy, że nie możemy rozkminiać od nowa? A czemu nie?... Bo czy życie może być szczęśliwe? Cóż znaczy życie szczęśliwe? Czy człowiek powinien śmierci się bać? Jak to jest, że życie ciągle nas nie zaspakaja? Mamy tak wiele i szukamy ciągle, niedosyt czujemy... Postawić sobie cele można i dążyć do nich, to nas uszlachetnia: nie osądzać, nie narzekać, być wdzięcznym...

    Bla, bla, bla, bla... Niezaradna poczuła, że nie może już. Że rozsadzi ją zaraz. I choć miała ochotę nawrzucać gęsto kurew i towarzystwu podziękować za dalsze tracenie cennych godzin swego życia, nagle przemówiła: Ale ja jestem szczęśliwa. Nie myślę za wiele. Żyję z dnia na dzień. I jak byłby koniec świata, umarłabym szczęśliwa i spełniona, ciesząc się, że moje dzieci są blisko i wiem, że umierają szczęśliwe, bo jeszcze nikt nie zdążył ich poważnie zranić, a prędzej czy później poczują ten ból i przeraża mnie to. I nie stawiam sobie nierealnych celów.

   Zgroza ogarnęła towarzystwo, a Kuzynka-Entuzjastka wykrzyknęła wielkim głosem: Nie, ty nie jesteś szczęśliwa! To jest niemożliwe! Ty wyglądasz, jakbyś przeżywała głęboką depresję!

   Niezaradna ze spokojem oznajmiła, że to, iż jest introwertyczką, nie oznacza, że ma depresję. I że jedną ze składowych jej szczęścia, jest wtłoczenie sobie po latach poczucia zwisu wobec tego, co myślą sobie na temat jej stanu postronni.

   Czy Niezaradna jest szczęśliwa?

   No, cholera, ostatnio jest.

   Też nie wierzycie?

   Taaak, problemy zdrowotne. Ale - tak naprawdę Niezaradna nie wierzy, że już nie będzie słyszeć na to biedne ucho prawe. W odeszły właśnie w niepamięć poniedziałek, Niezaradna słyszała coś tam przez szum, a to lepiej niż w sobotę wieczorem,  wśród oparów pseudofilozofii.

  Taaak, niestabilny układ z Jeszcze Mężem. Ale - ciągle trwa. Niezaradna nie czyniła postanowień w szpitalu. Nie werbalizowała, co czuje. Patrzyła. Jeżeli z tego patrzenia wyniknie niechęć do marnotrawienia czasu - to dobrze. Na razie oboje - i Jeszcze Mąż, i Niezaradna - starają się nie tracić czasu. A to już bardzo dużo.

  Taaak, bieda. Ale Dwójka jest zdrowa - pomijając może szczegół, że Świrus chyba właśnie zaczął różyczkę i pewnie podzieli się nią z Gburką, a może i z połową swej grupy w przedszkolu, w którym w ten jeden poniedziałek po miesiącu przerwy się zjawił - naprawdę to rasowa, zdrowa Dwójka fajnych ludzików. Naprawdę biedoodpornych.

  A finanse... Niezaradna nie wie jak, ale w tragicznym finansowo lutym popełniła nadpłatę za przedszkole (jakim cudem??? pieprzyć to, cieszyć się!). Otwarcie poczty służbowej spowodowało zniknięcie Niezaradnej z normalnego obiegu świata do godziny 2 w nocy, ale być może zaowocuje to zarobkiem rzędu 120 zł i jeszcze fajnym gadżetem dla Dwójki, którego Niezaradna nie tylko nie byłaby w stanie sama kupić, ale i do głowy, by to jej nie przyszło.

   Bo bieda jest... kreatywna! Obywa się bez gadżetów i daje radę. O czym pisałaby to Niezaradna, gdyby nie bieda? I czy Niezaradna cieszyłaby się tak bardzo z głupot, gdyby nie bieda?

  Tylko ta filozofia...

 

 

 
  Jeżeli Niezaradnej nie chce się tracić na nią czasu - to zubożenie materialne poszło w parze z duchowym? Stała się bezmyślną kurą domową i już na zawsze będzie nielotem?

  Jeżeli Niezaradnej nie chce się tracić na nią czasu - to znaczy, że doszła do mądrości? I wie, że nie warto tracić resztek nocy, gdy już zaraz czwarta, a o ósmej musi być w przychodni?

  I czy to realne? Wstanie do tej przychodni?

  Proszę wybaczyć ten wpis. Niezaradnej łomotnięto w na pół ogłuszony, otępiały od leków łeb cięzkim kalibrem - filozofią.

 Musiało z niej zejść.
 

niedziela, 6 kwietnia 2014

Żeby nie było - dla kobiet to raczej


    Żeby nie było kolejnego posta o skopanym zdrowiu Niezaradnej, jeszcze bardziej skopanym zdrowiu NFZ, wyrzekania i malkontenctwa. Wpis pozytywny i promujący będzie. Pełen niekłamanej wdzięczności i podziwu. Czytajcie.

    Blog ten powstał z przyczyny frustracji denną sytuacją materialną, która powoduje zakłócenia w całkiem stabilnej wcześniej sytuacji małżeńskiej. No i najczęściej narzeka się tu na biedę, bezradność i kolejne sytuacje, w których wali się w mury podczas prób zmian. Czasami mówi się, co z tym zrobić

   Niespodzianka! Niezaradna wzbogaciła swój stan posiadania!

   Wieść o tym spadłaby na nią jak grom, gdyby nie była zbyt otępiała siedząc przed gabinetem i przeglądając na telefonie rzekę fejs. W takim stanie była zdolna tylko miło się zdziwić. Naprawdę cieszy się teraz. Po trzecim dniu pełnego użytkowania nowego nabytku.

   Nabytek to raczej złe słowo, bo Niezaradna nic nie nabyła. W efekcie otępienia chorobowego dwa razy już wysłała umowę nie tak, jak powinna i nie wypłacono jej ciągle 500 zł zarobionych w jeszcze w lutym. Poza tym nie skończyła paru jeszcze robót. Zatem jest cienko, cienko. Na pewno nie jest to stan wskazany do czynienia zakupów.  Zwłaszcza toreb za 110 zł. Ale zawsze można taką torbę wygrać! No i Niezaradna wygrała

   Jak się wygrywa kapitalną torbę za 110 zł? Po pierwsze, nie obędzie się bez fejsa, niestety. Niezaradna rzyga nim serdecznie w związku z nagminnym traktowaniem jej wpisów jako spamu. W swej oficjalnej odsłonie z Reala rzyga nim też, tak często musi promować tam teksty ze Wspaniałego Portalu, który ją zaszczyca. Ale czasem jednak włazi na niego na dłużej niż trzeba, bo okazuje się, że to gówno wciąga. Zwłaszcza, jak ma się polubione odpowiednie osoby i miejsca.

   Teraz laurka. Dla wszystkich Zaradnych Kreatywnych. Tych, co nie dają się marazmowi i poczuciu, że nie ma się dokąd iść po urodzeniu dziecka. To Artystki z głowami do interesów, które w odróżnieniu od tandety zalewającej sklepy, zaserwują Wam zawsze pierwszorzędną jakość. No i luksusową obsługę. Artystki z głowami do interesów mają powody, by się starać. Zarabiają dzięki swym pasjom. A czy może być lepszy sposób zarabiania pieniędzy?

   Niezaradna bardzo podziwia Zaradne. Zazdrości im talentów, choć bez zawiści. Samozaparcie, którego jej samej najczęściej brak - to też imponuje.

   Są bardziej i mniej udane małe biznesy. Te, które tworzą Zaradne Artystki zawsze zachwycają urodą rzeczy i klasą w promocji. Powiecie może, że cóż z tego, klient jest pan, trzeba się starać, konkurencja i takie tam. Biznes jest twardy, a chińszczyzna wszechwładna i udaje już nawet hafty richelieu.

   No tak. Ale Zaradne Artystki mają mocno pod górkę, bo o swą sztukę użytkową muszą walczyć nie tylko z konkurencją. Gorszy jest opór najbliższego otoczenia. Dzieci. Przy nich pracować efektywnie rzadko się da. Różni tacy, co powiedzą "siedzi w domu i nic nie robi". Może to być  teściowa, ubolewająca nad ciężkim losem utrzymującego rodzinę syna. Ale może to być też własny facet, który w takie gadki szmatki uwierzy. I masa innych ludzi jeszcze, dla których praca w domu przy szyciu albo innym decoupage, to nie praca tylko udawanie.

  W tych okolicznościach wytrwanie przy swoim małym biznesie zakrawa na wyczyn. Zwłaszcza w początkach, bo to nie od razu się opłaca. I trzeba zwalczyć pierdoły malkontentów i własne chwile zwątpienia, gdy chce się spasować.

   Niezaradna nie przegapia żadnej okazji, by wspomagać znajome Zaradne Artystki. które nie spasowały. A że nie ma kasy, by dać im zarabiać, robi to, na co ją stać. Lubi, udostępnia i żadnego promocyjnego konkursu nie omija. Bo wie, że to coś, co podchwycą inni. Kto by nie chciał wygrać czegoś ładnego? Na pewno chce Niezaradna, której kasy na urodę rzeczy brak. Ale rzeczywista wygrana - o, to już szok.

  Zwłaszcza przed izbą przyjęć, gdy czeka na lekarza spóźniającego się już drugą godzinę i ucho boli jak jasna cholera.

  Torba Niezaradnej noszona przez ostatni... rok? dwa lata? trzy?

  Kawał szmaty, który Niezaradnej matka nabyła podczas akcji zakupywania suwenirów na jakimś straganie, bo jakiś wyjazd. Brązowe, w wąskie paski pomarańczowe, żółte, rdzawe. Może być taki zestaw. Na jednej stronie totalnie zgrzytająca kieszonka czerwona. Z haftem z żółtym kotem. Tej strony Niezaradna nie pokaże światu przez całe trzy lata.

  Trzy lata czasu etnicznego w życiu torbowym Niezaradnej. Możecie to też określić boho style. Po imieniu: bida aż piszczy. I im dłużej eksploatacji wyrobu ze straganu, tym ciężej prawdę po imieniu ukryć. A ogół ocenia. Pani dyrektor w przedszkolu. Inne matki. Znajomi bliżsi i dalsi. Bliżsi wiedzą, jak jest. Rzecz w tym tylko, że oni daleko mieszkają.

  Na Niezaradną jak gwiazdka z burego nieba spadła elegancka torba, która jest stworzona jak dla niej - Niezaradnej. I dla każdej innej, która MUSI mieć wielofunkcyjny wór ma majdan w postaci zapasowych czapeczek, kasztanów, strzałek zbieranych w empiku (nie, nie wytłumaczy się co to. To wyższa abstrakcja). No i jeszcze włoszczyzna na zupę. Plus portfel, dokumenty dobrze spakowane i komórka do wydobycia w chwilę, i klucze.

