czwartek, 27 marca 2014

Nic dwa razy się nie zdarza... ale.

    Ludzie lubią na siebie zwrócić uwagę. Serialowo. Ale to już było.

    Niefajnie, gdy z człowieka wychodzi kawał suczy albo sukinkota, gdy z tą drugą osobą niezbyt dobrze się dzieje. Ale to już też było.

    Polska służba zdrowia jest do dupy. To było też. O tym, że pacjenci też pozostawiają nieco do życzenia nie było jeszcze. To będzie trzeba napisać.

     Może się powtórzy wyrzekanie na mizerię szpitalnego żarcia. I w ogóle na mizerię.

     Ale już się nie będzie pisać o naiwnych scenariuszach ze szpitalem w tle, bo ciut głupio. Zwłaszcza, gdy poprzedniego dnia szukało się dostępności w Dziurze terapii małżeńskiej za friko. Jest. To dobrze.

     Panie i Panowie. Baby też lubią pogwiazdorzyć. Niezaradna jutro o 7 rano ląduje w szpitalnym wyrze. Rolę zaś, która uprzednio do Niej należała, odegrał Jeszcze Mąż.

     Oby tylko w Dziurze, a nie w mieście wojewódzkim Niezaradna zlądowała ostatecznie. I nie, nie będzie stamtąd pisać. Jeszcze Mąż stwierdził, że nie stać go na kupienie sobie nowego notebooka. A w szpitalach różnie bywa z własnością prywatną.

     Zatem - oby do szybkiego.

   

Nikt dziś nie kocha Niezaradnej...

   No prawie. Dwie osoby ją bardzo wzruszyły i ujęły, zatem tytuł jest co najmniej nadużyciem.

   Ale sami patrzcie - zero komentów, ochów i achów pod wpisem publikowanym... o której? Tak, o czwartej w zasadzie. I nic.

   Dziś Niezaradna ma humor wisielczy.

   I są powody, wierzcie.



środa, 26 marca 2014

Zabawki konieczne i zabawki niekonieczne

      No i wychodzi na to, że Niezaradna non stop tylko na necie siedzi. No ale niby gdzie ma z dorosłymi oprócz Jeszcze Męża pogadać? Jak na moment wczoraj zgasł prąd, to zamarła, bo laptop ma od wieków zepsutą baterię, a na nową kasy nie ma. Zgroza.

     No a wczoraj zobaczyła coś takiego:





     I jeszcze wcześniej przeczytała coś takiego. A wszystko to wiąże się pięknie a tym, że Niezaradna wczoraj sprzątała pokój Dwójki. Bo już od dawna się odgrażała, że będzie i jeszcze, że Dwójce zabawki przetrzebi. I w tym miejscu Niezaradna stwierdza, że tagi to ma do dupy (o, sorry - tu to się etykiety nazywa). Bo za cholerę przez godzinę nie mogła znaleźć tego wpisu, gdzie się odgrażała. A jak już po godzinie znalazła, to stwierdziła, że nie będzie linkować, bo jest tam jedyna fotka, gdzie można dojrzeć twarze Dwójki. Przy okazji znalazła fyfanaście wpisów, w których klarowała, żeby czas oszczędzać. Nie będzie ich linkować, bo chyba już dobitnie udowodniła, czemu zwie się Niezaradna.

     No to idźmy już w te zabawki i pokój Dwójki.

     Cel Niezaradnej: oczyścić dom, oczyścić dom z śmieci, jak mówił niejasno ksiądz Robak, co spowodowało wielki bajzel. Niezaradna za to miała plan jasny: oczyścić dom z plastiku.

     Szlachetny minimalizm, odzyskanie powierzchni, no i kasa za to, co się da wystawić.

     Cel został osiągnięty połowicznie. Niezaradna cisnęła w śmieci mniej niż oczekiwała. Jedynie zawartość cudownej szkatułki, która była hojnie wypchana skarbami dla Gburki. Śmieci te przyniósł raz hurtowo Jeszcze Mąż, któremu cwana koleżanka z pracy nie musiała ich zbyt nachalnie wpychać. Masę substancjami toksycznymi promieniującą już na odległość, Jeszcze Mąż przyjął z entuzjazmem, na myśl o tym, jak uszczęśliwi Gburkę. To, jak rozwściecza przy okazji Niezaradną, to dla niego dodatkowy bonus w postaci ubawu własnego.

    Wojna podjazdowa o toksyczne wyroby rodem z ChRL toczy się, odkąd Jeszcze Mąż zaczął odwiedzać sklepy z chińszczyzną. W Dziurze jest ich równie obficie jak psich gówien. Jeszcze Mąż odkrył, że można w nich dostać płyty DVD za 3 złote. Absolutnie oryginalne, wypasione i piękne. I te płyty DVD wędrują potem jako prezenty do tych, którzy na sugestie Niezaradnej i Jeszcze Męża w kwestiach prezentowych są oporni.

    Niestety, z płytami Jeszcze Mąż lubi nabyć zawsze coś toksycznego. Nie, nie chce się pozbyć problemów ekonomicznych wraz z Dwójką. On raczej chce Dwójkę uszczęśliwić, naprawdę. Ludzie błądzą, nawet ci najlepsi. Jeszcze Mąż nie wierzy ani w Boga, ani w toksyczność chińskich wyrobów dla dzieci.

    Niezaradna znosi to. I działa. Dyskretnie, z kunsztem alkoholika maskującego puste szkło, ona maskuje substancje toksyczne w postaci zabawek. I Jeszcze Mąż, nieświadom podstępu. często wyrzuca radioaktywne gówno. Do odpowiedniego kosza, jasna sprawa.

    Jeszcze Mąż nabywa nie tylko toksyczny plastik. Nabywa też plastik wysokiej jakości wypatrując niesamowitych okazji na allegro. A że to plastik w kształcie duplo, Niezaradna wścieka się ciut mniej. Ciut, bo
naprawdę
nie trzeba
tak wielu
ZABAWEK!!!

    I tej obfitości klocków biedoodporna Dwójka też nie jest w stanie wykorzystać. Niezaradna już kilka razy poruszała kwestię tematu. Więc nie będzie się powtarzać.

    Kwestia, czy Niezaradna jest fanatyczką, czy tylko frajerką, co w cuda wierzy.

    Niezaradna naprawdę ufa, że ani jednym, ani drugim. Dlatego cel założony na wstępie trzebienia pokoju Dwójki zrealizowała połowicznie. Bo pogodziła się z faktem, że niewiele wyrzuci i niewiele wypchnie jako zabawki dla dzidziusiów. Bo nie ma tak biedoodpornych dzieci, by nie miały swych zdrowych potrzeb. Rzecz w tym, by nie mnożyć już więcej.

    Niezaradna zrobiła Jeszcze Mężowi pranie mózgu i chyba wbiła, że ma skupić się na książeczkach. Bo tych jest też obfitość, ale z niedoborem wartościowych.

    A sprzątanie obfitowało w wiele przygód i odkryć. Odkryto zabawki tak przysypane toną badziewia, że zapomniane i pewną sentymentalną pamiątkę.

    Kiedyś Niezaradna i Jeszcze Mąż byli... on młody i piękny, ona tylko piękna. I nie mieli jeszcze Dwójki. I pojechali do cudnego miasta, gdzie zawsze jest fajnie. I nabyli sporą ilość miejscowych przysmaków, bo jeszcze ich było na sporą ilość stać. I dostali bonus. Kiedyś mieli go wykorzystać. I bonus leżał, i leżał i leżał. Lat osiem? Dziewięć? Dziesięć może? Cholera go wie.

    Bonus odkryty podczas sprzątania pokoju Dwójki wczoraj, uczynił jednego młodego człowieka największym szczęściarzem na  świecie. Bo okazał się być użytecznym i do złudzenia przypominającym coś, co posiada idol Świrusa - pan w kuli:



 

 



    Szlachetna firmo Kopernik S.A. Nie tylko Wasze wyroby są świetne. Bonusy też!

    A zabawki? Tak, też się przydają. Nawet jak korzysta z nich inna osoba niż ta, do której je adresowano. W końcu po coś zrobiono hecę z tym gender i to faceci są najlepiej opłacanymi kucharzami. 



   Gburka będzie architektem, na to wskazuje wynik badań duplo. 

   I starczy im na dom opieki dla Niezaradnej. Jeszcze Mąż na pewno z nią do starości nie wytrzyma. 

   Zatem zabawkom Niezaradna mówi: tak!

   Ale:
  • z umiarem!
  • rozsądnie inwestujcie!
  • i nie kupujcie toksycznych, na Boga! *
 

.........................................................................................................................................................

* jak w kwestii Boga jesteście zdania Jeszcze Męża - ok. Ale wiara, że to nietoksyczne... czyście na łby poupadali?! Bo Jeszcze Mąż tak - wiele razy. W dzieciństwie. 


   

wtorek, 25 marca 2014

Z inspiracji Mamy Płaczoliny - o czasie i pisaniu książek




     Dzisiejszy wpis to częściowo inspiracja Mamy Płaczoliny, która w ogóle jakoś dziś co rusz inspiruje, a częściowo kwestia ogólnego poczucia beznadziei, które dziś dopadło Niezaradną. Wczoraj znalazła na swym prywatnym fejsie coś takiego:



    A ponieważ już raz miała w tym roku moment fejsowo-proroczy, to i tym razem nadszedł ten czas. Bez ogródek i zawoalowań - stanąć trzeba twarzą w twarz z faktem: nic nie wskazuje na to, by Niezaradna miała znaleźć w Dziurze robotę inną niż na kasie albo na akwizycji. Bo na szmacie to już mniej pewne, choć tym by już nie pogardziła.

    Bo nie wiecie o tym, drodzy Czytelnicy, ale między słowami tu, to Niezaradna zdążyła zadzwonić do swego drugiego znajomego polityka z jakieś dwa tygodnie temu. Efekty rozmowy z tym pierwszym już znacie. Jeżeli zdradzi się Wam tu tyle. że drugi wypadł równie serdecznie i obiecująco jak pierwszy, to zrozumiecie, że czekanie na pracę w Dziurze, może być czekaniem na coś, co się nigdy nie wydarzy.

    Dziś - żeby nie było - przejrzała jeszcze, jakie są Dziurowe agencje reklamowe, bo tam by mogła iść. No i wychodzi na to, że jednak nie ma gdzie iść. Bo nie jest jednak biegłym grafikiem komputerowym, a kogo innego tam nie trzeba. Najdłuższe teksty, jakie mają agencje reklamowe w swej ofercie, to te na wizytówkach.

    W tej sytuacji J.K. Rowling już dawno pisała Harrego Pottera. A że Niezaradnej na jednym strasznie poważnym teście wyszło, że po drodze jej z tą panią... Tak, Niezaradna już wiele razu myślała o tym, że powinna napisać światowy hit. Choćby był to "Zmierzch" albo inne "Oblicza Greya". Choćby wstydziła się tego podpisać swym własnym nazwiskiem.

