środa, 12 marca 2014

Co robią faceci, by zwrócić na siebie uwagę. Post serialowy aż do szpiku kości.

    Jeszcze Mąż zaszalał dziś.

    Gdy Niezaradna zadzwoniła rano, by zdać mu raport ze stanu Dwójki po odprowadzeniu do przedszkola*, wydał z siebie jękliwy komunikat z elementami sensacyjnymi w tle. I zapowiedział rychlejszy powrót. W celu udania się do lekarza, najlepiej do neurologa.

     Niezaradna przyjęła sensację z umiarkowanym zaangażowaniem, za to narosło w niej wkurwienie na Jeszcze Męża, który jak zwykle zapada, gdy podpada. Taka melodyjka "bo ja jestem biedny miś". Niezaradna jest starą sceptyczną małżonką i nie wierzy w biedne misie, zwłaszcza gdy odbiera głuche telefony.

     Czy Niezaradna naprawdę wierzy, że dzwoniła ta/ten trzeci/a? Wierzy. Tak jak w prawdy serialowe. Czyli wcale. Telefon był puentą ładnie finiszującą dwa dni konfliktowe, zatem Niezaradna niecnie go wykorzystała. Również po to, by wyzłośliwiać się wobec Jeszcze Męża.

     Z Niezaradnej potrafi wyjść kawał suczy.

     Gdy Jeszcze Mąż przybył do domu, Niezaradna potraktowała jego zbolałość bardziej niż oschło. Co miała sobie potem gorzko wyrzucać wiele razy w ciągu dnia.

    Jeszcze nie na poczekalni w przychodni, gdzie spędzili trzy godziny.

    Jeszcze Męża przyjęła najpierw lekarka rodzinna. Rozpoznaniem wywołała wrażenie na tyle silne, że to wtedy Niezaradna poczuła, że wszystkie jej dąsy, pretensje i żale są funta kłaków niewarte. A Jeszcze Mąż jest wart cholernie wiele. Na pewno więcej niż ona dała z siebie w poprzednich dniach. I że ciut słabo wypadła.

    Potem Jeszcze Męża przyjął neurolog. Ale nie dlatego, że na skierowaniu od rodzinnej było napisane pilne, co podkreślono dwa razy. Tylko dlatego, że matka Niezaradnej jest lekarką. Zadzwoniła. I po koleżeńsku wyprosiła wizytę.

    To dlatego też Jeszcze Mąż wylądował na oddziale, był już badany i jeszcze będzie. I na pewno za parę dni wróci szczęśliwie do domu. I nastąpi na chwilę happy end, który jak to zwykle u Niezaradnej - potrwa chwilę i pójdzie sobie.

    To był kurewsko długi i ciężki dzień, przesiedziany w poczekalniach, na izbach przyjęć, w korytarzach szpitalnych. Dzień czekania, czekania i czekania. Ale to czekanie miało sens, bo ktoś ten sens załatwił po znajomości.

    A jakby nie załatwił?

    Pieniądze. Gdyby na rodzinę Niezaradnej spadła nagle nieoczekiwana fortuna, tak naprawdę niewiele by się zmieniło. Może ewentualnie po ośmiu latach byłby jakiś wyjazd wakacyjny, częściej wypad do knajpy.
Poza tym - niewiele by się zmieniło.

    Oprócz jednego.

    Lęku o to, co będzie, gdy kiedyś nie będzie miał kto zadzwonić i załatwić, by karteczka "pilne" znaczyła "pilne".

    Gdy się nie ma pieniędzy, "pilne" nie znaczy nic.



* raport o stanie dwójki - Jeszcze Mąż zawsze musi wiedzieć, jak było. Nawet, jeżeli nic nie jest w stanie poradzić z oddali swego miejsca pracy.

5 komentarzy:

  1. Trzymam kciuki za zdrowie Męża!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :). Na razie wychodzi na to, że wybył się byczyć w kurorcie, bo szpital w lesie. Badania ok. I tak trzymać, bo potrzebuję go do jednej roboty!

      Usuń
  2. Współczuję. Mam nadzieję, że mąż szybko wróci do domu, cały i zdrowy.
    Mój mąż i ja w tym roku bardzo dotkliwie finansowo odczuliśmy, że bez pieniędzy lepiej nie chorować na nic poważniejszego niż katar. Pisałam u siebie na blogu o kolonoskopii małża. Gdyby nie zrobił jej odpłatnie, musiałby conajmniej miesiąc dłużej krwawić i cierpieć. Ja z kolei wydałam kupę kasy na badania tarczycowe i wizytę u endokrynologa. Bez tego musiałabym czekać rok na rozwój wypadków.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja u siebie opisywałam, jak z czterotygodniową Płaczoliną usiłowałam dostać się na wizytę do kardiologa, bo miała szmery w sercu. Jak się z bezsilności popłakałam przy rejestracji (bo oczywiście się nie dało wcześniej, niż za 10 miesięcy) to baby miały tylko do mnie pretensje.
    Poszłam prywatnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż... Państwowa służba zdrowia bez kasy jest po to chyba, by niezbyt chorzy, a osamotnieni starsi ludzie mogli sobie z kimś pogadać przesiadując godzinami w poczekalniach. I na tym jej dobrodziejstwa się kończą.

    Kasa, prywatnie, znajomości. Jedzenie szpitalne, gdzie nazwa "jedzenie" to nieco zbyt optymistycznie, warunki higieniczne w szpitalu urągające higienie...

    Służba zdrowia? Głęboka choroba, paskudna i beznadziejna. Nie lubię.

    OdpowiedzUsuń