  Musi się to dobrze nosić. Nie ma zjeżdżać, bo prowadzi się Dwójkę, w każdej ręce dzierży łapkę. Dużo wymagań ogólnie. Wobec braku dochodów cieszyło się, że sprostał im straganowy wyrób. A że wreszczał: TA BABA MA STRASZNĄ BIEDĘ!!! - co zrobić. W czymś trzeba nosić codzienny całokształt. Elegancja torby do ekspracy z ekoskóry nie sprostała. Torebka wieczorowa też nie.

  Dzięki konkursowi z mamine.pl Niezaradna może udawać, że znów jest na fali. Lidka, co projektuje i tworzy te wszystkie cuda, z nadludzką cierpliwością dała Niezaradnej przebierać, wybierać i kręcić nosem. Uwzględniwszy fakt, że Niezaradna nie klientką hojną jest, a darmozjadem, któremu się udało mieć szczęście w losowaniu, trzeba rzec: Lidka jest świetna w tym, co robi. Talent - jasna sprawa. To, że wydajecie kasę i ktoś chce Wam dać poczucie, że naprawdę to była dobra inwestycja, bo zadowolenie będzie pełniusieńkie - dostępne u Lidki. Ona zadba, by było, jak sobie życzycie i w jakich kolorach chcecie. Bo wie, czego trzeba kobiecie.

  Niezaradna już uwielbia swą torbę. Czwartek w poczekalni u lekarza - zaopatrzenie lekturowe, nabytki apteczne, coś na obiad jeszcze - weszły. I ciągle wyglądało to kształtnie. Piątek - biedronking - zakupy hurtowe, akcja spontan, siat brak - u Niezaradnej zmieściło się sporo. I ciągle wyglądało ładnie. Sobota - spotkanie w towarzystwie nastawionym na 200% snobizmu, o którym się innym razem tu opowie. Wśród toreb Batyckich, Wittchenów a nawet Guccich i Prad (w Dziurze też noszą, słowo) - Niezaradnej torba była jak najbardziej na miejscu.

  Jasna sprawa, że Niezaradnej na nią nie stać. Niezaradna mogła sobie o niej tylko pomarzyć. Okazuje się, że w najbardziej dupnych miesiącach, co do których wymieniało się różne pochopne życzenia - malutkie marzenia się czasem spełniają. I choć foty Niezaradnej są denne i urody rzeczy nie oddają - proszę patrzeć:



  Z lewej wygrana arystokratka wśród dóbr Niezaradnej, z prawej - straganowy kundel. Oddajmy sprawiedliwość kundlowi - nie jego wina urodzenie bez rodowodu. Służył walecznie. A że krzyczał biedą... to dobrze, że przybyła arystokratka:



   Niezaradnej nie było na nią stać. Ale może Was stać. U Lidki można wiele dostać rzeczy. Okołodzieciowych też. Wszystkie mają cechy wspólne: ekstraordynaryjną urodę i rewelacyjną jakość. Jak to u Artystek tworzących sztukę do używania.

  Popierajcie takie biznesy, jeżeli macie na to kasę. A jak nie macie - linkujcie na zgniłym fejsie. Wtedy łatwiej trafi do tych, których stać. I będzie mniej bezrobocia, a więcej piękna na świecie.

 Uznajcie to za słowo na niedzielę.

piątek, 4 kwietnia 2014

Jeszcze parę migawek

    Jeżeli siedzi się w przychodni, nie ma co liczyć na solidarność między pacjentami. Może nawet zdarzyć się tak, że ten, kto jest ostatni, nie przyzna się do tego. I tuż przed wejściem do gabinetu, naskakuje na człowieka wzburzona grupka, która przecież była przed nim. Tylko skąd o tym wiedzieć, gdy gabinetów jest kilka? Wszyscy siedzą z martwym wzrokiem wbitym w przestrzeń, nie zajmują myśli ani gazetą, ani nawet grą na telefonie. A ten, kto siedzi z książką, budzi bierny opór, bo jest jakiś dziwny. Współpacjenci często się nie lubią. To migawka z zeszłej środy, gdy Niezaradna siedziała w przychodni.

    Jeżeli jest wymóg, aby była winda, to wcale nie znaczy, że kobieta o kulach nie będzie się taszczyć po stromych schodach. Winda jest zamknięta na klucz, klucz jest zamknięty w szafce u pani w rejestracji. Całość jest tak nieprzystępna, że onieśmielony niepełnosprawny raczej nie ośmieli się nalegać, by dostać się do windowego sezamu. Jeżeli w poczekalni siedzi Niezaradna, zbyt otępiała bólem, by mieć opory, to dopomni się o windę, by kobieta o kulach nie wędrowała po schodach w dół. Pani z rejestracji wytoczy się zza okienka, sprowadzi windę, która w tempie dostojnym odbędzie ten kurs z pierwszego piętra na parter. Potrwa to uczciwe 10 minut, ale może o to chodzi, by należycie docenić fakt, że ta winda to nie atrapa? To też migawka z przychodni.

    Jeżeli ma się skierowanie z dopiskiem "pilne"... już dobrze wiecie, że to nic nie znaczy. Przed izbą przyjęć w szpitalu można usłyszeć, że nie wiadomo. Przyjmą, nie przyjmą... może trzeba będzie zaczekać przez weekend. Nie, nie powinno się pogorszyć. RACZEJ nie. Pal licho nawet znajomości, pani poczeka, za półtorej godziny lekarz powinien być. Pani sobie posiedzi na korytarzu. Pani czeka przed zamkniętymi drzwiami, bierze w rękę komórkę. Na szczęście ma na niej Radio Maryja dla tych młodszych, czyli fejs - na nim najłatwiej traci się czas. A pani o niczym nie marzy, jak o utraceniu tego półtorej godziny z życia, by nie czuć, że to półtorej godziny i na ból się znieczulić. Na szczęście Newsweek rzuca linkami do całych artykułów, a ten o Darrenie Aronofskym  jest bardzo ciekawy. O, wiadomość. Niespodzianka. Przyjemna niespodzianka. Nad wyraz w porę, mało co dociera, ale to dociera. O, jeszcze jedna wiadomość. Jak dobrze, dłuższa rozmowa. Nie myśli się, usiłuje się skupić na tym, by trafić w dotykową klawiaturę... Korzyść z pobytu w szpitalu. Nauka obsługi smartfona-koszmaru. Tak mijają dwie i pół godziny. Przybyło jeszcze dwóch pacjentów ze skierowaniem na oddział laryngologiczny. Ci wiedzą tylko tyle, ile im Niezaradna sprzed izby przyjęć powiedziała. Lekarz będzie. Tak, miał być o 9.05. Tak, jest już 10, ale chyba będzie, tak powiedział, że będzie... Czekać trzeba. Współpacjenci w szpitalu czasem się solidaryzyją. Ale tylko Niezaradna ma komórkę z fejsem. Reszta siedzi i czeka. Niezaradnej czas mija szybko. Prawie szybko. W końcu udaje się zostać jednym ze szczęśliwców załapującym się na łóżko laryngologiczne na oddziale chirurgicznym. To migawka z piątku przed południem.

    Na co można wyrzekać w szpitalu? Oprócz tych z Służby Pogardy, jeszcze na to, czym karmią. Wielka niespodzianka! Wyrzekanie na jedzenie byłoby solidnym nadużyciem. Catering. Szczęściarz, który wygrał przetarg, stara się bardzo, by nie podpaść, Jedzenie jest świeże, obfite i różnorodne. Jasna sprawa, ktoś wyrzekał będzie. Ale nie ten, kto ma świeże porównanie. Niezaradna regularnie wypuszczała Jeszcze Męża z prowiantem, którego było nadto, bo ludziom ciężko uwierzyć, że w szpitalu jest co jeść. Pewnie dlatego, że nikt nie kradnie ze szpitalnej kuchni. Czysto, higienicznie i smacznie. Szok. Migawki z całego pobytu - chwile po otwarciu trzy razy dziennie styropianowych pudełek. Zawsze radosne zdumienie.

    Służba Pogardy - nie, nie w 100%. Czasem to naprawdę Służba w Niełatwej Sprawie jest. Jasne, że nie każdej pielęgniarce powie się, że boli. Bo zaryje wenflonem tak boleśnie, że poboli jeszcze mocniej. Poczeka się wtedy na wieczorną zmianę. Na pielęgniarkę, która tę wielką strzykawę wtłoczy powoli i bardzo delikatnie podłączy kroplówkę. Dziękuję się jej wylewnie pięć razy. Bo to takie ujmujące. Migawka z niedzielnego wieczoru.

    Wypis. W zasadzie nie ma jeszcze wypisu. Ale jest ostatnie spotkanie z zawsze nieobecnym "ordynatorem laryngologii". Czeka się na nie dwie godziny, można się wyspać po zmianie pościeli o 6.30. Potem już wreszcie słyszy się: nich pani łapie doktora, bo zaraz zniknie. I łapie się go. Dostaje się receptę. Dwa razy dziennie krople, dwa razy dziennie tabletki. Wizyta kontrolna? Nie, nie trzeba? Nie słyszy pani? Czekać, czekać... W końcu pani usłyszy. Samo przejdzie. Migawka z poniedziałkowego przedpołudnia.

    Jest czwartek. Pani ni w cholerę nie słyszy. Za to dziwnie się słania po zażywaniu lekarstwa. Może to osłabienie ostatnio przyjmowanymi dawkami antybiotyków? A może fakt, że jak wyczytuje Niezaradna na ulotce, lek mocno nie współgra z tym, który musi zażywać z powodu choroby przewlekłej. Że może spowodować nawroty choroby przewlekłej?... Przecież Niezaradna informowała o branym na stałe leku... Ale House nie kazał ufać pacjentom... Pacjentom? Chyba lekarzom też nie? Czytajcie ulotki, nim zażyjecie, bo lekarz tak kazał. Migawka z czwartkowego popołudnia.

   W piątkowe przedpołudnie Niezaradna powędruje jednak na wizytę kontrolną, bo ma już dość. Lekarzowi w przychodni ufa. A deficyt słuchu jest najbardziej bolesnym ze wszystkich, jakie ją w ostatnich czasach dotknęły.

    Jeszcze dziś na fejsie wpadło jej w oczy coś takiego:

    Jestem świeżo po wizycie u "specjalisty" w Szpitalu Dziecięcym w Toruniu. Mój synek dostał skierowanie na izbę przyjęć od pediatry (zapalenie ucha, dwukrotne krwawienie, podejrzenie szkarlatyny). Został zbadany przez dr ..... Na wstępie usłyszałam, że przyjechaliśmy niepotrzebnie, ponieważ pęknięcie błony bębenkowej to "żaden problem", poskarżyła się także, że "pediatrzy ciągle kierują dzieci z zapaleniem ucha do szpitala", zamiast sami się nimi zająć. Kiedy powiedziałam, że pediatra dała nam skierowanie do laryngologa, aby oczyścił ucho (pełne zaschniętej krwi), powiedziała podniesionym głosem: "niech sama sobie czyści, ja zapiszę kropelki". Do tej pory nie zetknęłam się z zapaleniem ucha, więc nie wiem, na ile pani doktor zna się na swoim fachu, niemniej jednak jej zachowanie było wyjatkowo chamskie, nie mówiąc już o tym, że cała wizyta trwała może 5 minut. Po takich doświadczeniach z państwową służbą zdrowia, która ma pretensje, o to, że zakłócam jej wypoczynek w godzinach pracy, zastanawiam się, czy nie zabierać ze sobą dyktafonu na wizyty, bo przecież w coś takiego aż trudno jest uwierzyć. 