    Czy Niezaradna podołałaby technicznie? A czemu nie? Gadać potrafi, ale pisać jeszcze lepiej (I dłużej. I dość płynnie). Czy wypłodziłaby fabułę? Zapewne tak. Na studiach będąc wymyślała takie dla zabawy. "Zmierzch" zdaje się też tam padł - w każdym razie jakaś miłość przeklęta na tle nadprzyrodzonym była. Żadna sztuka napisać kicz. I żeby było do płakania.

    W czym zatem problem? W czasie. Nie, Niezaradna nie napisze, że go nie ma. Bo - jak się klarowało dopiero co w komencie na blogu Mamy Płaczoliny - nigdy nie jest tak, że nie ma w ogóle czasu. Nie ma czasu akurat na ten cel.

    Kto pisze bestsellery? Samotna w tamtym czasie i bezrobotna J.K. Rowling. Pozostające na utrzymaniu męża panie, którym ów mąż pozostawia komfort w postaci czasu na pisanie, z którego nie wiadomo co będzie. Reymont, który zaliczył katastrofę kolejową. Poturbowało go, jasne, ale od tej pory już zawsze miał czas na pisanie książek. Nie martwił się o utrzymanie, bo miał odszkodowanie. Ale w ogóle facetom zawsze było prościej. Kobietom wtedy, jak były samotne albo mąż zapewniał chlebek powszedni z masełkiem.

   Bo kto pisze, potrzebuje komfortu czasu i samotności.

   Niezaradna nie ma ani komfortu ani samotności. Co do pierwszego - ubolewa. Co do drugiego - mniej.

   Pisarz to jednostka aspołeczna jakoś. Nawet grafoman. Kto dużo pisze, tego dużo nie ma z innym człowiekiem. Kto dużo pisze, nie wiedząc co z tego będzie, ten musi mieć komfort, że może sobie na to pozwolić. Niezaradna nie może. Bo portal-misja, bo Klienci, bo blog za kasę, bo teksty SEO...

   Ten blog to już jest luksus, na który tak naprawdę Niezaradna nie powinna sobie pozwalać. No i "kto dużo pisze - tego dużo nie ma z innym człowiekiem" - ten wpis się ponad normę wydłużył...

   To znaczy, że czas go skończyć, gdy jeszcze się gada z Jeszcze Mężem.

 
 

 

 

poniedziałek, 24 marca 2014

Niedziela dotrwania do finału dnia... i niespodziewany wtręt kosmetyczny

    Dziś dopadła Niezaradną poważna dolegliwość w postaci zdegustowania wszystkim.

    Po pierwsze - ledwo otworzyła oczy, poczuła się dennie. Po drugie - ledwo wstała z łóżka, poczuła, że ma ochotę rzucić się w nie z powrotem. Po trzecie, czwarte i fyfnaste - wszystko, oprócz Dwójki i paru jeszcze członków rodziny, napawało ją znudzeniem i irytacją.

    Z potencjalnym tworzeniem własnych notek blogowych na czele.

    W tej sytuacji - bez ozdobników, wstępów i omówień: Niezaradnej skończył się krem. I był to najbardziej ekonomiczny krem na świecie. Jest nad czym drzeć szaty.

     Krem wygląda tak:



     Ma zatem blaszane pudełeczko o słusznej wielkości - 150 ml. A że jest polecany jako krem dla całej rodziny i eko od pierwszego do ostatniego składnika, można się nim traktować bez obaw. Zwłaszcza jak się ma suchą skórę, jak Niezaradna. Niezaradna używała tego opakowania od października do zeszłego tygodnia. Dołączywszy do tego fakt, że zapłaciła za nie ok. 10 złotych (wypatrujcie jak sępy plajtujących sklepów, a obłowicie się za bezcen!) - nigdy nie miała tańszego kremu. Rewelacyjnej jakości.

    W zeszłym tygodniu wyczyściła pudełko do poziomu: lustro. I stało się nieuchronne: została bez kremu.

    Najpierw uratowały ją dwie próbki oilatum, które pośród różnych innych, Jeszcze Mąż zdobył w aptece. Kupował termometr elektroniczny, stanowczo przekraczający możliwości jego kieszeni. Zatem zażądał rekompensaty. Niezaradna x razy płaci w aptece sumy przekraczające możliwości jej kieszeni. Ale baterię próbek dostaje tylko Jeszcze Mąż. Nie szkodzi. Ważne, że są, choćby za cenę flirtów farmaceutycznych Jeszcze Męża.

     Wczoraj Niezaradna wycisnęła ostatnią próbkę. Sytuacja stała się dramatyczna, trzeba było zdobyć coś do wklepania. Między innymi taki cel przyświecał Niezaradnej, gdy rzuciła hasło ekonomicznej niedzieli. Czyli tej z wizytą u dziadków. Podczas której Niezaradna wydębiła od matki swej 21 kropel olejku arganowego.

     Dziś o innej ekonomicznej wersji pielęgnacji, zalecanej zwłaszcza dla kobiet zaawansowanych wiekowo.

     I znów zero kompromisów, gołodupna kobieta też może mieć jakość deluxe!

     Kiedy bieda i inne zmartwienia chcą Wam zrujnować urodę - kopa w nie olejkiem arganowym!

     Kliknięte w link? I pytacie - niby jak to ma być ekonomiczne? I jakim cudem Niezaradną na to stać?

     No jasne, że nie stać. Niezaradna kupuje w aptecznych opakowaniach na skromniejsze ilości mililitrów - w tym miejscu. I miesza olejek z kwasem hialuronowym i panthenolem. Kupując po 60 ml z każdej substancji otrzymuje mazidło, które starcza na niebotycznie długo. I jest niebotycznie dobrej jakości.

     Jeżeli w tym miejscu którąś z Czytelniczek ogarnęła zgroza na myśl o tym mieszaniu - przypomina się, że Niezaradna jest naprawdę niezaradna. I ma wszelkie znamiona chujowej pani domu. Zatem jeżeli myślicie, że wytwarza ona do swej gęby coś skomplikowanego, to powinniście chyba odnowić lekturę blogu.

     Teraz przepis na alchemię by Niezaradna:

     Macie trzy buteleczki, o takie:




     Każda jest zamknięta. Jedna zawiera olejek. Druga kwas. Trzecia panthenol. Wszystko dobroczynne i cenne. Ale jak sobie wyciśniecie na dłoń wszystkie trzy (ociupinkę każdej!) i wymieszacie, a następnie przeniesiecie na oblicze i posmarujecie - raz, że będziecie mogły smarować i smarować. Dwa, że będzie to serum młodości. Absolutnie rewelacyjne. I starczy Wam na dłużej niż krem, każdy, jaki nabywacie teraz.

    Czy lico się błyszczy po zapodaniu olejku i dwóch żeli (bo taką formę mają kwas hialuronowy i panthenol)?

     Jasne, że się błyszczy. Przynajmniej u Niezaradnej.

    Jak używacie pudru i innych takich - poradzicie sobie.

 
..............................................................................................................................................................


   Niezaradna z góry przeprasza urażonych facetów za zwracanie się dziś w stronę Czytelniczek. Nie zamierzała Was, drodzy Panowie, dyskryminować. Samo wyszło. Może dlatego, że Jeszcze Mąż jest daleki od zapału ku pielęgnacji swej cery. A Niezaradna najczęściej na niego właśnie wpada.

   I jeszcze coś - to kolejny wpis do sponsorowania. Aż się prosi! Sponsorzy! Widzicie, że kradnie się Wam zdjęcia? Może coś mi w zamian za reklamę?

niedziela, 23 marca 2014

Przeprasza się, ale...

     W głowie Niezaradnej jest pustka, za to w nosie więcej niż chcielibyście wiedzieć.
 
     Oczywiście można tu opowiedzieć o tym, że Niezaradna znów załapała zaziębienie, bo siedziała w nocy, z mokrą głową pisząc notkę, bo tak trzeba, bo dziennik, bo regularność...

     Niestety, to nie są dobre powody, by łapać zaziębienie i zarywać noc. Zarywać noc i ryzykować zaziębienie można wtedy, jak się ma coś do powiedzenia. Czy Niezaradna miała wczoraj coś do powiedzenia? ... Eeee... To tyle.

     Czy Niezaradna powie Wam dziś coś? Jasne, ma tysiąc opowieści o tym, jak można przetrwać biedę i nie zwariować. Ale te opowieści mogą zaczekać na chwilę, w której Niezaradna będzie miała więcej szans, że coś Wam one dadzą. Dziś wszystko by spieprzyła.

      Dziś zatem cisza. Bo zaziębienie, bo dreszcze, bo noc zbyt wczoraj zarwana. By nie serwować Wam straty w życiorysie, by iść spać przed trzecią w nocy.

      Wszystkim się to opłaci, a tu dba się o opłacalność.

      Do szybkiego, do jutra.




 

sobota, 22 marca 2014

Czy to jawa, czy sen - chleb na zakwasie musi być

    Miałam dzisiaj sen, piękny sen... - mogłaby jęknąć dziś Niezaradna, zbudzona przez Jeszcze Męża o godzinie 10.30. Ale nie jęknęła, tylko ugryzła się w język. I całe szczęście. Bo jednym z filarów pięknego snu był inny mężczyzna u jej boku, a Jeszcze Mąż nie wykazuje się poczuciem humoru na taki temat, nawet w stabilniejszych czasach. I tak, obejmuje to nawet sferę tak irracjonalną jak sny. I tak, to jest idiotyczne.

    Ale Wam, Czytelnicy, Niezaradna z pełną swobodą i absolutnym brakiem wstydu opowie swój sen. A przynajmniej tyle, ile pamięta z niego w godzinach porannych dnia następnego.

    Iluż to gołodupców śniło na jawie, co byłoby, gdyby się wzbogacili? Niektórzy przeszli nawet do klasyki:

   


     Niezaradna nie przejdzie do klasyki, bo ma gorszy wykon.

     Ale też śniła, że była bogata. Zupełnie nieznanym jej do tej pory rozmiarem bogactwa. Będąc żoną męża swego kasą całego nadzianego. Męża tego zna Niezaradna na jawie jako męża swej kuzynki. I rzeczywiście posiada on cechę nadziania kasą siebie, małżonki i rodziny małżonki. Kuzynka wyszła za mąż bardzo dobrze.

     Czy Niezaradna na jawie pała żywszym uczuciem do męża kuzynki swej? Pałała żywą niechęcią, gdy będąc niezdarnym podlotkiem pozostawała niezauważana przez rodzinnego krezusa. Gdy ją zaczął zauważać, była już na etapie gorącym w swym własnym związku, ale dało jej pewną mściwą satysfakcję, że od tej pory już na zawsze zaczął zauważać ją intensywnie. Żałosne to tym bardziej, że za moment Niezaradna sypnie się z pełnym okrucieństwem grawitacji, a małżonka krezusa pozostaje ciągle młoda i kwitnąca, bo dysponuje nieograniczonymi środkami materialnymi na nektar i ambrozję.

