środa, 19 marca 2014

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych - finał, choćby nie wiadomo co, kurna!

   Niezaradna dała ciała. Drodzy Czytelnicy, raczcie wybaczyć. Słabość ciała pokonała jej niezłomną potrzebę klapania w klawisze, zasnęła nie wiedzieć kiedy. Ocknęła się, jak napisano, o 4:32. W cholernie niewygodnej pozycji. I zawyła widząc godzinę.

   Dziś zaczyna pisać za dnia, co nie należy do rzeczy prostych pośród gadania Gburki I Świrusa, szykowania obiadu z resztek, poczty służbowej i ukrywania działalności przed Jeszcze Mężem, który nie jest wtajemniczony w to, nad czym Niezaradna zarywa noce.

   Zaczynajmy zatem bez wstępów już. To nadal...

   AKT IV

   Nadal w tle sączy się wspomniane "Breathing" Kate Bush. I wracamy do akcji...

   Bułka z masłem! I zaczynają działać w kierunku reorganizacji paczki kwalifikującej się na paletę za 130 zł, Idzie im całkiem sprawnie i...

   ... i trwa to do momentu, w którym On postanawia na wszelki wypadek hipotetycznie wbić w formularz Sendidu osiągnięte rozmiary pomniejszonego pudła. Baczne wpatrywanie się w ekran obojga...

    Ona: Kurwa! Jakie 70?! Jakie 70? Miało być 17 złotych maks! Przecież ja nieźle dopłacę do tej paczki...
    On: No ale tak wychodzi... Dobra, popróbujmy, jak ciut odejmiemy tych rozmiarów...

    Chwila odejmowania, odejmowania, odejmowania... Trwa to do momentu, gdy On dobija do 40 cm, o które jak się okazuje nadal za duża jest paczka, by za jej wysyłkę zapłacić przewidywaną cenę 17 zł z groszami.  

    On i Ona patrzą na siebie z rozpaczą.

    On: To trzeba rozpieprzyć całą paczkę...
    Ona: Wyjdzie na to, że taniej wyjdzie, jak zrobimy trzy?!
    On: No... Będą musiały być trzy. Wiesz, że już się skończył sznurek? Nie tylko nic nie miałem z tej kasy, ale jeszcze póki co dokładam...
     Ona: A co? Miałam nie sprzedawać tych łóżeczek?!...

    W związku z faktem, że nigdzie nie nie widać trzeciego kartonu, sytuacja staje się pełna napięcia. Milczenie między Nimi jest teraz wyjątkowo nabrzmiałe treścią. W końcu jednak zaczynają działać. Z kartonu zostaje wybebeszona cała zawartość. Piękny, wyjątkowo kształtny karton, zostaje rozwalony gniewnymi ciosami specjalnie na takie okazje przygotowanego skalpela. 

     On: No i?...
     Ona: To są materace... Da się je ścieśnić. Musimy mocno je związać i przełożyć płytami... No i to turystyczne złożone... Może jednak da się wystarczająco małą tę paczkę zrobić...
     On: Dobra... To wiążemy.

    W pocie czoła (w Jego wypadku w sensie dosłownym) dokonują dzieła. Materace zmniejszają swą objętość do ostatnich granic możliwości. Drewnianych płyt ścieśnić się niestety nie da, ale przynajmniej są wąskie. Gorzej z łóżeczkiem turystycznym. Narastająca piramidka zostaje przewidująco zmierzona, nim zacznie się wokół niej budować kolejną Sagradę Familię. Pierwsze mierzenie wywołuje zgodny jęk zawodu, gdy po symulacji okazuje się, że nijak nie wbija się inny koszt niż 70 zł. Piramidka zostaje przebudowana w inny sposób. Symulacja. Znów nic z tego. 70 złotych jak nic. Trzeci sposób też nie działa. 

    On: Muszą być trzy paczki, nie ma wyjścia
    Ona: Kurwa, miałam wysłać babce jutro wszystko... A my nie mamy kartonu... Nie zamówię dziś kuriera.
    On: No co ja mam ci zrobić?
    Ona: A czy ja mówię, że masz coś zrobić? Wkurzona jestem i tyle...

   Pełni rezygnacji odejmują łóżeczko turystyczne z wierzchu paczki. Mierzenie. Ok! Wreszcie wprowadzenie wymiarów nie powoduje wzrostu kosztu wysyłki do rozmiarów ponad kieszeń Niezaradnej, która otrzymaną za łóżeczka i ogadżetowanie kasę zdążyła już dawno wydać. Wiecie na co. Wszystko to razem oznacza, że będą musiały być trzy paczki, a na tę trzecią nie ma materiałów. Trzeba będzie je wykombinować w następny dzień. Co oznacza, że pakowanie przedłuży się i zajmie już nie tylko większą część weekendu, ale i poniedziałek. 
 