   No tak. Patrząc z tego punktu widzenia, nie ma się nad sobą co rozczulać. Ale Służba Pogardy trafia się dzieciom. I to powoduje, że można znów tylko kląć. 

  
  Następny wpis będzie inny. Następny wpis będzie pozytywny. Koniec z rzeczami, wobec których można tylko kląć. 

  Może szpital łatwiej by z Niezaradnej zszedł, gdyby poszła sobie głuchota. Ale trzyma cholera całe prawe ucho. Oby do jutra. 









   

 

środa, 2 kwietnia 2014

Nie-Chustka

    Nie, stanowczo nie jest, jak Chustka. Bo Chustka była piękna. Jak elfka. I miała taką myślącą twarz. I siłę, wielką siłę.

    Od Niej nie bije siła. Powiedzmy sobie też bez ogródek, choć jest to niepoprawne politycznie - jest brzydka. Taką banalną brzydotą tysiąca bab, które się mija na ulicy obojętnie, prześlizgnąwszy się po powierzchniach ich banalnych twarzy. I jej twarz do tego stopnia nie jest myśląca, że gdy wwieziono ją na salę nr 5, trzy leżące tam pacjentki odniosły wrażenie, że jest upośledzona umysłowo. Zwłaszcza, że mówiła za Nią matka. Drobna, nerwowa kobieta o znękanej oczach. Jej twarz miała wyraźne ślady dawnej urody. A Nie-Chustka miała od swej matki gorszą figurę, fryzurę i... wszystko. Wszystko wypadło jakoś tak gorzej.

    W jej groteskowo oklejonym plastrami nosie tkwiła rurka sondy, te plastry ją przytrzymywały. I gdzieś jeszcze tkwiła inna rurka. Pacjentki się nie wgapiały, zresztą była noc - dwie więc po prostu spały. Tak, której rozregulowany zegar biologiczny i ból nie pozwalały zasnąć o północy, widziała najwięcej, bo łóżko Nie-Chustki wypadło naprzeciwko jej łóżka. Ale i tak nie zauważyła momentu, w którym rurki sond i kroplówki zniknęły. Może wtedy po prostu zasnęła, gdy zaczęła działać kroplówka z Ketonalem. Ale potem usłyszała, że Nie-Chustka wszystko sama sobie wyrwała. Tak powiedziały pielęgniarki Chirurgowi z Prawem do Pogardy.

    Wrażenie, że Nie-Chustka jest upośledzona spowodował też sposób, w jaki matka tłumaczyła jej wszystko, co mówiły pielęgniarki. "Dorotko, czegoś potrzebujesz? Wody? Panie ci przyniosą... A może do ubikacji, nim zaśniesz?". "Siusiu..." - to dziecinne "siusiu" dało pewność, że Nie-Chustka jest upośledzona. I to, że matka ją przebierała, okrywała ją przywiezionym z domu kocem. I że pochyliła się przed wyjściem nad nią na długo i szeptała: "Tylko mi tu nie płacz... Nie płacz! Ja zaraz, od samego rana tu będę! Przyjedziemy z Krzysiem. On jest wstrząśnięty, wiesz? Ja jestem wstrząśnięta... Jesteśmy w szoku... Nie płacz, nie bój się! Ja wrócę! Zaraz rano będę..."... Potem pacjentka z łóżka z naprzeciwka widziała, że gdy Nie-Chustka się bała, wpadała w takie drżenie - drżało jej całe ciało, takim przeraźliwym drżeniem. Pacjentka z łóżka naprzeciwko lubiła "Ostry dyżur" i "House'a" i "Grey's Anatomy". Ale nigdy, w żadnym z tych seriali, nie widziała takiego drżenia, choć to dobrze zrobione seriale medyczne. Takie drżenie powoduje, że odwraca się wzrok, nawet jeżeli jest się wścibską osobą, a pacjentka z łóżka naprzeciw lubi myśleć, że nie jest wścibska. Więc w serialach medycznych, nawet tych najlepszych, nie można tego TAK pokazać.

    Może dlatego, że pacjentka z łóżka naprzeciwko była najbliżej, matka Nie-Chustki zaczęła jej szeptać z rozpaczą: "Truła się... Nie chce żyć... Nic jej nie trzyma... Bo nowotwór... Pierś już jej odjęli...". Matka Nie-Chustki nie mogła wiedzieć, że ta pacjentka ma w tym momencie mocno upośledzony słuch i nawet bardzo się wysilając, nie może usłyszeć większości jej szeptu. Matce Nie-Chustki chodziło chyba o to, by mówić do kogoś. Bo matka Nie-Chustki wydawała się nie tylko zrozpaczona, ale też zawstydzona tym swym nieporadnym, wielkim dzieckiem i gdy nie mogła z nim nawiązać kontaktu, szukała czegokolwiek. To pewnie ciężko jest być tak upokarzająco bezradnym.

     Jeżeli w Nie-Chustce została jakaś siła i moc, to ta, która skupiła się na samounicestwieniu. Umrzeć z własnej ręki - to z bliska nie jest takie ładne, a gdy się nie uda, to takie żałosne. Jak słowa matki o koleżance, która jej nie upilnowała, co dało ten moment, by napić się Tytana. Płyn do udrażniania kanalizacji, to takie żenujące. Tak nie popełnia się samobójstw w filmach. Tak mogą robić tylko żałosne Nie-Chustki, heroiczne w swym skupieniu na tym, by zniszczyć ten organizm. Nie zasnąć, jak długo się da. Nie wypić nawet kropli wody. Nie przyjąć żadnego lekarstwa, wyrwać sondy i kroplówki.

     Nie-Chustka chciała uciec już od dawna. Nie mogła jej powstrzymać rodzina, którą opuściła już dawno ("Ona się wyprowadziła, ona się wyprowadziła daleko... wie pani, ona jest dorosłą kobietą... ja nie mogę przecież narzucić dorosłej kobiecie, jak ma żyć, prawda? Mój mąż nic nie wie... On jest ciężko chory na serce. Ja mam mieć jutro wizytę u lekarza, bo mam problemy z zastawką... wczoraj zdążyłam wyjechać od niej, a dziś mnie wezwali, wróciłam..."). Nie mogło jej powstrzymać to, że ma dziecko ("Tak, ona ma córkę... Mała z ojcem jest, chciałam ją wziąć, ale ona chce z ojcem być..."). Nie-Chustka gdzieś w głębi siebie wie, że nie powinna, ale chce uciec. To najsilniejsze, co w niej zostało - jak kiedyś pacjentka z łózka naprzeciw przeczytała u Edelmana - wybór rodzaju śmierci. Nie-Chustkę skazano na utratę nadziei ("Odjęli jej pierś... kiepskie wyniki i powiedzieli, że nie dostanie chemii... no i ona chce umrzeć... poddała się..."). Nie jest Chustką i nie umie inaczej wobec utraty nadziei.

    Kiedy pacjentka z łóżka naprzeciwka zasnęła, obrazem pod powiekami był ten z Nie-Chustką wpatrzoną martwo w przestrzeń. Żaden przedmiot, żadna osoba nie przyciągnęły jej wzroku też za dnia, bo gdy pacjentka z łóżka naprzeciwko obudziła się, zobaczyła ten sam obraz, z którym zasypiała. Potem przyszły one, pielęgniarki z porannym wyrokiem zmiany pościeli. Wszystkie pacjentki się poddały, Nie-Chustka usiłowała walczyć. "Nie trzeba! Nie trzeba! - kurczowo trzymała swój koc - Po mnie zaraz przyjdą! Przyjdą i zabiorą mnie do więzienia. Ja zrobiłam coś bardzo złego!". Nie-Chustka wygrała tę bitwę i została w pościeli, którą pewnie ubrudziła zawartość wyrwanych rurek. Że zrobiła coś złego mówiła jeszcze pewnie do matki, która rano znów się zjawiła. Pacjentka z łóżka naprzeciw usłyszała tylko głos matki, bo słuch nie poprawił się wraz z nadejściem dnia. "Co ty zrobiłaś! Co ty zrobiłaś! To nie TY zrobiłaś, Dorotko, to choroba zrobiła. To nie TY, dziecko! To choroba! I my z nią znów powalczymy! Nie pozwolimy ci zrezygnować!". I staje się na moment niemożliwe. Nie-Chustka płacze. Pierwsze uczucie, odkąd zjawiła się na sali numer 5.

    Ale potem przychodzi on. Chirurg z Prawem do Pogardy. Jest przystojnym, krótko wygolonym brunetem ze cieniem zarostu na twarzy. Nie jest tak bardzo wysoki, ale nosi łomocące chodaki, które go czynią wyższym. I chodzi bardzo wyprostowany, pewnym siebie krokiem wysportowanego człowieka. Jest chirurgiem. Jest przystojny, wykształcony i ma władzę absolutną nad oddziałem chirurgicznym przez cały czas swego dyżuru, który trwa nieprzerwanie od piątkowego wieczoru do poniedziałkowego poranka. A ona jest Nie-Chustką. Jest brzydka, taka żałosna w tej brudnej od zawartości sond pościeli. I napawa go odrazą, zresztą chyba jak wszyscy pacjenci. Ale ta jest szczególnie odrażająca dla takiego wybrańca bogów jak on.

    Wysłuchuje relacji pielęgniarek z kamienną twarzą i bezceremonialnie zdziera z Nie-Chustki tę pościel, którą tak kurczowo ściskała, gdy pielęgniarki chciały ją zmienić. Nie-Chustka ucieka. Nie, oczywiście nie zrywa się z łóżka. Ucieka znów w głąb siebie, już nie wróci. To dobrze, Może nie czuje, jak on z odrazą dotyka jej ciała w różnych miejscach, szturcha bezładne nogi czubkiem palca, na który założył rękawiczkę. To robi chwilę, widać, że czynność napawa go odrazą. Nie bada jej, a szturcha, ale Ona nie zareaguje. Już jej nie ma na sali nr 5, jest gdzieś ukryta. Chirurg z Prawem do Pogardy rzuca na nią kołdrę, nie poprawiając zadartych nogawek piżamy. Parę godzin później będzie robił USG ofierze wypadku, badając jej jamę brzuszną, w której coś będzie krwawiło. I zadrze jej koszulę tak wysoko, by ją obnażyć do samego końca, odkryje do niczego w tym momencie niepotrzebne piersi. Pacjentka przecież nie będzie wiedzieć, że to niepotrzebnie takie odarcie z intymności, ona będzie w szoku po wypadku. Chirurg z Prawem do Pogardy, ukarze ją jeszcze za bycie pacjentką rzuceniem kołdry na jej obnażone ciało. Tak szybko, nim pielęgniarki zdążą zetrzeć z jej brzucha żel po badaniu. Będzie jechała kuląc się z zimna na operację, przedtem zmarznie podczas przygotowań do operacji. Ale to zdarzy się później.