    Nie tracąc czasu zatem na grząskie bagna żałości Niezaradnej, skupmy się na śnie. Jako obrzydliwie nadziane małżeństwo Niezaradną i jej małżonka zaproszono na wesele do innej pary na drodze do bycia obrzydliwymi bogaczami. Jak to na weselach w światowym stylu - sporządzono listę prezentów. Znajdował się na niej prospekt z pewnej posiadłości. I można było wybrać jeszcze dwie rzeczy z listy: sam pałac do renowacji lub sporządzenie chleba na zakwasie. Tak, właśnie. Sny mają swoje prawa.

    Niezaradna stoczyła naradę ze swym wyśnionym małżonkiem. Rozważali, roztrząsali ze wszystkich stron. I siłą argumentów Niezaradnej weszli w chleb na zakwasie.

   Potem zaprosili do swej posiadłości z kolei gości. I Niezaradna pamięta jeszcze to uczucie wydawania nieskrępowanej ilości pieniędzy, by ich podjąć należycie. Olśnić też zapewne, olewając to, jak to ocenią. Przecież mogła ich kupić większą ilość. Było ją stać. Z przyczyny jej małżonka.

   I w dupie, że poskąpiła na renowację pałacu dla młodej pary.

   Goście będą u Niezaradnej i Jeszcze Męża dziś. Jedyni tacy, raz na jakiś czas, wyczekiwani bez względu na okoliczności, nawet w czasie burz. Podjęci zostaną torcikiem wedlowskim (urodziny Gburki bis, tym razem w wymarzonym przez samą Jubilatkę towarzystwie i z jedynym akceptowalnym przez nią torcikiem), babeczkami z bardziej ekonomicznych paczek mieszanek z Delekty, co się nazywają nowość i nie ma w nich foremek. O, takie:



 Zaszaleje się nawet z pizzą i frytkami dla dzieci.

    Chleb na zakwasie będzie też. Luksus skrojony wielowymiarowo, jak się okazuje.

    A jaki z tego morał?

    Że bieda uszlachetnia? Wdowi grosz i inne takie? Bzdety srety, tu takich się nie serwuje. A bogactwo deprawuje?

    Niezaradna dumała czas jakiś w wannie leżąc (nieekonomiczne, ach, nieekono i nieekolo!). Co by było, gdyby nagle któregoś dnia obudziła się obrzydliwie bogata? Co by wtedy zrobiła.

    I przeraziła śmiertelnie komplikacjami. I pomyślała o czym innym. Poza tym była już 3.30, a rano trzeba dziś wstać wcześniej. Auć.


.........................................................................................................................................................

    A poza wszystkim - czy jest na sali ktoś z Delekty? Moglibyście zasponsorować ten wpis. Niezaradna ma nadzieję, że dysponujecie jakimiś szpiegowskimi wyszukiwarkami kradzieży Waszych zdjęć i przemyślicie sprawę.
 

czwartek, 20 marca 2014

I znów wieczór, i znów dupa :(

   Wieczór powinien być najgoręcej wypatrywaną przez porą przez matkę, ale nie fanatyczkę. Dwójka w wyrku swym piętrowym, cisza, spokój... Używanie, samorealizacja...

   Gówno prawda.

   Nic z olśniewania na blogu kolejnymi zajebistymi wpisami.
 
   Nic z zatonięcia smakowitego w biografii Kate Bush, którą Jeszcze Mąż kupił Niezaradnej pod pretekstem Dnia Kobiet.

    Nic z zaznajamiania się z kulturą wysoką i jarmarczną przed ekranem, w ekskluzywnym (bo limitowanym) towarzystwie Jeszcze Męża.

   Nic z czytania, co jest trendy a co nie trendy w blogosferze.

   Świrus ma kolejne zapalenie oskrzeli. Jeszcze Mąż ciągle niewyleczone zatoki. Gburka idzie krok w krok za ojcem. Apteka, apteka sreka... forsy pełna rzeka...

   Niezaradna jakoś się trzyma zdrowotnie, bo choć w jakimś punkcie musi być ekonomiczna.

   No i zarobić, zarobić coś musi. Wieczorem, którego nie sposób w tej sytuacji wypatrywać z tęsknotą.

    Tym razem Niezaradna będzie pisać referencje dla sklepu z branży komputerowej. Szeroki zasięg usług, figofago dla Niezaradnej, która w tej branży zna się... na poruszaniu po necie się zna. I tu też zależy gdzie. Ale referencje będą jak złoto.

   Ale to za chwilę. Za jakieś 50 minut, podczas których się pobyczy i nie zrobi nic. Napędzana wyrzutami sumienia Niezaradna pracuje w zdwojonym tempie, rzetelnie i bez zaglądania na fejsa.

   Jeżeli należycie do gatunku lilii polnych, jak Niezaradna, zadbajcie o to, by choć czasem poleżeć. Pachnieć też możecie, jeżeli macie za co. Niezaradna nie ma, a to trzeba sobie zrekompensować.

   Robota nie zając.









 



 

środa, 19 marca 2014

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych - finał, choćby nie wiadomo co, kurna!

   Niezaradna dała ciała. Drodzy Czytelnicy, raczcie wybaczyć. Słabość ciała pokonała jej niezłomną potrzebę klapania w klawisze, zasnęła nie wiedzieć kiedy. Ocknęła się, jak napisano, o 4:32. W cholernie niewygodnej pozycji. I zawyła widząc godzinę.

   Dziś zaczyna pisać za dnia, co nie należy do rzeczy prostych pośród gadania Gburki I Świrusa, szykowania obiadu z resztek, poczty służbowej i ukrywania działalności przed Jeszcze Mężem, który nie jest wtajemniczony w to, nad czym Niezaradna zarywa noce.

   Zaczynajmy zatem bez wstępów już. To nadal...

   AKT IV

   Nadal w tle sączy się wspomniane "Breathing" Kate Bush. I wracamy do akcji...

   Bułka z masłem! I zaczynają działać w kierunku reorganizacji paczki kwalifikującej się na paletę za 130 zł, Idzie im całkiem sprawnie i...

   ... i trwa to do momentu, w którym On postanawia na wszelki wypadek hipotetycznie wbić w formularz Sendidu osiągnięte rozmiary pomniejszonego pudła. Baczne wpatrywanie się w ekran obojga...

    Ona: Kurwa! Jakie 70?! Jakie 70? Miało być 17 złotych maks! Przecież ja nieźle dopłacę do tej paczki...
    On: No ale tak wychodzi... Dobra, popróbujmy, jak ciut odejmiemy tych rozmiarów...

    Chwila odejmowania, odejmowania, odejmowania... Trwa to do momentu, gdy On dobija do 40 cm, o które jak się okazuje nadal za duża jest paczka, by za jej wysyłkę zapłacić przewidywaną cenę 17 zł z groszami.  

    On i Ona patrzą na siebie z rozpaczą.

    On: To trzeba rozpieprzyć całą paczkę...
    Ona: Wyjdzie na to, że taniej wyjdzie, jak zrobimy trzy?!
    On: No... Będą musiały być trzy. Wiesz, że już się skończył sznurek? Nie tylko nic nie miałem z tej kasy, ale jeszcze póki co dokładam...
     Ona: A co? Miałam nie sprzedawać tych łóżeczek?!...

    W związku z faktem, że nigdzie nie nie widać trzeciego kartonu, sytuacja staje się pełna napięcia. Milczenie między Nimi jest teraz wyjątkowo nabrzmiałe treścią. W końcu jednak zaczynają działać. Z kartonu zostaje wybebeszona cała zawartość. Piękny, wyjątkowo kształtny karton, zostaje rozwalony gniewnymi ciosami specjalnie na takie okazje przygotowanego skalpela. 

     On: No i?...
     Ona: To są materace... Da się je ścieśnić. Musimy mocno je związać i przełożyć płytami... No i to turystyczne złożone... Może jednak da się wystarczająco małą tę paczkę zrobić...
     On: Dobra... To wiążemy.

    W pocie czoła (w Jego wypadku w sensie dosłownym) dokonują dzieła. Materace zmniejszają swą objętość do ostatnich granic możliwości. Drewnianych płyt ścieśnić się niestety nie da, ale przynajmniej są wąskie. Gorzej z łóżeczkiem turystycznym. Narastająca piramidka zostaje przewidująco zmierzona, nim zacznie się wokół niej budować kolejną Sagradę Familię. Pierwsze mierzenie wywołuje zgodny jęk zawodu, gdy po symulacji okazuje się, że nijak nie wbija się inny koszt niż 70 zł. Piramidka zostaje przebudowana w inny sposób. Symulacja. Znów nic z tego. 70 złotych jak nic. Trzeci sposób też nie działa. 

    On: Muszą być trzy paczki, nie ma wyjścia
    Ona: Kurwa, miałam wysłać babce jutro wszystko... A my nie mamy kartonu... Nie zamówię dziś kuriera.
    On: No co ja mam ci zrobić?
    Ona: A czy ja mówię, że masz coś zrobić? Wkurzona jestem i tyle...

   Pełni rezygnacji odejmują łóżeczko turystyczne z wierzchu paczki. Mierzenie. Ok! Wreszcie wprowadzenie wymiarów nie powoduje wzrostu kosztu wysyłki do rozmiarów ponad kieszeń Niezaradnej, która otrzymaną za łóżeczka i ogadżetowanie kasę zdążyła już dawno wydać. Wiecie na co. Wszystko to razem oznacza, że będą musiały być trzy paczki, a na tę trzecią nie ma materiałów. Trzeba będzie je wykombinować w następny dzień. Co oznacza, że pakowanie przedłuży się i zajmie już nie tylko większą część weekendu, ale i poniedziałek. 
 
   W ponurym milczeniu tworzony jest nowy karton ze starego kartonu. On nagina, tworzy, ma wizję. Ona jest podwykonawcą. Czasami kiwa głową rozumnie niby to ogarniając jego wizję, ale najprościej jest, gdy po prostu wykonuje polecenia. I tak tworzy się nowy karton wokół jego zawartości. Wolne przestrzenie między dużymi przedmiotami zostają zapchane ogadżetowaniem - pościele, dodatki i inne bzdety. Dogięcia, ciągnięcia, jakieś trzy tysiące pięćset sześć razy przewrócenie kartonu, by obwiązać go dookoła sznurkiem metodą Adama Słodowego, jak twierdzi On. Voila! Jest! Jeszcze tylko kolejne kilometry taśmy i już, już... Im bliżej końca dzieła, tym mniej napięcia w ich twarzach, nawet zaczynają rozmawiać. Jemu znów wymyka się parę pieszczotliwych zwrotów do Niej, Ona jakoś tak mniej kamienna niż w akcie II...