   W ponurym milczeniu tworzony jest nowy karton ze starego kartonu. On nagina, tworzy, ma wizję. Ona jest podwykonawcą. Czasami kiwa głową rozumnie niby to ogarniając jego wizję, ale najprościej jest, gdy po prostu wykonuje polecenia. I tak tworzy się nowy karton wokół jego zawartości. Wolne przestrzenie między dużymi przedmiotami zostają zapchane ogadżetowaniem - pościele, dodatki i inne bzdety. Dogięcia, ciągnięcia, jakieś trzy tysiące pięćset sześć razy przewrócenie kartonu, by obwiązać go dookoła sznurkiem metodą Adama Słodowego, jak twierdzi On. Voila! Jest! Jeszcze tylko kolejne kilometry taśmy i już, już... Im bliżej końca dzieła, tym mniej napięcia w ich twarzach, nawet zaczynają rozmawiać. Jemu znów wymyka się parę pieszczotliwych zwrotów do Niej, Ona jakoś tak mniej kamienna niż w akcie II...

    On: Dobra, mierzymy...
    Ona: OK (nerwowy śmiech)
    On: Dobra, wymiary są ok.
    Ona: No to na wagę!

    Wspólnymi siłami taszczą pudło na wagę... 

    On: Ile?... 28.600...
    Ona: Ok, to może być. Ma być do 30, inaczej zabulimy...
    On: Czekaj, jeszcze raz... Bo tu się chyba podpierało o ziemię...
    Ona: ...
    On: Zaraz mnie chujoza strzeli...
    Ona: Dalej, wrzucamy... Ile?
    On: 30. I pół...

    Dalszy ciąg wypowiedzi bohaterów pominiemy, gdyż nie wnosi on nic prócz mało oryginalnych przekleństw z kurwami i chujami gęsto wplatanymi w wypowiedzi. Następnie następuje wzajemne obwinianie się. Po czym On siada z załapanymi rękami, Ona postanawia, że udowodni i zaczyna zabierać się za coś sama. 

   On: Co robisz?
   Ona: W tym pudle zrobiłeś sporo nadmiarów, poodcinam różne zakładki i dojdzie do tego 30... Zbiję tę wagę łatwo.
    On: No zobaczymy...

    Nie czeka jednak aż zobaczy, zaczyna jej pomagać. Dzieło jest znów niweczone. Stopniowo pudła ubywa, gdy dostają się do środka, też co nieco wyszarpują. 

    On: No wrzucaj na wagę... Zobaczymy, ile Ci ubyło.
 
    Waga nie wykazuje nic. Jego spojrzenie jest pełne drwiny.

     Ona: Ta waga nie jest dość czuła! Idę sprawdzić na kuchennej... (wybiega z naręczem kawałków kartonu i prześcieradłem oraz powłoką na poduszkę)
     On:...
     Ona (z kuchni tryumfalnie): Kilogram trzydzieści!
     On: Chodź, pakujemy od nowa...

     I tu następuje to, co powyżej. On nagina, tworzy, ma wizję. Ona jest podwykonawcą. Czasami kiwa głową rozumnie niby to ogarniając jego wizję, ale najprościej jest, gdy po prostu wykonuje polecenia. I tak tworzy się nowy karton wokół jego zawartości. Wolne przestrzenie między dużymi przedmiotami zostają zapchane ogadżetowaniem - pościele, dodatki i inne bzdety. Dogięcia, ciągnięcia, jakieś trzy tysiące pięćset sześć razy przewrócenie kartonu, by obwiązać go dookoła sznurkiem metodą Adama Słodowego, jak twierdzi On. Voila! Jest! Jeszcze tylko kolejne kilometry taśmy i już, już... Im bliżej końca dzieła, tym mniej napięcia w ich twarzach, nawet zaczynają rozmawiać. Jemu znów wymyka się parę pieszczotliwych zwrotów do Niej, Ona jakoś tak mniej kamienna niż w akcie II... Wreszcie znów można postawić po raz trzeci wykonane pudło na wadze...

     On: Dalej.
     Ona: Nie przylega? Nie podpiera się? Nie podpiera się?!
     On: Nie, no ok... Wszędzie obmacałem...
     Ona: Ja też.
     On: Zdejmujemy... Ile?
     Ona: 28,700... (histeryczny śmiech)
     On: No?...
     Ona: Nikt tego nie zrozumie... Nikt... To trzeba przeżyć.
     On: No. Gratuluję.
   
    Tak, jest czego. Oto ono.

 

 
 
   Drodzy Czytelnicy. To wcale nie jest koniec epopei, oczywiście.