    "Tu sprowadzić... - zawiesza teraz głos przystojny Chirurg z Prawem do Pogardy - wiadomo kogo". I znacząco unosi brwi. Psychiatra. Depresja. Niedoszła samobójczyni. Dla Chirurga, który dał sobie Prawo do Pogardy, to wiele powodów do uniesienia brwi.

    Teraz Nie-Chustki już nie ma na sali, nie wywoła jej już matka, mimo gorączkowych starań. Nie wywoła też Nie-Chustki jej brat, który przemawia do niej długo, bardzo długo, próbuje sięgać po różne opowieści, ale Nie- Chustki już nie ma. Potem brat będzie płakał na korytarzu.

    A jeszcze później przyjedzie karetka ze szpitala psychiatrycznego. Przeniosą bezwolnego golema, jakim stała się Nie-Chustka na wózek, przewiozą do szpitala, zapną w pasy i podłączą kroplówki. Doprowadzą do stanu usprawiedliwiającego pozostawienie jej bez pomocy i rzucą jak niewygodny pakunek rodzinie. Matce o udręczonych oczach, która już nigdy nie zazna spokoju. I bratu, który będzie płakał, gdy wyjdzie za drzwi ("Oni są bardzo związani ze sobą, tak... mam ich czwórkę i oni byli ze sobą najbliżej").

   Nie każdy może być silny i piękny jak Chustka. Ale każdy może trafić na Chirurga z Prawem do Pogardy.

   Uważajcie na siebie.

 
   

 

czwartek, 27 marca 2014

Nic dwa razy się nie zdarza... ale.

    Ludzie lubią na siebie zwrócić uwagę. Serialowo. Ale to już było.

    Niefajnie, gdy z człowieka wychodzi kawał suczy albo sukinkota, gdy z tą drugą osobą niezbyt dobrze się dzieje. Ale to już też było.

    Polska służba zdrowia jest do dupy. To było też. O tym, że pacjenci też pozostawiają nieco do życzenia nie było jeszcze. To będzie trzeba napisać.

     Może się powtórzy wyrzekanie na mizerię szpitalnego żarcia. I w ogóle na mizerię.

     Ale już się nie będzie pisać o naiwnych scenariuszach ze szpitalem w tle, bo ciut głupio. Zwłaszcza, gdy poprzedniego dnia szukało się dostępności w Dziurze terapii małżeńskiej za friko. Jest. To dobrze.

     Panie i Panowie. Baby też lubią pogwiazdorzyć. Niezaradna jutro o 7 rano ląduje w szpitalnym wyrze. Rolę zaś, która uprzednio do Niej należała, odegrał Jeszcze Mąż.

     Oby tylko w Dziurze, a nie w mieście wojewódzkim Niezaradna zlądowała ostatecznie. I nie, nie będzie stamtąd pisać. Jeszcze Mąż stwierdził, że nie stać go na kupienie sobie nowego notebooka. A w szpitalach różnie bywa z własnością prywatną.

     Zatem - oby do szybkiego.

   

Nikt dziś nie kocha Niezaradnej...

   No prawie. Dwie osoby ją bardzo wzruszyły i ujęły, zatem tytuł jest co najmniej nadużyciem.

   Ale sami patrzcie - zero komentów, ochów i achów pod wpisem publikowanym... o której? Tak, o czwartej w zasadzie. I nic.

   Dziś Niezaradna ma humor wisielczy.

   I są powody, wierzcie.



środa, 26 marca 2014

Zabawki konieczne i zabawki niekonieczne

      No i wychodzi na to, że Niezaradna non stop tylko na necie siedzi. No ale niby gdzie ma z dorosłymi oprócz Jeszcze Męża pogadać? Jak na moment wczoraj zgasł prąd, to zamarła, bo laptop ma od wieków zepsutą baterię, a na nową kasy nie ma. Zgroza.

     No a wczoraj zobaczyła coś takiego:





     I jeszcze wcześniej przeczytała coś takiego. A wszystko to wiąże się pięknie a tym, że Niezaradna wczoraj sprzątała pokój Dwójki. Bo już od dawna się odgrażała, że będzie i jeszcze, że Dwójce zabawki przetrzebi. I w tym miejscu Niezaradna stwierdza, że tagi to ma do dupy (o, sorry - tu to się etykiety nazywa). Bo za cholerę przez godzinę nie mogła znaleźć tego wpisu, gdzie się odgrażała. A jak już po godzinie znalazła, to stwierdziła, że nie będzie linkować, bo jest tam jedyna fotka, gdzie można dojrzeć twarze Dwójki. Przy okazji znalazła fyfanaście wpisów, w których klarowała, żeby czas oszczędzać. Nie będzie ich linkować, bo chyba już dobitnie udowodniła, czemu zwie się Niezaradna.

     No to idźmy już w te zabawki i pokój Dwójki.

     Cel Niezaradnej: oczyścić dom, oczyścić dom z śmieci, jak mówił niejasno ksiądz Robak, co spowodowało wielki bajzel. Niezaradna za to miała plan jasny: oczyścić dom z plastiku.

     Szlachetny minimalizm, odzyskanie powierzchni, no i kasa za to, co się da wystawić.

     Cel został osiągnięty połowicznie. Niezaradna cisnęła w śmieci mniej niż oczekiwała. Jedynie zawartość cudownej szkatułki, która była hojnie wypchana skarbami dla Gburki. Śmieci te przyniósł raz hurtowo Jeszcze Mąż, któremu cwana koleżanka z pracy nie musiała ich zbyt nachalnie wpychać. Masę substancjami toksycznymi promieniującą już na odległość, Jeszcze Mąż przyjął z entuzjazmem, na myśl o tym, jak uszczęśliwi Gburkę. To, jak rozwściecza przy okazji Niezaradną, to dla niego dodatkowy bonus w postaci ubawu własnego.

    Wojna podjazdowa o toksyczne wyroby rodem z ChRL toczy się, odkąd Jeszcze Mąż zaczął odwiedzać sklepy z chińszczyzną. W Dziurze jest ich równie obficie jak psich gówien. Jeszcze Mąż odkrył, że można w nich dostać płyty DVD za 3 złote. Absolutnie oryginalne, wypasione i piękne. I te płyty DVD wędrują potem jako prezenty do tych, którzy na sugestie Niezaradnej i Jeszcze Męża w kwestiach prezentowych są oporni.

    Niestety, z płytami Jeszcze Mąż lubi nabyć zawsze coś toksycznego. Nie, nie chce się pozbyć problemów ekonomicznych wraz z Dwójką. On raczej chce Dwójkę uszczęśliwić, naprawdę. Ludzie błądzą, nawet ci najlepsi. Jeszcze Mąż nie wierzy ani w Boga, ani w toksyczność chińskich wyrobów dla dzieci.

    Niezaradna znosi to. I działa. Dyskretnie, z kunsztem alkoholika maskującego puste szkło, ona maskuje substancje toksyczne w postaci zabawek. I Jeszcze Mąż, nieświadom podstępu. często wyrzuca radioaktywne gówno. Do odpowiedniego kosza, jasna sprawa.

    Jeszcze Mąż nabywa nie tylko toksyczny plastik. Nabywa też plastik wysokiej jakości wypatrując niesamowitych okazji na allegro. A że to plastik w kształcie duplo, Niezaradna wścieka się ciut mniej. Ciut, bo
naprawdę
nie trzeba
tak wielu
ZABAWEK!!!

    I tej obfitości klocków biedoodporna Dwójka też nie jest w stanie wykorzystać. Niezaradna już kilka razy poruszała kwestię tematu. Więc nie będzie się powtarzać.

    Kwestia, czy Niezaradna jest fanatyczką, czy tylko frajerką, co w cuda wierzy.

    Niezaradna naprawdę ufa, że ani jednym, ani drugim. Dlatego cel założony na wstępie trzebienia pokoju Dwójki zrealizowała połowicznie. Bo pogodziła się z faktem, że niewiele wyrzuci i niewiele wypchnie jako zabawki dla dzidziusiów. Bo nie ma tak biedoodpornych dzieci, by nie miały swych zdrowych potrzeb. Rzecz w tym, by nie mnożyć już więcej.

    Niezaradna zrobiła Jeszcze Mężowi pranie mózgu i chyba wbiła, że ma skupić się na książeczkach. Bo tych jest też obfitość, ale z niedoborem wartościowych.

    A sprzątanie obfitowało w wiele przygód i odkryć. Odkryto zabawki tak przysypane toną badziewia, że zapomniane i pewną sentymentalną pamiątkę.

    Kiedyś Niezaradna i Jeszcze Mąż byli... on młody i piękny, ona tylko piękna. I nie mieli jeszcze Dwójki. I pojechali do cudnego miasta, gdzie zawsze jest fajnie. I nabyli sporą ilość miejscowych przysmaków, bo jeszcze ich było na sporą ilość stać. I dostali bonus. Kiedyś mieli go wykorzystać. I bonus leżał, i leżał i leżał. Lat osiem? Dziewięć? Dziesięć może? Cholera go wie.

    Bonus odkryty podczas sprzątania pokoju Dwójki wczoraj, uczynił jednego młodego człowieka największym szczęściarzem na  świecie. Bo okazał się być użytecznym i do złudzenia przypominającym coś, co posiada idol Świrusa - pan w kuli:



 

 



    Szlachetna firmo Kopernik S.A. Nie tylko Wasze wyroby są świetne. Bonusy też!

    A zabawki? Tak, też się przydają. Nawet jak korzysta z nich inna osoba niż ta, do której je adresowano. W końcu po coś zrobiono hecę z tym gender i to faceci są najlepiej opłacanymi kucharzami. 



   Gburka będzie architektem, na to wskazuje wynik badań duplo. 

   I starczy im na dom opieki dla Niezaradnej. Jeszcze Mąż na pewno z nią do starości nie wytrzyma. 

   Zatem zabawkom Niezaradna mówi: tak!

   Ale:
  • z umiarem!
  • rozsądnie inwestujcie!
  • i nie kupujcie toksycznych, na Boga! *
 

.........................................................................................................................................................

* jak w kwestii Boga jesteście zdania Jeszcze Męża - ok. Ale wiara, że to nietoksyczne... czyście na łby poupadali?! Bo Jeszcze Mąż tak - wiele razy. W dzieciństwie. 


   

wtorek, 25 marca 2014

Z inspiracji Mamy Płaczoliny - o czasie i pisaniu książek




     Dzisiejszy wpis to częściowo inspiracja Mamy Płaczoliny, która w ogóle jakoś dziś co rusz inspiruje, a częściowo kwestia ogólnego poczucia beznadziei, które dziś dopadło Niezaradną. Wczoraj znalazła na swym prywatnym fejsie coś takiego:



    A ponieważ już raz miała w tym roku moment fejsowo-proroczy, to i tym razem nadszedł ten czas. Bez ogródek i zawoalowań - stanąć trzeba twarzą w twarz z faktem: nic nie wskazuje na to, by Niezaradna miała znaleźć w Dziurze robotę inną niż na kasie albo na akwizycji. Bo na szmacie to już mniej pewne, choć tym by już nie pogardziła.