    On: Dobra, mierzymy...
    Ona: OK (nerwowy śmiech)
    On: Dobra, wymiary są ok.
    Ona: No to na wagę!

    Wspólnymi siłami taszczą pudło na wagę... 

    On: Ile?... 28.600...
    Ona: Ok, to może być. Ma być do 30, inaczej zabulimy...
    On: Czekaj, jeszcze raz... Bo tu się chyba podpierało o ziemię...
    Ona: ...
    On: Zaraz mnie chujoza strzeli...
    Ona: Dalej, wrzucamy... Ile?
    On: 30. I pół...

    Dalszy ciąg wypowiedzi bohaterów pominiemy, gdyż nie wnosi on nic prócz mało oryginalnych przekleństw z kurwami i chujami gęsto wplatanymi w wypowiedzi. Następnie następuje wzajemne obwinianie się. Po czym On siada z załapanymi rękami, Ona postanawia, że udowodni i zaczyna zabierać się za coś sama. 

   On: Co robisz?
   Ona: W tym pudle zrobiłeś sporo nadmiarów, poodcinam różne zakładki i dojdzie do tego 30... Zbiję tę wagę łatwo.
    On: No zobaczymy...

    Nie czeka jednak aż zobaczy, zaczyna jej pomagać. Dzieło jest znów niweczone. Stopniowo pudła ubywa, gdy dostają się do środka, też co nieco wyszarpują. 

    On: No wrzucaj na wagę... Zobaczymy, ile Ci ubyło.
 
    Waga nie wykazuje nic. Jego spojrzenie jest pełne drwiny.

     Ona: Ta waga nie jest dość czuła! Idę sprawdzić na kuchennej... (wybiega z naręczem kawałków kartonu i prześcieradłem oraz powłoką na poduszkę)
     On:...
     Ona (z kuchni tryumfalnie): Kilogram trzydzieści!
     On: Chodź, pakujemy od nowa...

     I tu następuje to, co powyżej. On nagina, tworzy, ma wizję. Ona jest podwykonawcą. Czasami kiwa głową rozumnie niby to ogarniając jego wizję, ale najprościej jest, gdy po prostu wykonuje polecenia. I tak tworzy się nowy karton wokół jego zawartości. Wolne przestrzenie między dużymi przedmiotami zostają zapchane ogadżetowaniem - pościele, dodatki i inne bzdety. Dogięcia, ciągnięcia, jakieś trzy tysiące pięćset sześć razy przewrócenie kartonu, by obwiązać go dookoła sznurkiem metodą Adama Słodowego, jak twierdzi On. Voila! Jest! Jeszcze tylko kolejne kilometry taśmy i już, już... Im bliżej końca dzieła, tym mniej napięcia w ich twarzach, nawet zaczynają rozmawiać. Jemu znów wymyka się parę pieszczotliwych zwrotów do Niej, Ona jakoś tak mniej kamienna niż w akcie II... Wreszcie znów można postawić po raz trzeci wykonane pudło na wadze...

     On: Dalej.
     Ona: Nie przylega? Nie podpiera się? Nie podpiera się?!
     On: Nie, no ok... Wszędzie obmacałem...
     Ona: Ja też.
     On: Zdejmujemy... Ile?
     Ona: 28,700... (histeryczny śmiech)
     On: No?...
     Ona: Nikt tego nie zrozumie... Nikt... To trzeba przeżyć.
     On: No. Gratuluję.
   
    Tak, jest czego. Oto ono.

 

 
 
   Drodzy Czytelnicy. To wcale nie jest koniec epopei, oczywiście.

   Następnego dnia trzeba było załatwić kolejny karton. Ona pojechała po niego do swego ojca i dostała płachtę zawilgoconą i przemiękłą. Gdy On zobaczył, co przytaszczyła, w niewybrednych słowach powiedział, co o jej łupie myśli. Ale szybciutko i sprawnie, ponieważ to już był pikuś a nie wyzwanie, poczynili trzecie pudło:

 
   
   
   Czy trzeba dodawać, że w trakcie aktu IV ostatecznie się dogadali, postanawiając nie kończyć jednak z tym małżeństwem? Że już od aktu II po raz kolejny utwierdzili się, że są tak sprawnie działającym teamem, że byłoby skrajnym marnotrawstwem rozwalanie tak dobrze działającego zespołu? W akcie III przekonali się po raz fyfset siedemdziesiąty ósmy, że są zajebistą rodziną i najlepszymi rodzicami dla swych dzieci, które uparły się, by pomagać, skoro robota odbywała się za dnia. A w IV zdobyli absolutną pewność, że nie ma na świecie drugiego takiego faceta oraz drugiej takiej kobiety, którzy byliby skłonni dokonywać przez sześć godzin każdego wieczoru i nocy weekendowych tak mozolnego trudu. Za 180 złotych, które już się rozeszło. A w każdym razie nie ma nikogo, komu ośmieliliby się taki czyn heroikomiczny proponować. Bo zakrawa na absurd. I prosi się o inne rozwiązania.

   Czy ta historia ma swój koniec? Ależ skąd.

   Ona drży teraz, że wagi firmy kurierskiej będą działać inaczej niż ta domowa i jutro usłyszy, że trzeba dopłacić do sumy tak astronomicznej, że w czorty pójdzie zarobek. I że towar nie spodoba się cierpliwie czekającej allegrowiczce, która go zakupiła.

   A małżeństwo? Jeszcze potrwa. Ile? Cholera wie.

   Rady dla gołodupnych?

   Tylko jedna: nim zdecydujecie się wysyłać:

  • dwa łóżka
  • dwa materace
  • trzy komplety pościeli
  • i jeszcze jakieś bonusy...
    ... przemyślcie to. Długo. Bo kasa, którą zgarniecie, jeżeli ktoś się zdecyduje kupić za bezcen Wasze graty, może okazać się jedną z najciężej zarobionych w życiu... I zarobicie ją tylko pod warunkiem, że będziecie dokonywać maksymalnie oszczędnej wysyłki. Nie płacąc za karton, który oszczędzacie z innych transakcji. Nie płacąc za taśmę klejącą, której idą kilometry, a macie ją, bo ktoś w rodzinie Was nią obdarował.

    Może okazać się, że w trakcie akcji odechce Wam się tego zarobku i tylko fakt, że nie macie już zyskanych pieniędzy, powstrzyma Was przed telefonem do Kupującego z odwołaniem całej akcji.

  
   Ów koszmarnie długi dramat, na którego pisanie nie stać Niezaradnej (jak wiecie nie powinna przeznaczać tyle czasu na coś niedochodowego) sponsorowała pani Jolanta z Suszu. Wielkie brawa dla Sponsorki, prosimy!

  KURTYNA     

 

   
 



    

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych, cz. 3

   Do rzeczy, jest bowiem godzina 2:40.

   Do rzeczy, zaczniemy nieco od rzeczy.

   Gdyby to był film, ujrzelibyście teraz skrót dnia, który nastąpił po akcie III. Wypełniłoby tę relację parę rzutów reporterskich na wizytę u Jej rodziców, podczas której On rzucał ESD* w jej stronę, napotykając początkowo zdumienie, stopniowo akceptację, by nie rzec starannie kamuflowaną przychylność. Następnie byłaby migawka ze sklepu Biedronka, gdzie Ona stałaby przy kasie z Dwójką, a On marudziłby jeszcze gdzieś na tyłach sklepu. Ale nie jest to film, zatem wystarczy Wam, że zaczyna się...


AKT IV

   Na stole przykuwa uwagę pęk żółtych żonkili, których jeszcze nie było tu rano. Warto zaznaczyć, że obecność owych żonkili jest starannie ignorowana przez oboje bohaterów prawie przez cały czas trwania aktu. 

   Ona siedzi przy stole, przed nią laptop. Minę ma naburmuszoną i cierpiącą - rzut kamery na ekran laptopa: strona sendid, wyślij paczkę. Kamera wędruje do kuchni, tam siedzi On z miną naburmuszoną. Najwyraźniej, jeżeli w ciągu dnia skłonni byli posyłać sobie ESD, teraz są od tego odlegli jak Dziura od Abu Zabi. 
   
   Znów rzut na ekran laptopa cierpiącej nad nim Onej. Widać, jak wypełnia Ona kolejne pola formularza. Raz. Drugi. Trzeci. Fyfanasty. Wszystkie pola po kolei. Na dole ekranu widnieje ciągle: Wypełnij wszystkie pola formularza. Po ich uzupełnieniu i zaakceptowaniu pokaże się wycena przesyłki.


    Ona: Kurwa mać!

   Tę kwestię powtarza jeszcze jakieś 7 razy nim ruszy po Niego do kuchni.

    Ona: Słuchaj, możesz mi pomóc?
    On: Co jest?
    Ona: Ja już nie wiem, co z tym gównem. Sam zobacz, ja wszystko wypełniam...
    On: Tu? (siada przy laptopie).

    Teraz On wykonuje dokładnie te same czynności, które wcześniej Ją pochłaniały. Towarzyszy Mu akompaniament Jej regularnych: No ja też tak robiłam. No tu właśnie. No tak, tu się wklepuje. No i o co chodzi? Bo i jemu ukazuje się tylko: Wypełnij wszystkie pola formularza. Po ich uzupełnieniu i zaakceptowaniu pokaże się wycena przesyłki..  

    Trwa to czas jakiś jeszcze. W międzyczasie włącza się w tle utwór Kate Bush "Breathing". Który zresztą snuje się przez cały czas trwania tego najbardziej chyba dramatycznego aktu. 

   Dla ułatwienia życia Czytelników: 




    


    On (nagle): A zauważyłaś, że jak się tu najedzie, podświetla się coś o palecie?
    Ona: ??? (znów wytrzeszcz oczu)
    On: Dobra, spróbujmy wybrać wysyłkę palety...

    Widzimy, jak bacznie wpatrują się oboje w ekran, po czym odskakują zgodnie i patrzą na siebie z przerażeniem. Rzut kamery na dół ekranu: cena wysyłki: 130 zł.

     Ona: Nie, mowy nie ma... Ja policzyłam za przesyłkę 50 złotych...
     On: ???
     Ona: No tak, dwie paczki... najtaniej wysłane... wyszło mi, że 50 starczy spokojnie...
     On: Co teraz? Będziemy musieli rozwalić tę paczkę? I co dalej?

     Rzut kamery na paczkę spakowaną w akcie II. Oni oboje patrzą na nią z rozpaczą dłuższą chwilę. 

     Ona: Słuchaj... zmniejszymy ją. Pamiętasz, nam zostało w niej jeszcze miejsce, dokładaliśmy do niej na siłę, bo chcieliśmy pierwszy karton szybko mieć z głowy...
     On: Tam zostało miejsce?
     Ona: No. Zetniemy ten karton z góry, nie będziemy przecież wszystkiego od nowa robić... Nie po takim  czasie roboty...
      On: Okej.