   Następnego dnia trzeba było załatwić kolejny karton. Ona pojechała po niego do swego ojca i dostała płachtę zawilgoconą i przemiękłą. Gdy On zobaczył, co przytaszczyła, w niewybrednych słowach powiedział, co o jej łupie myśli. Ale szybciutko i sprawnie, ponieważ to już był pikuś a nie wyzwanie, poczynili trzecie pudło:

 
   
   
   Czy trzeba dodawać, że w trakcie aktu IV ostatecznie się dogadali, postanawiając nie kończyć jednak z tym małżeństwem? Że już od aktu II po raz kolejny utwierdzili się, że są tak sprawnie działającym teamem, że byłoby skrajnym marnotrawstwem rozwalanie tak dobrze działającego zespołu? W akcie III przekonali się po raz fyfset siedemdziesiąty ósmy, że są zajebistą rodziną i najlepszymi rodzicami dla swych dzieci, które uparły się, by pomagać, skoro robota odbywała się za dnia. A w IV zdobyli absolutną pewność, że nie ma na świecie drugiego takiego faceta oraz drugiej takiej kobiety, którzy byliby skłonni dokonywać przez sześć godzin każdego wieczoru i nocy weekendowych tak mozolnego trudu. Za 180 złotych, które już się rozeszło. A w każdym razie nie ma nikogo, komu ośmieliliby się taki czyn heroikomiczny proponować. Bo zakrawa na absurd. I prosi się o inne rozwiązania.

   Czy ta historia ma swój koniec? Ależ skąd.

   Ona drży teraz, że wagi firmy kurierskiej będą działać inaczej niż ta domowa i jutro usłyszy, że trzeba dopłacić do sumy tak astronomicznej, że w czorty pójdzie zarobek. I że towar nie spodoba się cierpliwie czekającej allegrowiczce, która go zakupiła.

   A małżeństwo? Jeszcze potrwa. Ile? Cholera wie.

   Rady dla gołodupnych?

   Tylko jedna: nim zdecydujecie się wysyłać:

  • dwa łóżka
  • dwa materace
  • trzy komplety pościeli
  • i jeszcze jakieś bonusy...
    ... przemyślcie to. Długo. Bo kasa, którą zgarniecie, jeżeli ktoś się zdecyduje kupić za bezcen Wasze graty, może okazać się jedną z najciężej zarobionych w życiu... I zarobicie ją tylko pod warunkiem, że będziecie dokonywać maksymalnie oszczędnej wysyłki. Nie płacąc za karton, który oszczędzacie z innych transakcji. Nie płacąc za taśmę klejącą, której idą kilometry, a macie ją, bo ktoś w rodzinie Was nią obdarował.

    Może okazać się, że w trakcie akcji odechce Wam się tego zarobku i tylko fakt, że nie macie już zyskanych pieniędzy, powstrzyma Was przed telefonem do Kupującego z odwołaniem całej akcji.

  
   Ów koszmarnie długi dramat, na którego pisanie nie stać Niezaradnej (jak wiecie nie powinna przeznaczać tyle czasu na coś niedochodowego) sponsorowała pani Jolanta z Suszu. Wielkie brawa dla Sponsorki, prosimy!

  KURTYNA     

 

   
 



    

8 komentarzy:

  1. Nie ważna sponsorka, brawa dla teamu paczkowego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez sponsorki team z niczym by się nie wykazał. Zatem czcimy ją czołobitnie, jak to zwykle sponsorów ;).

      Usuń
  2. Jesteś wielka. Kiedyś ktoś doceni Twój talent i nie mówię tu o pakowaniu łóżeczek (choć i za to należą się brawa).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, zdecydowanie w pakowaniu to wielki jest Jeszcze Mąż. Ja umiem to tylko opisać. Choć akurat artysta-pakowacz odpadłby znudzony już w połowie trzeciego aktu.

      Za dużo słów ;).

      Usuń
  3. Nom, pierwsza klasa. Bez dwóch zdań. Paczkowanie nabrało od teraz dla mnie nowego znaczenia. CZĘŚĆ PRACY! WIWAT PRZYGODO! I cóż za życiowe wnioski, głęboko ukryty przekaz... Chylę czółka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze musiałabyś poczytać opis paczkowania dziecięcych zabawek wysyłanych w drugie ręce - to też jest majstersztyk, zwłaszcza opanowanie niestandardowych kształtów i jak Ci to nagle na poczcie zaczyna grać "Dla Elizy" z wnętrza.

      A przekaz... co Ty! Wcale nie ukryty - pływa po wierzchu, jak z przeproszeniem... ;) . No i dzięki :)

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Poprzestanę na tym i nie będę się wgłębiać w czeluście wrażenia (no bo cholera wie, co się za tym może kryć ;) )

      Usuń