    Bo nie wiecie o tym, drodzy Czytelnicy, ale między słowami tu, to Niezaradna zdążyła zadzwonić do swego drugiego znajomego polityka z jakieś dwa tygodnie temu. Efekty rozmowy z tym pierwszym już znacie. Jeżeli zdradzi się Wam tu tyle. że drugi wypadł równie serdecznie i obiecująco jak pierwszy, to zrozumiecie, że czekanie na pracę w Dziurze, może być czekaniem na coś, co się nigdy nie wydarzy.

    Dziś - żeby nie było - przejrzała jeszcze, jakie są Dziurowe agencje reklamowe, bo tam by mogła iść. No i wychodzi na to, że jednak nie ma gdzie iść. Bo nie jest jednak biegłym grafikiem komputerowym, a kogo innego tam nie trzeba. Najdłuższe teksty, jakie mają agencje reklamowe w swej ofercie, to te na wizytówkach.

    W tej sytuacji J.K. Rowling już dawno pisała Harrego Pottera. A że Niezaradnej na jednym strasznie poważnym teście wyszło, że po drodze jej z tą panią... Tak, Niezaradna już wiele razu myślała o tym, że powinna napisać światowy hit. Choćby był to "Zmierzch" albo inne "Oblicza Greya". Choćby wstydziła się tego podpisać swym własnym nazwiskiem.

    Czy Niezaradna podołałaby technicznie? A czemu nie? Gadać potrafi, ale pisać jeszcze lepiej (I dłużej. I dość płynnie). Czy wypłodziłaby fabułę? Zapewne tak. Na studiach będąc wymyślała takie dla zabawy. "Zmierzch" zdaje się też tam padł - w każdym razie jakaś miłość przeklęta na tle nadprzyrodzonym była. Żadna sztuka napisać kicz. I żeby było do płakania.

    W czym zatem problem? W czasie. Nie, Niezaradna nie napisze, że go nie ma. Bo - jak się klarowało dopiero co w komencie na blogu Mamy Płaczoliny - nigdy nie jest tak, że nie ma w ogóle czasu. Nie ma czasu akurat na ten cel.

    Kto pisze bestsellery? Samotna w tamtym czasie i bezrobotna J.K. Rowling. Pozostające na utrzymaniu męża panie, którym ów mąż pozostawia komfort w postaci czasu na pisanie, z którego nie wiadomo co będzie. Reymont, który zaliczył katastrofę kolejową. Poturbowało go, jasne, ale od tej pory już zawsze miał czas na pisanie książek. Nie martwił się o utrzymanie, bo miał odszkodowanie. Ale w ogóle facetom zawsze było prościej. Kobietom wtedy, jak były samotne albo mąż zapewniał chlebek powszedni z masełkiem.

   Bo kto pisze, potrzebuje komfortu czasu i samotności.

   Niezaradna nie ma ani komfortu ani samotności. Co do pierwszego - ubolewa. Co do drugiego - mniej.

   Pisarz to jednostka aspołeczna jakoś. Nawet grafoman. Kto dużo pisze, tego dużo nie ma z innym człowiekiem. Kto dużo pisze, nie wiedząc co z tego będzie, ten musi mieć komfort, że może sobie na to pozwolić. Niezaradna nie może. Bo portal-misja, bo Klienci, bo blog za kasę, bo teksty SEO...

   Ten blog to już jest luksus, na który tak naprawdę Niezaradna nie powinna sobie pozwalać. No i "kto dużo pisze - tego dużo nie ma z innym człowiekiem" - ten wpis się ponad normę wydłużył...

   To znaczy, że czas go skończyć, gdy jeszcze się gada z Jeszcze Mężem.

 
 

 

 

poniedziałek, 24 marca 2014

Niedziela dotrwania do finału dnia... i niespodziewany wtręt kosmetyczny

    Dziś dopadła Niezaradną poważna dolegliwość w postaci zdegustowania wszystkim.

    Po pierwsze - ledwo otworzyła oczy, poczuła się dennie. Po drugie - ledwo wstała z łóżka, poczuła, że ma ochotę rzucić się w nie z powrotem. Po trzecie, czwarte i fyfnaste - wszystko, oprócz Dwójki i paru jeszcze członków rodziny, napawało ją znudzeniem i irytacją.

    Z potencjalnym tworzeniem własnych notek blogowych na czele.

    W tej sytuacji - bez ozdobników, wstępów i omówień: Niezaradnej skończył się krem. I był to najbardziej ekonomiczny krem na świecie. Jest nad czym drzeć szaty.

     Krem wygląda tak:



     Ma zatem blaszane pudełeczko o słusznej wielkości - 150 ml. A że jest polecany jako krem dla całej rodziny i eko od pierwszego do ostatniego składnika, można się nim traktować bez obaw. Zwłaszcza jak się ma suchą skórę, jak Niezaradna. Niezaradna używała tego opakowania od października do zeszłego tygodnia. Dołączywszy do tego fakt, że zapłaciła za nie ok. 10 złotych (wypatrujcie jak sępy plajtujących sklepów, a obłowicie się za bezcen!) - nigdy nie miała tańszego kremu. Rewelacyjnej jakości.

    W zeszłym tygodniu wyczyściła pudełko do poziomu: lustro. I stało się nieuchronne: została bez kremu.

    Najpierw uratowały ją dwie próbki oilatum, które pośród różnych innych, Jeszcze Mąż zdobył w aptece. Kupował termometr elektroniczny, stanowczo przekraczający możliwości jego kieszeni. Zatem zażądał rekompensaty. Niezaradna x razy płaci w aptece sumy przekraczające możliwości jej kieszeni. Ale baterię próbek dostaje tylko Jeszcze Mąż. Nie szkodzi. Ważne, że są, choćby za cenę flirtów farmaceutycznych Jeszcze Męża.

     Wczoraj Niezaradna wycisnęła ostatnią próbkę. Sytuacja stała się dramatyczna, trzeba było zdobyć coś do wklepania. Między innymi taki cel przyświecał Niezaradnej, gdy rzuciła hasło ekonomicznej niedzieli. Czyli tej z wizytą u dziadków. Podczas której Niezaradna wydębiła od matki swej 21 kropel olejku arganowego.

     Dziś o innej ekonomicznej wersji pielęgnacji, zalecanej zwłaszcza dla kobiet zaawansowanych wiekowo.

     I znów zero kompromisów, gołodupna kobieta też może mieć jakość deluxe!

     Kiedy bieda i inne zmartwienia chcą Wam zrujnować urodę - kopa w nie olejkiem arganowym!

     Kliknięte w link? I pytacie - niby jak to ma być ekonomiczne? I jakim cudem Niezaradną na to stać?

     No jasne, że nie stać. Niezaradna kupuje w aptecznych opakowaniach na skromniejsze ilości mililitrów - w tym miejscu. I miesza olejek z kwasem hialuronowym i panthenolem. Kupując po 60 ml z każdej substancji otrzymuje mazidło, które starcza na niebotycznie długo. I jest niebotycznie dobrej jakości.

     Jeżeli w tym miejscu którąś z Czytelniczek ogarnęła zgroza na myśl o tym mieszaniu - przypomina się, że Niezaradna jest naprawdę niezaradna. I ma wszelkie znamiona chujowej pani domu. Zatem jeżeli myślicie, że wytwarza ona do swej gęby coś skomplikowanego, to powinniście chyba odnowić lekturę blogu.

     Teraz przepis na alchemię by Niezaradna:

     Macie trzy buteleczki, o takie:




     Każda jest zamknięta. Jedna zawiera olejek. Druga kwas. Trzecia panthenol. Wszystko dobroczynne i cenne. Ale jak sobie wyciśniecie na dłoń wszystkie trzy (ociupinkę każdej!) i wymieszacie, a następnie przeniesiecie na oblicze i posmarujecie - raz, że będziecie mogły smarować i smarować. Dwa, że będzie to serum młodości. Absolutnie rewelacyjne. I starczy Wam na dłużej niż krem, każdy, jaki nabywacie teraz.

    Czy lico się błyszczy po zapodaniu olejku i dwóch żeli (bo taką formę mają kwas hialuronowy i panthenol)?

     Jasne, że się błyszczy. Przynajmniej u Niezaradnej.

    Jak używacie pudru i innych takich - poradzicie sobie.

 
..............................................................................................................................................................


   Niezaradna z góry przeprasza urażonych facetów za zwracanie się dziś w stronę Czytelniczek. Nie zamierzała Was, drodzy Panowie, dyskryminować. Samo wyszło. Może dlatego, że Jeszcze Mąż jest daleki od zapału ku pielęgnacji swej cery. A Niezaradna najczęściej na niego właśnie wpada.

   I jeszcze coś - to kolejny wpis do sponsorowania. Aż się prosi! Sponsorzy! Widzicie, że kradnie się Wam zdjęcia? Może coś mi w zamian za reklamę?

niedziela, 23 marca 2014

Przeprasza się, ale...

     W głowie Niezaradnej jest pustka, za to w nosie więcej niż chcielibyście wiedzieć.
 
     Oczywiście można tu opowiedzieć o tym, że Niezaradna znów załapała zaziębienie, bo siedziała w nocy, z mokrą głową pisząc notkę, bo tak trzeba, bo dziennik, bo regularność...

     Niestety, to nie są dobre powody, by łapać zaziębienie i zarywać noc. Zarywać noc i ryzykować zaziębienie można wtedy, jak się ma coś do powiedzenia. Czy Niezaradna miała wczoraj coś do powiedzenia? ... Eeee... To tyle.

     Czy Niezaradna powie Wam dziś coś? Jasne, ma tysiąc opowieści o tym, jak można przetrwać biedę i nie zwariować. Ale te opowieści mogą zaczekać na chwilę, w której Niezaradna będzie miała więcej szans, że coś Wam one dadzą. Dziś wszystko by spieprzyła.

      Dziś zatem cisza. Bo zaziębienie, bo dreszcze, bo noc zbyt wczoraj zarwana. By nie serwować Wam straty w życiorysie, by iść spać przed trzecią w nocy.

      Wszystkim się to opłaci, a tu dba się o opłacalność.

      Do szybkiego, do jutra.




 

sobota, 22 marca 2014

Czy to jawa, czy sen - chleb na zakwasie musi być

    Miałam dzisiaj sen, piękny sen... - mogłaby jęknąć dziś Niezaradna, zbudzona przez Jeszcze Męża o godzinie 10.30. Ale nie jęknęła, tylko ugryzła się w język. I całe szczęście. Bo jednym z filarów pięknego snu był inny mężczyzna u jej boku, a Jeszcze Mąż nie wykazuje się poczuciem humoru na taki temat, nawet w stabilniejszych czasach. I tak, obejmuje to nawet sferę tak irracjonalną jak sny. I tak, to jest idiotyczne.

    Ale Wam, Czytelnicy, Niezaradna z pełną swobodą i absolutnym brakiem wstydu opowie swój sen. A przynajmniej tyle, ile pamięta z niego w godzinach porannych dnia następnego.