      Przystępują do czynu. Naciepielone taśmy klejące zostają zerwane, sznurki przecięte, wreszcie On rozpruwa pakę. Rzeczywiście jest w niej jeszcze sporo miejsca do wykorzystania, zatem można przystąpić do procesu zmniejszania paczki. On sprawdza jeszcze, jakie wymogi musi spełniać paczka, aby być paczką i nie puścić naiwniaków z torbami. Wychodzi na to, że przekroczyli wymagane gabaryty o 7 cm. 

      Bułka z masłem! I zaczynają działać w kierunku reorganizacji paczki kwalifikującej się na paletę za 230 zł, Idzie im całkiem sprawnie i...


     Drodzy Czytelnicy. 4:32. Tu Niezaradna obudziła się na nad laptopem i przeraziła.

     Jutro, jak tylko najszybciej się da, wpis ów zostanie edytowany, byście poznali wreszcie finał tej historii. Teraz... Niezaradnej już tu nie ma. Nie ma!

   
............................................................................................................................................................

* ESD - Eksperymentalny Sygnał Dobra. Wyrażony najczęściej uśmiechem i posyłany w stronę osoby, która na pewno się takowego nie spodziewa. Źródła pomysłu szukać u: Małgorzata Musierowicz, Kwiat kalafiora. Wydawnictwa Niezaradna nie przywoła, bo ktoś tę książkę od niej pożyczył na wieki wieków amen. Co jest równie chamskie, jak zrozumiałe, bo książka jest rewelacyjna. 
   


      

 

wtorek, 18 marca 2014

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych, cz. 2

     Drodzy Czytelnicy. Nie trzyma się tu Was cały dzień w napięciu po to, by pobijać rekordy wejść na bloga, słowo. Gdyby była na to szansa, posty byłyby pisane o godzinach wcześniejszych niż 2:31. Ale że na razie na szansę się nie zanosi. Dupa no. Wy musicie czekać, a pisząca przysypia nad klawiaturą.

     Dla leniwców przypomnienie tego, czego dokonać mają milczący bohaterowie dramatu: chodzi o spakowanie całej zawartości aukcji desperatki.

     Do rzeczy zatem.


     AKT II

     Sceneria jest wzbogacona o dwa gigantyczne kartony oraz stopniowo przybywające elementy składające się na dwa łóżeczka dziecięce, dwa materace, komplet pościeli i ogadżetowania całokształtu 

     On (patrząc na nią spode łba): Będziesz mi pomagać czy sam mam robić?
     Ona (wzruszając ramionami): Oczywiście, że będę pomagać, ale czytać w myślach nie umiem. Masz mi mówić, co mam robić.
   
     Scena ta jest toczona raczej w milczeniu. Bohaterowie mają zacięte twarze, gdyby mogli omijaliby się z odrazą, niestety, zmuszeni są współpracować. W miarę rozwoju sceny widać bowiem, jak czysto formalne było Jego pierwsze pytanie. Robota, którą wykonują, jest zadaniem nie do zrealizowania przez jedną osobę. Pierwszy karton gigant ma kształt sześcianu. Upychają w nim materace, część płyt składających się na łóżko drewniane, łóżko turystyczne w specjalnym pokrowcu, pościele, ogadżetowanie. Tu idzie im szybko, w kartonie zostaje nieco luzu, chwilę debatują, co z\fantem zrobić, czy czymś jeszcze dopchać wierzch. Wreszcie pudło zostaje zamknięte. Tu widzimy szybką akcję oblepiania pudła kilkoma kilometrami taśmy klejącej i ten rekwizyt zostaje porzucony. 

    Ponieważ scena toczy się głównie w milczeniu, lepiej niż przytaczanie półsłówek bohaterów, sprawdzi się podkład muzyczny. I tu również doskonale odda charakter sceny niezawodna Kate Bush. Stosowny utwór znajdziecie tutaj

    Czasami muzyka cichnie i przebija się przez nią głos Jego wydający polecenia. Przy czym zdarza mu się wypadać z roli i z przyzwyczajenia zwracać do Niej pieszczotliwymi określeniami. Ona jest bardziej stała w swym niewzruszeniu i zachowuje kamienną twarz aż do opadnięcia kurtyny.

     Ciąg dalszy poczynań bohaterów skupia się wokół wszystkiego, co zostało jeszcze do spakowania z łóżka drewnianego. I tu - widać to na pierwszy rzut oka - sprawa prosta nie będzie, gdyż bohaterowie dysponują kartonem zbyt wysokim i wąskim. W trakcie okazuje się również, iż zbyt mało jest sznurka koniecznego, by unieruchomić wszystkie drewniane części konstrukcji łóżeczka. 

     Dzieło pozostaje nieukończone, gdy wznowiony zostaje dialog między bohaterami. No, prawie dialog.

    On: Dobra, mamy już przygotowaną większość. Rano skoczę po sznurek i skończymy resztę. To już gładko pójdzie.
    Ona:.... (z twarzy bije słabo maskowane: A nie mówiłam?)
   
   KURTYNA


   AKT III

   Tu obecna jest Dwójka, która w przeciwieństwie do starszych bohaterów sceny, nadaje non stop. Trudno jest jednak przytoczyć wszystkie wypowiedzi Dwójki, zatem niech ten swoisty szum komunikacyjny zastąpi podkład muzyczny. 

   On i Ona zajmują się w tym akcie tworzeniem dzieła na miarę Gaudiego - wokół drewnianych części unieruchomionych w poprzednim akcie za pomocą sznurków, wyrasta opakowanie. Przy czym kreatorem jest On. Ona pełni rolę niezbędnego wsparcia mistrza - bez dyskusji podtrzymuje, przyciska, ściska, naciąga, jednym słowem - jest posłuszna. I całe szczęście, gdyż każdy, nawet najbardziej tępy widz dostrzega wyraziście, iż dzieło Jego jest doskonałe. I wszelkie próby zbijania z tropu Jego myśli twórczej, byłyby tylko destrukcyjnym torpedowaniem narodzin pudła doskonałego. Gdyż takim efektem kończy się akt III. Jest to w zasadzie również scena przemilczana, choć jeżeli porównać ją z aktem II, w scenie tej uderza Jej - rozgadanie to za wiele powiedziane... - no, ale przynajmniej odpowiada na Jego polecenia uprzejmie, nawet można rzec, iż życzliwie. 

    Ponieważ jednak przytaczanie wypowiedzi: Podtrzymaj tu! Dobra! Okej, okej. No, dobra, może być. Ciągnij! poprzeplatane wypowiedziami w stronę Dwójki, która stanowczo nie są na temat - uznajmy, że akt III to scena akcji. I darujmy sobie formalne dialogi. 

    Ostatnie pociągnięcia za sznurki (nowiutka szpula parcianego sznurka pojawia się w tej scenie!), znów kilometry taśmy klejącej i...




 
 KURTYNA.


 Godzina 3:58. Wybaczcie, ale dziś ten dramat nie dobiegnie jeszcze końca.
  

   

 

 

poniedziałek, 17 marca 2014

Licencja na dramat tylko dla gołodupnych. Czteroaktówka, cz. 1

   Rekord wejść? Lubicie dramaty, drodzy Czytelnicy?

   Specjalnie dla Was będzie dramat. Ale że pora już ranna, dziś tylko akt I.

   Miejsce: mieszkanie ze śladami dawnej świetności oraz działalności gospodyni domowej z gatunku chujowych.

   Czas: akt I - wieczór sobotni, akt II - noc z soboty na niedzielę, akt III - poranek niedzielny, akt IV - wieczór i noc z soboty na niedzielę.

   Osoby dramatu: Ona (w tej roli Niezaradna), On (w tej roli Jeszcze Mąż).


   AKT I

   Ona: Kochanie, musimy spakować paczkę
   On: Dziś? Wcale nie uważam, że trzeba pakować ją dziś.
   Ona: A kiedy chcesz to zrobić? Jutro? Przy dzieciach?
   On: A w ogóle to jesteś egoistką...
   Ona:.... (wytrzeszcz oczu)
   On: Bo może powiesz mi skąd kartony?
   Ona: No przecież są po łóżku piętrowym dzieci.
   On: Trzeba zejść do piwnicy. Może ty idź po nie do tej piwnicy...
   Ona: Powiedz wprost, że ci się nie chce spakować. Tylko niby kiedy to spakujemy? Dobrze wiesz, że przy dzieciach to utopia.

   Patrzą na siebie z coraz większą niechęcią. W tle narasta muzyka. Może to być "Violin" Kate Bush, ewentualnie coś podobnego w nastroju. Widzowie zaś widzą Ją i Jego, jak zaczynają chodzić po mieszkaniu rozmawiając coraz bardziej gwałtownie, trwa to czas dłuższy i jest coraz bardziej dramatyczne.

   Finał sceny wyznacza finał utworu.

   Ona: Nienawidzę cię!

   Po czym posuwa się... nie, nie można tego nazwać rękoczynem. Ona po prostu kopie go w tyłek i ucieka.


   KURTYNA.

  Dla ułatwienia Wam życia, drodzy Czytelnicy:



niedziela, 16 marca 2014

Jeszcze Mąż wrócił do domu...

    A może nie powinien? Może by lepiej siedział tam jeszcze, na tych lichych szpitalnych obiadkach? Może powinien zostać czas jakiś dłuższy w tej pustce i zatrzymaniu? Osądzaniu, co najważniejsze jest na świecie? Może mógłby wtedy pozwolić tkwić Niezaradnej czas jakiś jeszcze w złudzeniu na temat?

    Wszystkie związki przechodzą kryzysy.

    Związek Niezaradnej przechodzi kryzys. Miłość nie starczy. Tylko jak ona jest, trudniej związek zakończyć.

    Czy uleczyłaby ten kryzys lepsza sytuacja materialna? 

    Na dziś tak. Gdyby było lepiej, nie trzeba by wystawiać aukcji desperatek. Wystarczyłoby dać ogłoszenie; oddam dwa łóżeczka. Ktoś by przybiegł i je wziął. A tak, trzeba pakować takie łóżeczka. Kto nie zaznał biedy ni razu, ten nigdy nie dowie się, jak bardzo trzeba się napracować, by zarobić 180 zł i spakować całą zawartość aukcji desperatki.

    Niezaradna wie. A Jeszcze Mąż wie jeszcze lepiej, bo to on z pomocą Niezaradnej pakuje. Jest mózgiem akcji. Dziś mu się do akcji nie chciało przystąpić. I dał temu wyraz.

    Nie. To już nie jest pozytywny wpis. To wpis na zakręcie.