    Iluż to gołodupców śniło na jawie, co byłoby, gdyby się wzbogacili? Niektórzy przeszli nawet do klasyki:

   


     Niezaradna nie przejdzie do klasyki, bo ma gorszy wykon.

     Ale też śniła, że była bogata. Zupełnie nieznanym jej do tej pory rozmiarem bogactwa. Będąc żoną męża swego kasą całego nadzianego. Męża tego zna Niezaradna na jawie jako męża swej kuzynki. I rzeczywiście posiada on cechę nadziania kasą siebie, małżonki i rodziny małżonki. Kuzynka wyszła za mąż bardzo dobrze.

     Czy Niezaradna na jawie pała żywszym uczuciem do męża kuzynki swej? Pałała żywą niechęcią, gdy będąc niezdarnym podlotkiem pozostawała niezauważana przez rodzinnego krezusa. Gdy ją zaczął zauważać, była już na etapie gorącym w swym własnym związku, ale dało jej pewną mściwą satysfakcję, że od tej pory już na zawsze zaczął zauważać ją intensywnie. Żałosne to tym bardziej, że za moment Niezaradna sypnie się z pełnym okrucieństwem grawitacji, a małżonka krezusa pozostaje ciągle młoda i kwitnąca, bo dysponuje nieograniczonymi środkami materialnymi na nektar i ambrozję.

    Nie tracąc czasu zatem na grząskie bagna żałości Niezaradnej, skupmy się na śnie. Jako obrzydliwie nadziane małżeństwo Niezaradną i jej małżonka zaproszono na wesele do innej pary na drodze do bycia obrzydliwymi bogaczami. Jak to na weselach w światowym stylu - sporządzono listę prezentów. Znajdował się na niej prospekt z pewnej posiadłości. I można było wybrać jeszcze dwie rzeczy z listy: sam pałac do renowacji lub sporządzenie chleba na zakwasie. Tak, właśnie. Sny mają swoje prawa.

    Niezaradna stoczyła naradę ze swym wyśnionym małżonkiem. Rozważali, roztrząsali ze wszystkich stron. I siłą argumentów Niezaradnej weszli w chleb na zakwasie.

   Potem zaprosili do swej posiadłości z kolei gości. I Niezaradna pamięta jeszcze to uczucie wydawania nieskrępowanej ilości pieniędzy, by ich podjąć należycie. Olśnić też zapewne, olewając to, jak to ocenią. Przecież mogła ich kupić większą ilość. Było ją stać. Z przyczyny jej małżonka.

   I w dupie, że poskąpiła na renowację pałacu dla młodej pary.

   Goście będą u Niezaradnej i Jeszcze Męża dziś. Jedyni tacy, raz na jakiś czas, wyczekiwani bez względu na okoliczności, nawet w czasie burz. Podjęci zostaną torcikiem wedlowskim (urodziny Gburki bis, tym razem w wymarzonym przez samą Jubilatkę towarzystwie i z jedynym akceptowalnym przez nią torcikiem), babeczkami z bardziej ekonomicznych paczek mieszanek z Delekty, co się nazywają nowość i nie ma w nich foremek. O, takie:



 Zaszaleje się nawet z pizzą i frytkami dla dzieci.

    Chleb na zakwasie będzie też. Luksus skrojony wielowymiarowo, jak się okazuje.

    A jaki z tego morał?

    Że bieda uszlachetnia? Wdowi grosz i inne takie? Bzdety srety, tu takich się nie serwuje. A bogactwo deprawuje?

    Niezaradna dumała czas jakiś w wannie leżąc (nieekonomiczne, ach, nieekono i nieekolo!). Co by było, gdyby nagle któregoś dnia obudziła się obrzydliwie bogata? Co by wtedy zrobiła.

    I przeraziła śmiertelnie komplikacjami. I pomyślała o czym innym. Poza tym była już 3.30, a rano trzeba dziś wstać wcześniej. Auć.


.........................................................................................................................................................

    A poza wszystkim - czy jest na sali ktoś z Delekty? Moglibyście zasponsorować ten wpis. Niezaradna ma nadzieję, że dysponujecie jakimiś szpiegowskimi wyszukiwarkami kradzieży Waszych zdjęć i przemyślicie sprawę.
 

czwartek, 20 marca 2014

I znów wieczór, i znów dupa :(

   Wieczór powinien być najgoręcej wypatrywaną przez porą przez matkę, ale nie fanatyczkę. Dwójka w wyrku swym piętrowym, cisza, spokój... Używanie, samorealizacja...

   Gówno prawda.

   Nic z olśniewania na blogu kolejnymi zajebistymi wpisami.
 
   Nic z zatonięcia smakowitego w biografii Kate Bush, którą Jeszcze Mąż kupił Niezaradnej pod pretekstem Dnia Kobiet.

    Nic z zaznajamiania się z kulturą wysoką i jarmarczną przed ekranem, w ekskluzywnym (bo limitowanym) towarzystwie Jeszcze Męża.

   Nic z czytania, co jest trendy a co nie trendy w blogosferze.

   Świrus ma kolejne zapalenie oskrzeli. Jeszcze Mąż ciągle niewyleczone zatoki. Gburka idzie krok w krok za ojcem. Apteka, apteka sreka... forsy pełna rzeka...

   Niezaradna jakoś się trzyma zdrowotnie, bo choć w jakimś punkcie musi być ekonomiczna.

   No i zarobić, zarobić coś musi. Wieczorem, którego nie sposób w tej sytuacji wypatrywać z tęsknotą.

    Tym razem Niezaradna będzie pisać referencje dla sklepu z branży komputerowej. Szeroki zasięg usług, figofago dla Niezaradnej, która w tej branży zna się... na poruszaniu po necie się zna. I tu też zależy gdzie. Ale referencje będą jak złoto.

   Ale to za chwilę. Za jakieś 50 minut, podczas których się pobyczy i nie zrobi nic. Napędzana wyrzutami sumienia Niezaradna pracuje w zdwojonym tempie, rzetelnie i bez zaglądania na fejsa.

   Jeżeli należycie do gatunku lilii polnych, jak Niezaradna, zadbajcie o to, by choć czasem poleżeć. Pachnieć też możecie, jeżeli macie za co. Niezaradna nie ma, a to trzeba sobie zrekompensować.

   Robota nie zając.









 



 

środa, 19 marca 2014

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych - finał, choćby nie wiadomo co, kurna!

   Niezaradna dała ciała. Drodzy Czytelnicy, raczcie wybaczyć. Słabość ciała pokonała jej niezłomną potrzebę klapania w klawisze, zasnęła nie wiedzieć kiedy. Ocknęła się, jak napisano, o 4:32. W cholernie niewygodnej pozycji. I zawyła widząc godzinę.

   Dziś zaczyna pisać za dnia, co nie należy do rzeczy prostych pośród gadania Gburki I Świrusa, szykowania obiadu z resztek, poczty służbowej i ukrywania działalności przed Jeszcze Mężem, który nie jest wtajemniczony w to, nad czym Niezaradna zarywa noce.

   Zaczynajmy zatem bez wstępów już. To nadal...

   AKT IV

   Nadal w tle sączy się wspomniane "Breathing" Kate Bush. I wracamy do akcji...

   Bułka z masłem! I zaczynają działać w kierunku reorganizacji paczki kwalifikującej się na paletę za 130 zł, Idzie im całkiem sprawnie i...

   ... i trwa to do momentu, w którym On postanawia na wszelki wypadek hipotetycznie wbić w formularz Sendidu osiągnięte rozmiary pomniejszonego pudła. Baczne wpatrywanie się w ekran obojga...

    Ona: Kurwa! Jakie 70?! Jakie 70? Miało być 17 złotych maks! Przecież ja nieźle dopłacę do tej paczki...
    On: No ale tak wychodzi... Dobra, popróbujmy, jak ciut odejmiemy tych rozmiarów...

    Chwila odejmowania, odejmowania, odejmowania... Trwa to do momentu, gdy On dobija do 40 cm, o które jak się okazuje nadal za duża jest paczka, by za jej wysyłkę zapłacić przewidywaną cenę 17 zł z groszami.  

    On i Ona patrzą na siebie z rozpaczą.

    On: To trzeba rozpieprzyć całą paczkę...
    Ona: Wyjdzie na to, że taniej wyjdzie, jak zrobimy trzy?!
    On: No... Będą musiały być trzy. Wiesz, że już się skończył sznurek? Nie tylko nic nie miałem z tej kasy, ale jeszcze póki co dokładam...
     Ona: A co? Miałam nie sprzedawać tych łóżeczek?!...

    W związku z faktem, że nigdzie nie nie widać trzeciego kartonu, sytuacja staje się pełna napięcia. Milczenie między Nimi jest teraz wyjątkowo nabrzmiałe treścią. W końcu jednak zaczynają działać. Z kartonu zostaje wybebeszona cała zawartość. Piękny, wyjątkowo kształtny karton, zostaje rozwalony gniewnymi ciosami specjalnie na takie okazje przygotowanego skalpela. 

     On: No i?...
     Ona: To są materace... Da się je ścieśnić. Musimy mocno je związać i przełożyć płytami... No i to turystyczne złożone... Może jednak da się wystarczająco małą tę paczkę zrobić...
     On: Dobra... To wiążemy.

    W pocie czoła (w Jego wypadku w sensie dosłownym) dokonują dzieła. Materace zmniejszają swą objętość do ostatnich granic możliwości. Drewnianych płyt ścieśnić się niestety nie da, ale przynajmniej są wąskie. Gorzej z łóżeczkiem turystycznym. Narastająca piramidka zostaje przewidująco zmierzona, nim zacznie się wokół niej budować kolejną Sagradę Familię. Pierwsze mierzenie wywołuje zgodny jęk zawodu, gdy po symulacji okazuje się, że nijak nie wbija się inny koszt niż 70 zł. Piramidka zostaje przebudowana w inny sposób. Symulacja. Znów nic z tego. 70 złotych jak nic. Trzeci sposób też nie działa. 

    On: Muszą być trzy paczki, nie ma wyjścia
    Ona: Kurwa, miałam wysłać babce jutro wszystko... A my nie mamy kartonu... Nie zamówię dziś kuriera.
    On: No co ja mam ci zrobić?
    Ona: A czy ja mówię, że masz coś zrobić? Wkurzona jestem i tyle...

   Pełni rezygnacji odejmują łóżeczko turystyczne z wierzchu paczki. Mierzenie. Ok! Wreszcie wprowadzenie wymiarów nie powoduje wzrostu kosztu wysyłki do rozmiarów ponad kieszeń Niezaradnej, która otrzymaną za łóżeczka i ogadżetowanie kasę zdążyła już dawno wydać. Wiecie na co. Wszystko to razem oznacza, że będą musiały być trzy paczki, a na tę trzecią nie ma materiałów. Trzeba będzie je wykombinować w następny dzień. Co oznacza, że pakowanie przedłuży się i zajmie już nie tylko większą część weekendu, ale i poniedziałek. 
 