    Gdzieś za nim jest tak ładnie, słonecznie i... pusto.




sobota, 15 marca 2014

Jeszcze Mąż wrócił do domu

   I całe szczęście. Szpitalowanie jest cholernie nieekonomiczne.

   Głównie przez żarcie.

   W swoim czasie Niezaradna studiowała w mieście przecudnej urody, gdzie nawet areszt śledczy znajdujący się naprzeciwko jej wielce stylowej uczelni, też był wart rzucenia okiem. I to nie tylko dlatego, że hipnotyzowała wprawa, z jaką więźniowie migali ze swymi kobietami wezbranymi pod murami tajnym językiem gestów. Budynek aresztu był/jest po prostu ładny.

    Któregoś dnia wokół budynku zaczął padać deszcz. Wart wspomnienia, bo to jedyny taki rodzaj opadów, jakie Niezaradna ujrzała. Z okienek okrągłej wieży, w której osadzano aresztowanych, leciała chmura połówek bochenków chleba. Widok tak niecodzienny, że zatrzymywał przechodniów, którzy stali z otwartymi ustami, nie bacząc, że oberwanie taką połówką mogło być całkiem niebezpieczne. Więźniowie w ten sposób protestowali przeciw uwłaczającym im warunkom.

   Gdyby więźniowie zaczęli otrzymywać racje, jakie wydawane są pacjentom w szpitalu D. w miejscowości Dziura, polałaby się krew. Zwłaszcza, że nędzy posiłków nie rekompensuje żaden komfort oddziałów. Telewizorów brak, nawet tych na monety. A węzeł sanitarny uwłacza wszelkiej higienie.

   Pacjenci, w przeciwieństwie do aresztantów, są pokorni. Żarcie przywożą im rodziny, węzłów sanitarnych nie odwiedzają fanatycznie. Po co się myć? Jest się chorym i leży w łóżku. Z czego się obmywać? Dlatego zapewne w szpitalach tak cuchnie.

   Niezaradna też woziła Jeszcze Mężowi jedzenie. Wypaliła w ten sposób ponadprogramową rację paliwa. A po całym dniu kursowania między szpitalem, przedszkolem, różnymi instytucjami a miejscami, gdzie podrzucała na czas odwiedzin Dwójkę, wieczorami była tak padnięta, że zasypiała nad krótkimi notkami na blogu, co tu mówić o robocie. Nie zarabiała w tym tygodniu zatem.

  Uiszczała za to regularnie 2 złote opłat parkingowych, co też należy wliczyć w straty.



   A poza wszystkim - choć każde słowo powyżej jest prawdą, nie jest prawdą, jakoby Niezaradna na wszystko powyższe zwracała uwagę w związku z tym, że Jeszcze Mąż jest w domu.

   Pieprzyć ekonomię, dobrze, że już jest. To wszystko.

   Gdybyście jednak wiedzieli o tym żarciu szpitalnym...


piątek, 14 marca 2014

(Bez)Sens minimalizmu u gołodupnych

 


   A właśnie, że nie! Za pieniądze, których nie mamy, kupujemy dla przyjemności sprawienia frajdy. Sobie. Drugiej osobie. Raz na dwieście lat mogą nawet gołodupni.

   Ale zaraz o tym.

   Taki post jak wczoraj - tak, tego się nie robi.

   Jak się pada na pysk, to się nie traktuje Czytelników arogancko, migając im w szparze wizją różowych uniesień, co świadków nie potrzebują.

    Zamiast tego pisze się im na przykład o tym, że miło jest skasować kasę za dwa wyrka i starą kieckę. Móc zapłacić abonament za telefon, składkę ubezpieczenia i czynsz za garaż. I jeszcze zaszaleć kupując w empiku dołującą książkę o bardzo dziwnej rodzinie, której losy skończyły się dramatycznie. Po czym zanieść to Jeszcze Mężowi jako nad wyraz niestosowny prezent, zważywszy na całokształt jego obecnej sytuacji. Ale fajnie jest kupić zaległy prezent walentynkowy.

    Że walentynki to gówno, a ich czas minął już nieco?

    Nie szkodzi. Miło jest dać prezent, nawet jak gołodupnej osoby na jego zakup nie stać a pretekst jest słaby. Nawet jeżeli bez tej dołującej książki można doskonale żyć. Bo do dupy z życiem, w którym kupuje się tylko to, bez czego już się nie da. Po prostu się nie da.

     Taaa... minimalizm jest słuszną ideą w dobie szalejącego konsumpcjonizmu. I Niezaradna zgadza się z tym, co pisze się tu, tu i tu. Jak tylko może, wywala wszelkie nadmiary i to nie zawsze w celach zarobkowych (jakoś nikt nie chce kupować elementów składowych bzdetek z jaj z niespodzianką...).

     Ale gdy w swoim czasie Niezaradna miała okazję wziąć udział w bardzo ciekawym eksperymencie, to się nie zdecydowała. Bo życie gołodupnych to nieustający eksperyment minimalistyczny. Bez hasła startu i sygnału zakończenia akcji. I tym kontekście miłym eksperymentem jest wyrzucenie kasy na coś zupełnie niekoniecznego. Jak książka o depresyjnym rodzie Beksińskich, którą zanosi się Jeszcze Mężowi w udupiającą scenerię szpitalną.

    A że znów nie będzie kasy na dezodorant albo wyskubanie brwi u kosmetyczki? A po co w domu osobne dezodoranty w wersji damskiej i męskiej? Ta druga starczy zupełnie. A brwi? Odwróci się uwagę Jeszcze Męża za pomocą innych umiejętności podwyższających walory kobiece.

    A reszta świata? Pieprzyć resztę świata.

    Książka wchłania na jakiejkolwiek stronie się otworzy. Luksus najwyższej jakości. Za wakacje, na które się nie wyjechało już osiem lat. Za ciuchy, z którymi sklepy się omija, by nie zauważyć czegoś, co krzyczy: jestem twój! Za resztkę Dune we flakonie kupionym dwa lata temu.

   Bez wielu rzeczy da się dobrze żyć. Jeden nadmiar też dobremu życiu nie szkodzi.


czwartek, 13 marca 2014

M jak miłość albo inne szpitale w Leśnej Górze

    Szpital? Tak, jest do dupy. Jeszcze Mąż jest stabilny, czyli nie wykazuje oznak na chęć czynienia wokół siebie dalszych sensacji. I to tyle w tym odcinku, bo niestety, nie macie na niego wykupionej licencji.

    Litościwie można dodać, że i tak jest przeraźliwie nudny dla postronnych.

    A Niezaradna jest tak kurewsko zmęczona, że nie ma siły napisać więcej. Dziś przeżywała wiele uniesień.

    I było to dobre.

    Czyli jest to radosny i wcale niebiedny wpis. Poza tym, że Niezaradna nic pewnie nie zarobiła, za to straciła mnóstwo czasu.

    Pieprzyć to.




 

środa, 12 marca 2014

Co robią faceci, by zwrócić na siebie uwagę. Post serialowy aż do szpiku kości.

    Jeszcze Mąż zaszalał dziś.

    Gdy Niezaradna zadzwoniła rano, by zdać mu raport ze stanu Dwójki po odprowadzeniu do przedszkola*, wydał z siebie jękliwy komunikat z elementami sensacyjnymi w tle. I zapowiedział rychlejszy powrót. W celu udania się do lekarza, najlepiej do neurologa.

     Niezaradna przyjęła sensację z umiarkowanym zaangażowaniem, za to narosło w niej wkurwienie na Jeszcze Męża, który jak zwykle zapada, gdy podpada. Taka melodyjka "bo ja jestem biedny miś". Niezaradna jest starą sceptyczną małżonką i nie wierzy w biedne misie, zwłaszcza gdy odbiera głuche telefony.

     Czy Niezaradna naprawdę wierzy, że dzwoniła ta/ten trzeci/a? Wierzy. Tak jak w prawdy serialowe. Czyli wcale. Telefon był puentą ładnie finiszującą dwa dni konfliktowe, zatem Niezaradna niecnie go wykorzystała. Również po to, by wyzłośliwiać się wobec Jeszcze Męża.

     Z Niezaradnej potrafi wyjść kawał suczy.

     Gdy Jeszcze Mąż przybył do domu, Niezaradna potraktowała jego zbolałość bardziej niż oschło. Co miała sobie potem gorzko wyrzucać wiele razy w ciągu dnia.

    Jeszcze nie na poczekalni w przychodni, gdzie spędzili trzy godziny.

    Jeszcze Męża przyjęła najpierw lekarka rodzinna. Rozpoznaniem wywołała wrażenie na tyle silne, że to wtedy Niezaradna poczuła, że wszystkie jej dąsy, pretensje i żale są funta kłaków niewarte. A Jeszcze Mąż jest wart cholernie wiele. Na pewno więcej niż ona dała z siebie w poprzednich dniach. I że ciut słabo wypadła.

    Potem Jeszcze Męża przyjął neurolog. Ale nie dlatego, że na skierowaniu od rodzinnej było napisane pilne, co podkreślono dwa razy. Tylko dlatego, że matka Niezaradnej jest lekarką. Zadzwoniła. I po koleżeńsku wyprosiła wizytę.

    To dlatego też Jeszcze Mąż wylądował na oddziale, był już badany i jeszcze będzie. I na pewno za parę dni wróci szczęśliwie do domu. I nastąpi na chwilę happy end, który jak to zwykle u Niezaradnej - potrwa chwilę i pójdzie sobie.

    To był kurewsko długi i ciężki dzień, przesiedziany w poczekalniach, na izbach przyjęć, w korytarzach szpitalnych. Dzień czekania, czekania i czekania. Ale to czekanie miało sens, bo ktoś ten sens załatwił po znajomości.

    A jakby nie załatwił?

    Pieniądze. Gdyby na rodzinę Niezaradnej spadła nagle nieoczekiwana fortuna, tak naprawdę niewiele by się zmieniło. Może ewentualnie po ośmiu latach byłby jakiś wyjazd wakacyjny, częściej wypad do knajpy.
Poza tym - niewiele by się zmieniło.

    Oprócz jednego.

    Lęku o to, co będzie, gdy kiedyś nie będzie miał kto zadzwonić i załatwić, by karteczka "pilne" znaczyła "pilne".

    Gdy się nie ma pieniędzy, "pilne" nie znaczy nic.



* raport o stanie dwójki - Jeszcze Mąż zawsze musi wiedzieć, jak było. Nawet, jeżeli nic nie jest w stanie poradzić z oddali swego miejsca pracy.

wtorek, 11 marca 2014

Blog na cesarsku, real... a cholera go wie.

    Niezaradna ostatnio wskoczyła w szpilki grafika na pewnym portalu, na łamach którego ma szczyt się udzielać. A że przedreptała w tych szpilkach parę kroczków, zrobiła podskok, żabkę w powietrzu i nie wyrżnęła się na pysk, chyba można stwierdzić, że... tak. Niezaradna się wyżarła. Oczywiście czym prędzej wyskoczyła z przywłaszczonych szpilek i pokornie powędrowała do wyjścia, ale sprawa ją rozzuchwaliła. Tak bardzo, że - patrz: lewa strona. Pięknie? Pewnie, że pięknie. Niezaradna non stop jeszcze chłonie tę kokardkę śliczności na jej blogasku takim ładniutkim, piękniutkim, och, och... i ona sama. To. Własnymi. Rękami. No.

    To teraz real: wyświetlacie ten blog 100 razy dziennie. No dobra, ciut zaokrąglone. W niektóre dni tylko wyświetlacie 100, w inne mniej. Jeżeli myślicie, że Niezaradna tak sobie tylko bez okazji przez półtorej godziny siedzi i dłubie kokardki, to... nie myślicie tak? I słusznie.

    Ostatnio Niezaradna czytała dzieło "Dr House i filozofia". Męczyło ją jak cholera, a wspomina o nim tylko dlatego, żeby nawiązać do obrazka.



   Grzegorzowi nie sposób odmówić inteligencji, choć wielu innych rzeczy można. Niezaradna Grzegorzowi nie odmówiłaby, bo w ogóle mało co by przy nim wydukała. Myśl wyrażona w powyższym cytacie Grzegorza przyświeca i Niezaradnej. Oczywiście, że nie jest stworzona do ciężkiej pracy. I kurwica ją bierze, że czasem taką się para, bo z racji, jak mało popłatnie, to wychodzi na to, że to czysty dowód jej głupoty. No ale w końcu po coś się zwie Niezaradna.

    Zaradnie jednak liczy na to, że zarobi na blogu tym. Cokolwiek. Na razie jest tania jak... co w tym kraju jest tak tanie jak Niezaradna? Chyba nie ma takiej rzeczy. Zatem olać figury słowne. Zatem nawet jak barter zarobi, też ją to ucieszy. Własnie kończy się jej krem. Bardzo tani! Dobry! Może go opisać! Za kolejny krem na początek. I tak dalej. Tylko nie liczcie na ściemy. Jak coś będzie nieopłacalne, to Niezaradna to napiętnuje bezlitośnie.

    Fejs Niezaradnej nie lubi. Gdy Niezaradna zakładała swe strasznie tajne konto, nie chcąc zdradzić się kim jest, musiała ślepo strzelać w znajomych. Iluś z tych przezacnych ludzi oburzonych, że molestuje je jakaś Niezaradna i nie przyznając się do takiej znajomości, naskarżyło fesbukowi. Od tej pory zły fejsbuk wszystko, co Niezaradna wklei, pieczętuje na siedem kodów i dwanaście ostrzeżeń. I Niezaradna może się nauczyć wkleić sobie wtyczkę na blogu, ale przekonać fejsa, że jest zupełnie niegroźna nie potrafi. Jeżeli zatem naprawdę chcecie pomóc Niezaradnej w osiągnięciu możliwości kupienia sobie samej dezodorantu, zróbcie proszę użytek z tej wtyczki. I powiedzcie znajomym, że nie muszą się bać. Może jak Was z tysiąc się zbierze, to fejs ulegnie sile perswazji.

    Tyle molestowań, Niezaradna dość często musi molestować służbowo, tu ma dość. Ale traktuje to molestowanie jak jednorazową inwestycję.

    Jak przebiegał cesarski poniedziałek od rana? Smakowicie.

    Świr, choć po trzytygodniowej chorobie, ryczał na samo słowo "przedszkole" i powtarzał uparcie, że jest chory, powitał ranek z promiennym: ci do psidśkola? Dzieci są nieobliczalne, ale jak się okazuje, ma to i swoje zalety. Gburka ogólnie nie ma oporów, zatem o godzinie 8.30 była wolna, dzika i swobodna.

   Na mailu służbowym czekał mail od Klientki. Kto wie, kto wie. Być może coś z tego wyniknie. Jakieś 80 zł prowizji dla Niezaradnej? Potem przyszedł mail od szefowej, którą Niezaradna już dwa razy boleśnie rozczarowała, I był on gałązką oliwną. I dobrze, Niezaradna pieniaczem nie jest, na szefową jest skazana. Ona na Niezaradną najwyraźniej też.

   Potem Niezaradna jeszcze napisała parę swych tekstów moralizatorskich SEO, tym razem w duchu gender i o potrzebie ochrony dziecięcości w dziewczynkach, które za wcześnie stają się nimfetkami. Choć raz teoria w parze z praktyką. I tu Niezaradna dobiła pułapu 500 zł, które trzeba sobie nabić tekstami za 3,25, by móc wystawić zleceniodawcy rachunek.

   A gdy jeszcze na poczcie prywatnej Niezaradnej ukazał się komunikat z allegro, że ktoś kupił jej kieckę za zawrotną cenę 60 zł, nie chcąc bawić się w licytację od 30...

   Niezaradna uczuła się Midasem.

   I stało się.

   Uniosła do ust swych kęs chleba i... nie, nie zamienił się w złoto. Ale jeden z dolnych lewych trzonowców uznał najwyraźniej, że tak, bo zareagował histerycznie. I zaświdrował bólem. A Niezaradna pogrążyła się w niemej rozpaczy, w której trwała przez pół dnia. Bo

Niezaradna ma
bardzo
złe
wspomnienia
i zbyt
świeże.


   Drugie pół dnia zajęło jej wymijanie Jeszcze Męża, który zamienił się w posąg. Niestety, nie złoty. A sposągowiał, gdy przekonał się, że Niezaradna stanowczo nie uważa, że On miał wczoraj rację. I że stanowczo uważa, że to On powinien czuć się głupio.

   O godzinie 23.20 rozległo się wycie telefonu Męża, który ten beztrosko porzucił idąc w czeluści domostwa co dalej, co dalej. Od złej żony swej. I gdy Niezaradna odebrała połączenie z zastrzeżonego numeru, ktoś po drugiej stronie odłożył słuchawkę. Co, jak każdy mądry serial wie, oznacza, że po drugiej stronie była ona. Ta trzecia (ten trzeci? nieee... chyba nie...).

   Niech raz ktoś zrobi to za Niezaradną.




 

 

 

 

poniedziałek, 10 marca 2014

Wiarygodność Niezaradnej

   Niedziela ekonomiczna do zenitu.

   Wybycie do teściów umożliwiło obżarcie się całej rodziny aż do ostatnich granic luzu w ciuchach. A zaznaczmy, że Niezaradna całą zimę nosi leginsy, Dwójka zaś była w rajtuzach. Jeszcze Mąż popuszcza zaś pasa kryjąc ten proceder pod wyrzuconymi na wierzch bluzami. Poza tym przywieziono tyle barterów, że Niezaradna z trudem upchała to w lodówce. Czemu Niezaradna nazywa łupy barterami? Lepiej to brzmi niż jałmużna albo wsparcie. Ale niczym innym to właśnie nie jest, zatem możecie myśleć o tym wprost: żarcie od teściów często ratuje funkcjonowanie gospodarstwa Niezaradnej bez długów. Chwała darom teściów!

   A poza tym.

   Wbrew świętowaniu niedzieli, której popołudnie i wieczór jest najdupniejszą porą tygodnia, Niezaradna zasiadła do SEO. Skuteczną robotę ułatwia obrażenie się na Jeszcze Męża (tak, na pewno zasłużył i nie gada się z nim) oraz wyrzuty sumienia. Niezaradna sporo uników robiła ostatnimi wieczorami, czas kiedyś to nadrobić. Niedziela przecież zawsze była najlepsza w przypominaniu sobie o zaległościach w zadaniach domowych.

   Niezaradna napisała:

  • jeden tekst o tym, jak ważne jest, by właściwie wybrać pieluszki
  • dwa teksty o tym, jak ważne jest by dobrze dobrać stanik
  • trzy teksty o tym, jak ważne jest, by uświadomić seksualnie swe dziecko przed wiekiem dojrzewania


   
  Podsumujmy:
  • że Dwójka miała pieluszki do dupy, to ok. No w końcu do tego są. Że gówno warte też ujdzie, w końcu nie fiołki się w nie zbiera. Ale że jednorazówki to już chujowa sprawa, bo to nie jest dobry wybór
  • Niezaradna pisała tekst od czasu do czasu wsadzając rękę pod bluzkę i odciągając boleśnie wrzynający się w obwodzie stanik. To stanik, który kupiła będąc w ciąży ze Świrem, czyli cztery lata temu, na aukcji na allegro, gdzie kupowała ileś gadżetów do porodu. Staniki kupiła wtedy dwa, do karmienia, antybakteryjne i czarne, bo nie cierpi białej bielizny. Rozmiary wybrała na oko. I staniki te dwa nosi codziennie, zamiennie, gdy pierze jeden, zakłada drugi i noszą się one dobrze i będą nosić aż się nie podrą, co spotkało już inne staniki Niezaradnej, amen.
  • hmmm... tego jeszcze nie wiadomo. 



niedziela, 9 marca 2014

Manifest Niezaradnej dla kobiet w potrzebie. I facetów być może też.

    Przyjmijmy, że to tylko zbieg okoliczności, że dziś 8 marca. W sumie wpis pewnie ukaże się i tak po północy, jak to zwykle u Niezaradnej. Z tym wpisem Niezaradna nosiła się już od dawna, dawna, dawna. Okazja ją tylko troszkę mobilizuje, powiedzmy.

    Kobiety gołodupne. I faceci, którzy dbają o cerę. Czy to, że macie problemy z kasą ma oznaczać, że musicie straszyć zaniedbaną gębą? Bo może macie problemy z kasą takie jak Niezaradna (której to Jeszcze Mąż kupił dziś antyperspirant, bo miał dość znikania w podejrzanie szybkim tempie tempie swego własnego).

    Dziś słoneczny dzień był, żar się z nieba lał. W Dziurze przynajmniej. Zatem nie odstawajmy od charakteru dnia. Wpis optymistyczny dziś będzie.

    Ubóstwo nie oznacza, że trzeba spuścić z tonu w kwestii dbałości o cerę!

    Mało tego, można ją pielęgnować w pierwszorzędnej jakości. Bez kompromisów.  Zdrowo. Pierwszorzędnie. Bez chemii i świństw.

    Czyli znów ekologicznie będzie.

    Niezaradna już pisała o tym, że kobieta gołodupna nie wydaje kasy na waciki. No i na mleczka do demakijażu też nie. To znaczy wydaje raz. Ale potem już nie. I to jest wielka oszczędność.

    Ile osób na sali myje twarz ordynarnym mydłem? A ile kupuje specyfiki specjalne do mycia twarzy? Oczywiście rozrzutność na specyfiki jest usprawiedliwiona. Mydło wysusza. Każda zdrowo myśląca osoba nie będzie wysuszać sobie cery. Niezaradna, która ma ogólnie suchą, też nie. Ale skoro w porywach nie stać jej na dezodorant, to tym bardziej na specyfiki do mycia twarzy.