   W ponurym milczeniu tworzony jest nowy karton ze starego kartonu. On nagina, tworzy, ma wizję. Ona jest podwykonawcą. Czasami kiwa głową rozumnie niby to ogarniając jego wizję, ale najprościej jest, gdy po prostu wykonuje polecenia. I tak tworzy się nowy karton wokół jego zawartości. Wolne przestrzenie między dużymi przedmiotami zostają zapchane ogadżetowaniem - pościele, dodatki i inne bzdety. Dogięcia, ciągnięcia, jakieś trzy tysiące pięćset sześć razy przewrócenie kartonu, by obwiązać go dookoła sznurkiem metodą Adama Słodowego, jak twierdzi On. Voila! Jest! Jeszcze tylko kolejne kilometry taśmy i już, już... Im bliżej końca dzieła, tym mniej napięcia w ich twarzach, nawet zaczynają rozmawiać. Jemu znów wymyka się parę pieszczotliwych zwrotów do Niej, Ona jakoś tak mniej kamienna niż w akcie II...

    On: Dobra, mierzymy...
    Ona: OK (nerwowy śmiech)
    On: Dobra, wymiary są ok.
    Ona: No to na wagę!

    Wspólnymi siłami taszczą pudło na wagę... 

    On: Ile?... 28.600...
    Ona: Ok, to może być. Ma być do 30, inaczej zabulimy...
    On: Czekaj, jeszcze raz... Bo tu się chyba podpierało o ziemię...
    Ona: ...
    On: Zaraz mnie chujoza strzeli...
    Ona: Dalej, wrzucamy... Ile?
    On: 30. I pół...

    Dalszy ciąg wypowiedzi bohaterów pominiemy, gdyż nie wnosi on nic prócz mało oryginalnych przekleństw z kurwami i chujami gęsto wplatanymi w wypowiedzi. Następnie następuje wzajemne obwinianie się. Po czym On siada z załapanymi rękami, Ona postanawia, że udowodni i zaczyna zabierać się za coś sama. 

   On: Co robisz?
   Ona: W tym pudle zrobiłeś sporo nadmiarów, poodcinam różne zakładki i dojdzie do tego 30... Zbiję tę wagę łatwo.
    On: No zobaczymy...

    Nie czeka jednak aż zobaczy, zaczyna jej pomagać. Dzieło jest znów niweczone. Stopniowo pudła ubywa, gdy dostają się do środka, też co nieco wyszarpują. 

    On: No wrzucaj na wagę... Zobaczymy, ile Ci ubyło.
 
    Waga nie wykazuje nic. Jego spojrzenie jest pełne drwiny.

     Ona: Ta waga nie jest dość czuła! Idę sprawdzić na kuchennej... (wybiega z naręczem kawałków kartonu i prześcieradłem oraz powłoką na poduszkę)
     On:...
     Ona (z kuchni tryumfalnie): Kilogram trzydzieści!
     On: Chodź, pakujemy od nowa...

     I tu następuje to, co powyżej. On nagina, tworzy, ma wizję. Ona jest podwykonawcą. Czasami kiwa głową rozumnie niby to ogarniając jego wizję, ale najprościej jest, gdy po prostu wykonuje polecenia. I tak tworzy się nowy karton wokół jego zawartości. Wolne przestrzenie między dużymi przedmiotami zostają zapchane ogadżetowaniem - pościele, dodatki i inne bzdety. Dogięcia, ciągnięcia, jakieś trzy tysiące pięćset sześć razy przewrócenie kartonu, by obwiązać go dookoła sznurkiem metodą Adama Słodowego, jak twierdzi On. Voila! Jest! Jeszcze tylko kolejne kilometry taśmy i już, już... Im bliżej końca dzieła, tym mniej napięcia w ich twarzach, nawet zaczynają rozmawiać. Jemu znów wymyka się parę pieszczotliwych zwrotów do Niej, Ona jakoś tak mniej kamienna niż w akcie II... Wreszcie znów można postawić po raz trzeci wykonane pudło na wadze...

     On: Dalej.
     Ona: Nie przylega? Nie podpiera się? Nie podpiera się?!
     On: Nie, no ok... Wszędzie obmacałem...
     Ona: Ja też.
     On: Zdejmujemy... Ile?
     Ona: 28,700... (histeryczny śmiech)
     On: No?...
     Ona: Nikt tego nie zrozumie... Nikt... To trzeba przeżyć.
     On: No. Gratuluję.
   
    Tak, jest czego. Oto ono.

 

 
 
   Drodzy Czytelnicy. To wcale nie jest koniec epopei, oczywiście.

   Następnego dnia trzeba było załatwić kolejny karton. Ona pojechała po niego do swego ojca i dostała płachtę zawilgoconą i przemiękłą. Gdy On zobaczył, co przytaszczyła, w niewybrednych słowach powiedział, co o jej łupie myśli. Ale szybciutko i sprawnie, ponieważ to już był pikuś a nie wyzwanie, poczynili trzecie pudło:

 
   
   
   Czy trzeba dodawać, że w trakcie aktu IV ostatecznie się dogadali, postanawiając nie kończyć jednak z tym małżeństwem? Że już od aktu II po raz kolejny utwierdzili się, że są tak sprawnie działającym teamem, że byłoby skrajnym marnotrawstwem rozwalanie tak dobrze działającego zespołu? W akcie III przekonali się po raz fyfset siedemdziesiąty ósmy, że są zajebistą rodziną i najlepszymi rodzicami dla swych dzieci, które uparły się, by pomagać, skoro robota odbywała się za dnia. A w IV zdobyli absolutną pewność, że nie ma na świecie drugiego takiego faceta oraz drugiej takiej kobiety, którzy byliby skłonni dokonywać przez sześć godzin każdego wieczoru i nocy weekendowych tak mozolnego trudu. Za 180 złotych, które już się rozeszło. A w każdym razie nie ma nikogo, komu ośmieliliby się taki czyn heroikomiczny proponować. Bo zakrawa na absurd. I prosi się o inne rozwiązania.

   Czy ta historia ma swój koniec? Ależ skąd.

   Ona drży teraz, że wagi firmy kurierskiej będą działać inaczej niż ta domowa i jutro usłyszy, że trzeba dopłacić do sumy tak astronomicznej, że w czorty pójdzie zarobek. I że towar nie spodoba się cierpliwie czekającej allegrowiczce, która go zakupiła.

   A małżeństwo? Jeszcze potrwa. Ile? Cholera wie.

   Rady dla gołodupnych?

   Tylko jedna: nim zdecydujecie się wysyłać:

  • dwa łóżka
  • dwa materace
  • trzy komplety pościeli
  • i jeszcze jakieś bonusy...
    ... przemyślcie to. Długo. Bo kasa, którą zgarniecie, jeżeli ktoś się zdecyduje kupić za bezcen Wasze graty, może okazać się jedną z najciężej zarobionych w życiu... I zarobicie ją tylko pod warunkiem, że będziecie dokonywać maksymalnie oszczędnej wysyłki. Nie płacąc za karton, który oszczędzacie z innych transakcji. Nie płacąc za taśmę klejącą, której idą kilometry, a macie ją, bo ktoś w rodzinie Was nią obdarował.

    Może okazać się, że w trakcie akcji odechce Wam się tego zarobku i tylko fakt, że nie macie już zyskanych pieniędzy, powstrzyma Was przed telefonem do Kupującego z odwołaniem całej akcji.

  
   Ów koszmarnie długi dramat, na którego pisanie nie stać Niezaradnej (jak wiecie nie powinna przeznaczać tyle czasu na coś niedochodowego) sponsorowała pani Jolanta z Suszu. Wielkie brawa dla Sponsorki, prosimy!

  KURTYNA     

 

   
 



    

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych, cz. 3

   Do rzeczy, jest bowiem godzina 2:40.

   Do rzeczy, zaczniemy nieco od rzeczy.

   Gdyby to był film, ujrzelibyście teraz skrót dnia, który nastąpił po akcie III. Wypełniłoby tę relację parę rzutów reporterskich na wizytę u Jej rodziców, podczas której On rzucał ESD* w jej stronę, napotykając początkowo zdumienie, stopniowo akceptację, by nie rzec starannie kamuflowaną przychylność. Następnie byłaby migawka ze sklepu Biedronka, gdzie Ona stałaby przy kasie z Dwójką, a On marudziłby jeszcze gdzieś na tyłach sklepu. Ale nie jest to film, zatem wystarczy Wam, że zaczyna się...


AKT IV

   Na stole przykuwa uwagę pęk żółtych żonkili, których jeszcze nie było tu rano. Warto zaznaczyć, że obecność owych żonkili jest starannie ignorowana przez oboje bohaterów prawie przez cały czas trwania aktu. 

   Ona siedzi przy stole, przed nią laptop. Minę ma naburmuszoną i cierpiącą - rzut kamery na ekran laptopa: strona sendid, wyślij paczkę. Kamera wędruje do kuchni, tam siedzi On z miną naburmuszoną. Najwyraźniej, jeżeli w ciągu dnia skłonni byli posyłać sobie ESD, teraz są od tego odlegli jak Dziura od Abu Zabi. 
   
   Znów rzut na ekran laptopa cierpiącej nad nim Onej. Widać, jak wypełnia Ona kolejne pola formularza. Raz. Drugi. Trzeci. Fyfanasty. Wszystkie pola po kolei. Na dole ekranu widnieje ciągle: Wypełnij wszystkie pola formularza. Po ich uzupełnieniu i zaakceptowaniu pokaże się wycena przesyłki.


    Ona: Kurwa mać!

   Tę kwestię powtarza jeszcze jakieś 7 razy nim ruszy po Niego do kuchni.

    Ona: Słuchaj, możesz mi pomóc?
    On: Co jest?
    Ona: Ja już nie wiem, co z tym gównem. Sam zobacz, ja wszystko wypełniam...
    On: Tu? (siada przy laptopie).

    Teraz On wykonuje dokładnie te same czynności, które wcześniej Ją pochłaniały. Towarzyszy Mu akompaniament Jej regularnych: No ja też tak robiłam. No tu właśnie. No tak, tu się wklepuje. No i o co chodzi? Bo i jemu ukazuje się tylko: Wypełnij wszystkie pola formularza. Po ich uzupełnieniu i zaakceptowaniu pokaże się wycena przesyłki..  

    Trwa to czas jakiś jeszcze. W międzyczasie włącza się w tle utwór Kate Bush "Breathing". Który zresztą snuje się przez cały czas trwania tego najbardziej chyba dramatycznego aktu. 

   Dla ułatwienia życia Czytelników: 




    


    On (nagle): A zauważyłaś, że jak się tu najedzie, podświetla się coś o palecie?
    Ona: ??? (znów wytrzeszcz oczu)
    On: Dobra, spróbujmy wybrać wysyłkę palety...

    Widzimy, jak bacznie wpatrują się oboje w ekran, po czym odskakują zgodnie i patrzą na siebie z przerażeniem. Rzut kamery na dół ekranu: cena wysyłki: 130 zł.

     Ona: Nie, mowy nie ma... Ja policzyłam za przesyłkę 50 złotych...
     On: ???
     Ona: No tak, dwie paczki... najtaniej wysłane... wyszło mi, że 50 starczy spokojnie...
     On: Co teraz? Będziemy musieli rozwalić tę paczkę? I co dalej?

     Rzut kamery na paczkę spakowaną w akcie II. Oni oboje patrzą na nią z rozpaczą dłuższą chwilę. 

     Ona: Słuchaj... zmniejszymy ją. Pamiętasz, nam zostało w niej jeszcze miejsce, dokładaliśmy do niej na siłę, bo chcieliśmy pierwszy karton szybko mieć z głowy...
     On: Tam zostało miejsce?
     Ona: No. Zetniemy ten karton z góry, nie będziemy przecież wszystkiego od nowa robić... Nie po takim  czasie roboty...
      On: Okej.

      Przystępują do czynu. Naciepielone taśmy klejące zostają zerwane, sznurki przecięte, wreszcie On rozpruwa pakę. Rzeczywiście jest w niej jeszcze sporo miejsca do wykorzystania, zatem można przystąpić do procesu zmniejszania paczki. On sprawdza jeszcze, jakie wymogi musi spełniać paczka, aby być paczką i nie puścić naiwniaków z torbami. Wychodzi na to, że przekroczyli wymagane gabaryty o 7 cm. 

      Bułka z masłem! I zaczynają działać w kierunku reorganizacji paczki kwalifikującej się na paletę za 230 zł, Idzie im całkiem sprawnie i...


     Drodzy Czytelnicy. 4:32. Tu Niezaradna obudziła się na nad laptopem i przeraziła.

     Jutro, jak tylko najszybciej się da, wpis ów zostanie edytowany, byście poznali wreszcie finał tej historii. Teraz... Niezaradnej już tu nie ma. Nie ma!

   
............................................................................................................................................................

* ESD - Eksperymentalny Sygnał Dobra. Wyrażony najczęściej uśmiechem i posyłany w stronę osoby, która na pewno się takowego nie spodziewa. Źródła pomysłu szukać u: Małgorzata Musierowicz, Kwiat kalafiora. Wydawnictwa Niezaradna nie przywoła, bo ktoś tę książkę od niej pożyczył na wieki wieków amen. Co jest równie chamskie, jak zrozumiałe, bo książka jest rewelacyjna. 
   


      

 

wtorek, 18 marca 2014

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych, cz. 2

     Drodzy Czytelnicy. Nie trzyma się tu Was cały dzień w napięciu po to, by pobijać rekordy wejść na bloga, słowo. Gdyby była na to szansa, posty byłyby pisane o godzinach wcześniejszych niż 2:31. Ale że na razie na szansę się nie zanosi. Dupa no. Wy musicie czekać, a pisząca przysypia nad klawiaturą.

     Dla leniwców przypomnienie tego, czego dokonać mają milczący bohaterowie dramatu: chodzi o spakowanie całej zawartości aukcji desperatki.

     Do rzeczy zatem.


     AKT II

     Sceneria jest wzbogacona o dwa gigantyczne kartony oraz stopniowo przybywające elementy składające się na dwa łóżeczka dziecięce, dwa materace, komplet pościeli i ogadżetowania całokształtu 

     On (patrząc na nią spode łba): Będziesz mi pomagać czy sam mam robić?
     Ona (wzruszając ramionami): Oczywiście, że będę pomagać, ale czytać w myślach nie umiem. Masz mi mówić, co mam robić.
   
     Scena ta jest toczona raczej w milczeniu. Bohaterowie mają zacięte twarze, gdyby mogli omijaliby się z odrazą, niestety, zmuszeni są współpracować. W miarę rozwoju sceny widać bowiem, jak czysto formalne było Jego pierwsze pytanie. Robota, którą wykonują, jest zadaniem nie do zrealizowania przez jedną osobę. Pierwszy karton gigant ma kształt sześcianu. Upychają w nim materace, część płyt składających się na łóżko drewniane, łóżko turystyczne w specjalnym pokrowcu, pościele, ogadżetowanie. Tu idzie im szybko, w kartonie zostaje nieco luzu, chwilę debatują, co z\fantem zrobić, czy czymś jeszcze dopchać wierzch. Wreszcie pudło zostaje zamknięte. Tu widzimy szybką akcję oblepiania pudła kilkoma kilometrami taśmy klejącej i ten rekwizyt zostaje porzucony. 

    Ponieważ scena toczy się głównie w milczeniu, lepiej niż przytaczanie półsłówek bohaterów, sprawdzi się podkład muzyczny. I tu również doskonale odda charakter sceny niezawodna Kate Bush. Stosowny utwór znajdziecie tutaj

    Czasami muzyka cichnie i przebija się przez nią głos Jego wydający polecenia. Przy czym zdarza mu się wypadać z roli i z przyzwyczajenia zwracać do Niej pieszczotliwymi określeniami. Ona jest bardziej stała w swym niewzruszeniu i zachowuje kamienną twarz aż do opadnięcia kurtyny.

     Ciąg dalszy poczynań bohaterów skupia się wokół wszystkiego, co zostało jeszcze do spakowania z łóżka drewnianego. I tu - widać to na pierwszy rzut oka - sprawa prosta nie będzie, gdyż bohaterowie dysponują kartonem zbyt wysokim i wąskim. W trakcie okazuje się również, iż zbyt mało jest sznurka koniecznego, by unieruchomić wszystkie drewniane części konstrukcji łóżeczka. 

     Dzieło pozostaje nieukończone, gdy wznowiony zostaje dialog między bohaterami. No, prawie dialog.

    On: Dobra, mamy już przygotowaną większość. Rano skoczę po sznurek i skończymy resztę. To już gładko pójdzie.
    Ona:.... (z twarzy bije słabo maskowane: A nie mówiłam?)
   
   KURTYNA


   AKT III

   Tu obecna jest Dwójka, która w przeciwieństwie do starszych bohaterów sceny, nadaje non stop. Trudno jest jednak przytoczyć wszystkie wypowiedzi Dwójki, zatem niech ten swoisty szum komunikacyjny zastąpi podkład muzyczny. 

   On i Ona zajmują się w tym akcie tworzeniem dzieła na miarę Gaudiego - wokół drewnianych części unieruchomionych w poprzednim akcie za pomocą sznurków, wyrasta opakowanie. Przy czym kreatorem jest On. Ona pełni rolę niezbędnego wsparcia mistrza - bez dyskusji podtrzymuje, przyciska, ściska, naciąga, jednym słowem - jest posłuszna. I całe szczęście, gdyż każdy, nawet najbardziej tępy widz dostrzega wyraziście, iż dzieło Jego jest doskonałe. I wszelkie próby zbijania z tropu Jego myśli twórczej, byłyby tylko destrukcyjnym torpedowaniem narodzin pudła doskonałego. Gdyż takim efektem kończy się akt III. Jest to w zasadzie również scena przemilczana, choć jeżeli porównać ją z aktem II, w scenie tej uderza Jej - rozgadanie to za wiele powiedziane... - no, ale przynajmniej odpowiada na Jego polecenia uprzejmie, nawet można rzec, iż życzliwie. 

    Ponieważ jednak przytaczanie wypowiedzi: Podtrzymaj tu! Dobra! Okej, okej. No, dobra, może być. Ciągnij! poprzeplatane wypowiedziami w stronę Dwójki, która stanowczo nie są na temat - uznajmy, że akt III to scena akcji. I darujmy sobie formalne dialogi. 

    Ostatnie pociągnięcia za sznurki (nowiutka szpula parcianego sznurka pojawia się w tej scenie!), znów kilometry taśmy klejącej i...




 
 KURTYNA.


 Godzina 3:58. Wybaczcie, ale dziś ten dramat nie dobiegnie jeszcze końca.
  

   

 

 

poniedziałek, 17 marca 2014

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych. Czteroaktówka, cz. 1

   Rekord wejść? Lubicie dramaty, drodzy Czytelnicy?

   Specjalnie dla Was będzie dramat. Ale że pora już ranna, dziś tylko akt I.

   Miejsce: mieszkanie ze śladami dawnej świetności oraz działalności gospodyni domowej z gatunku chujowych.

   Czas: akt I - wieczór sobotni, akt II - noc z soboty na niedzielę, akt III - poranek niedzielny, akt IV - wieczór i noc z soboty na niedzielę.

   Osoby dramatu: Ona (w tej roli Niezaradna), On (w tej roli Jeszcze Mąż).


   AKT I

   Ona: Kochanie, musimy spakować paczkę
   On: Dziś? Wcale nie uważam, że trzeba pakować ją dziś.
   Ona: A kiedy chcesz to zrobić? Jutro? Przy dzieciach?
   On: A w ogóle to jesteś egoistką...
   Ona:.... (wytrzeszcz oczu)
   On: Bo może powiesz mi skąd kartony?
   Ona: No przecież są po łóżku piętrowym dzieci.
   On: Trzeba zejść do piwnicy. Może ty idź po nie do tej piwnicy...
   Ona: Powiedz wprost, że ci się nie chce spakować. Tylko niby kiedy to spakujemy? Dobrze wiesz, że przy dzieciach to utopia.

   Patrzą na siebie z coraz większą niechęcią. W tle narasta muzyka. Może to być "Violin" Kate Bush, ewentualnie coś podobnego w nastroju. Widzowie zaś widzą Ją i Jego, jak zaczynają chodzić po mieszkaniu rozmawiając coraz bardziej gwałtownie, trwa to czas dłuższy i jest coraz bardziej dramatyczne.

   Finał sceny wyznacza finał utworu.

   Ona: Nienawidzę cię!

   Po czym posuwa się... nie, nie można tego nazwać rękoczynem. Ona po prostu kopie go w tyłek i ucieka.


   KURTYNA.

  Dla ułatwienia Wam życia, drodzy Czytelnicy:



niedziela, 16 marca 2014

Jeszcze Mąż wrócił do domu...

    A może nie powinien? Może by lepiej siedział tam jeszcze, na tych lichych szpitalnych obiadkach? Może powinien zostać czas jakiś dłuższy w tej pustce i zatrzymaniu? Osądzaniu, co najważniejsze jest na świecie? Może mógłby wtedy pozwolić tkwić Niezaradnej czas jakiś jeszcze w złudzeniu na temat?

    Wszystkie związki przechodzą kryzysy.

    Związek Niezaradnej przechodzi kryzys. Miłość nie starczy. Tylko jak ona jest, trudniej związek zakończyć.

    Czy uleczyłaby ten kryzys lepsza sytuacja materialna? 

    Na dziś tak. Gdyby było lepiej, nie trzeba by wystawiać aukcji desperatek. Wystarczyłoby dać ogłoszenie; oddam dwa łóżeczka. Ktoś by przybiegł i je wziął. A tak, trzeba pakować takie łóżeczka. Kto nie zaznał biedy ni razu, ten nigdy nie dowie się, jak bardzo trzeba się napracować, by zarobić 180 zł i spakować całą zawartość aukcji desperatki.

    Niezaradna wie. A Jeszcze Mąż wie jeszcze lepiej, bo to on z pomocą Niezaradnej pakuje. Jest mózgiem akcji. Dziś mu się do akcji nie chciało przystąpić. I dał temu wyraz.

    Nie. To już nie jest pozytywny wpis. To wpis na zakręcie.

    Gdzieś za nim jest tak ładnie, słonecznie i... pusto.