    Niezaradna nie traktuje twarzy zatem byle czym. Ona traktuje ją olejkiem do mycia twarzy.

    Jeżeli dla kogoś mycie twarzy olejkiem brzmi dziwnie (dla Niezaradnej brzmiało) - niech przeczyta to. Albo to. Albo to jeszcze. Można by sporo totować jeszcze, ale po co Was przerażać, Gołodupne (i Gołodupni)? Zalinkowane olejki do mycia twarzy są cholernie skomplikowane i wyszukane. Już na pierwszy rzut oka trącą jakąś wiedzą tajemną i odstręczającą. A tu chodzi tylko o to, że olejkiem gębę myć jest nie tylko dobrze. Jest najlepiej.

   Olejek Niezaradnej robi się tak.

   Składniki są trzy.

   Olej. Klasyczny, prosto z kuchni - rzepakowy.

   Może być słonecznikowy. Tak głosił przepis oryginalny. Niezaradna jednak, jak na klasyczną chujową panią domu przystało, za słonecznikowy uznała Kujawski, który jakimś cudem walał się w domu (pewnie barter od teściów). I jej pierwszy olejek gębowy został zrobiony z rzepakowego. I tak już zostało. Okazało się bowiem, że gdy użyła prawdziwego słonecznikowego, jakoś jej dziwnie nie pasował zapach. A jak raz użyła oliwki z oliwek to już w ogóle masakra. Nie nadaje się. (Oliwka z oliwek prosto z Italii - dar od jednej kuzynki, której postać wróci tu jeszcze w wielkim stylu.)

   Składnik drugi brzmi magicznie - emulgator SLP.

   Co to jest emulgator Niezaradna nie podejmuje się tłumaczyć, ale może opisać, że to jest takie żelowate coś, co Niezaradna kupuje tu. Jak klikniecie sobie w link, to i wytłumaczenie co to emulgator znajdziecie. Bez niego nie da się zrobić olejku gębowego by Niezaradna.

   Składnik trzeci - olejek eteryczny dla zapachu. Od wyboru do koloru! Pełna swoboda wyboru. Niezaradna daje herbaciany, bo i tak go kupuje z różnych powodów. Kiedyś je wszystkie poznacie.


   Sposób wykonania: do buteleczki wlewacie 100 ml oleju (wcześniej ją sobie uszykujcie, jakąś taką poręczną, żeby miała zamknięcie nie utrudniające aplikacji na gębę). Dodajecie do oleju 2 łyżeczki emulgatora. I parę kropli olejku eterycznego (5?-10?-15? - jak chcecie). Wtrząchacie lub mieszacie - to nie James Bond, obostrzeń brak.

   Voila! Wasz olejek do mycia gęby gotowy. Jakość rewelacja, sposób przygotowania banalnie prosty, koszty - śmieszne. Myje jak złoto.

   Kobieto gołodupna - jesteś tego warta. Facecie też, facecie też. Żeby nie było, że facet musi gębę mydłem myć.

   Przy kolejnej okazji Niezaradna opowie jeszcze o toniku za bezcen. Teraz idzie teksty za 3,25 pisać. A gówno tam. Nie napisze. Zasypia znów nad kompem.

   Kurwa mać.

   Ty zaś, droga Czytelniczko/Czytelniku przyjrzyj się uważnie swemu olejowi kuchennemu. Kto wie, czym jeszcze Cię może zaskoczyć... Taki niby oczywisty.

 

 
 


sobota, 8 marca 2014

Na blogu bogato, w realu jeszcze nie

   Blog się zrobił na bogato, choć o biedzie traktuje.

   Wczoraj było o zabawach. Dziś za zabawy odczepne od pracy zrobiło rządzenie blogiem.

   Teraz możecie zobaczyć, jaka to Niezaradna w blogach oczytana, jej. Czego to tam nie ma. Prościej może: co jest.

    Znajomi są.

    Niezaradna zaczynała anonimowo i czytały ją tylko Stany Zjednoczone z Alaską. Nadal czytają. Hej! pozdrawiam Was gestem królewskopodobnym! Ale Znajomi chcieli to im pokazała, gdzie się skryła. Długo się prosić nie dała. Teraz ma trójkę Znajomych. Kto pisze bloga, żeby go nikt nie czytał? Jeżeli ktoś mówi, że pisze... gówno prawda. Jakby nie chciał, żeby go czytali, toby pisał pamiętnik nie blog. Niezaradną kojarzy zatem jako Niezaradną pięć osób. I starczy. A że część z tych osób pisze i stali się Znajomymi przez świetne swe blogi - no to - voila! - na zakładkę!

    Są blogi-lektura obowiązkowa.

    Lektura obowiązkowa ma to do siebie, że się ją olewa, nawet jak się ma świadomość, że nie powinno. Niezaradna często nie nadąża z lekturą obowiązkową. Teraz będzie widzieć, jak bardzo.

    Są blogi rodzicielskie (mogą się zbiegać z obowiązkową i Znajomymi). Ale z gatunku tego rodzaju podejścia do tematu, które Niezaradna ceni: bez tezy.

    Są blogi, które odkrył przed Niezaradną konkurs na Blog Roku i są bardzo po drodze Niezaradnej. Poza tym, że zdobyły tytuł Blogów Roku, wykazują zbieżność z dziennikiem ze stanu biedy. Albo raczej on z nimi. Niezaradna jednak nie przyjmuje tego do wiadomości. Jej jest tylko jej. Tamtych jeszcze nie przeczytała.

    I to już chyba wszystko.

    Jeszcze przybyły tagi, choć tu zwą się one etykiety. I widać jak na dłoni teraz, że brakuje jeszcze jednej kategorii: dobre inwestycje. Bo przecież od samego początku Niezaradna raz po raz o takich pisze.

    Jak jeszcze Niezaradna opanuje, jak wrzucić, że ma profil na fejsie, poczuje, że ma bloga full wypas.

    Ale jest Niezaradna. I nie wie jak.

    Zważywszy, ile czasu poszło na te zabawy i tę notkę, czy zdziwi się ktoś jeszcze tym, że Niezaradna mało zarabia?

    Spoko, spoko. Zaraz wraca zarabiać. I napisze jeszcze z dwa teksty na 1800 znaków. O dobieraniu stanika. I o pierwszej miesiączce. Tematy całkiem całkiem. Pod warunkiem, że nie pisze się wariacji na ich temat po raz trzeci. Za 3,25 sztuka.

     Niezaradna jest copywriterem. Oprócz tego, że spamerem. Płatnym blogerem dla koncernu mlecznego czasami też. Bywa korektorem i redaktorem. Oprócz tego, że człowiekiem od reklamy i wszystkiego na portalu, na którym tekstowanie jest dla niej bezinteresownym zaszczytem. I misją.

    Przede wszystkim jednak jest nadal bezrobotna. Tak w stanąwszy w nagiej prawdzie. Kiedyś jednak było powiedziane, że poznacie źródła zarobkowania Niezaradnej. No tu poznaliście.

    W ramach porządków, rzecz jasna. No i to wymiganie się od tekstów na 1800 znaków. Za 3,25 sztuka.

    Powrót do tekstów zawsze ułatwia muzyka. I utrudnia muzyka.

 

 






piątek, 7 marca 2014

W co się bawić, w co się bawić

   Zwłaszcza, gdy rzeczywistość skrzeczy z poczty służbowej. Albo z konta. Albo z rachunku. Właściwe zaznaczyć.

   Test sobie zróbcie, Gołodupni.

   Jak wybierzecie taki test to będziecie sobie mogli wytłumaczyć, że to ma sens dla odnalezienia swej właściwej ścieżki zawodowej. I nie jest to stracony czas. Zresztą o tym, kiedy się traci czas już tu kiedyś było. I na pewno nie obejmowało to uciekania przed dołkiem czyhającym nieuchronnie na poczcie. Albo na wyciągu z konta. Albo na rachunku.

  Niezaradna bazując na swym własnym przykładzie potwierdza, że test prawdę głosi. Zgodnie z jego wynikiem ona powinna siedzieć i dalej tego bloga pisać. Albo "Harrego Pottera". Co się lepiej opłaci.

  Jeżeli ten test chybi albo wykaże, że w złym kierunku zmierzacie, nie popadajcie w rozpacz. Zawsze możecie zmienić jeszcze kierunek.

  A jak już się nie da... zawsze możecie przeliczyć wartość swych zwłok.

  Niezaradna: 29 836 zł.

  Teraz już wiecie, dlaczego warto wywędrować gdziekolwiek do roboty. Poza dom. Poza net jako miejsce pracy.

  Niezaradna co rusz natyka się na czynniki destabilizujące rzetelną robotę.

  Podły świat.

Czarna dziura albo co. A w dupę!

   Świat jest kurewsko niesprawiedliwy. Dobrzy nie otrzymują nagrody. Sukinkoty jadą wierzchem na karkach tych ze skrupułami. Ludzie są mierni i oklaskują tych, co ich szmacą. A wszystko to razem i tak funta kłaków nie warte, bo są wojny, choroba i śmierć zbyt zła (tak, jest też dobra, ale to nie tym razem). I ta trójka przytrafia się nawet tym, co nijak na to nie zasłużyli. Można rzec, że zwłaszcza im.

   Patrząc na to z tej perspektywy nic tylko się pochlastać.

   A w dupę.

  Chlastania nie będzie. Ani nawet wyglądania końca świata. Niezaradna bowiem, mimo:

  • swego wieku zgorzknienia na karku
  •  dziesięciu złotych na koncie (Jeszcze Mąż zasilił je, by miała czym zapłacić za przedszkole. Auć. Jej działka)
  •  i niepewnej sytuacji na froncie małżeńskim (sama miłość nie starczy, o nie) 
   - Niezaradna właśnie uważa, że można. Nie chlastać się. Nawet jeżeli swój kawałek szczęścia trzeba wydrapywać aż do zdarcia paznokci. I jest on bardzo malutki. Spokojnie. Przyrośnie.


   Nie jest to łatwe. Boli często jak diabli. I człowiek ma ochotę machnąć ręką. Zagryźć zęby i ustąpić dla świętego spokoju.

   Ale rezygnacja to nie jest święty spokój.

   Zatem.
   Po kawałeczku.

   Dziś to mnie ucieszyło.
   Dziś tu nie ustąpiłam.
   A to - dla mnie.
   Tak, cieszy mnie to i mam w dupie, czy wypada.
   Jestem warta więcej niż dostałam.
   Chcę więcej.
   Przeczekam ten moment, bo już widzę jutro.

   I to jutro w końcu szeroko się uśmiechnie.
   A na dziś ja tylko uśmiecham się, bo zaraz obejrzę ten głupawy serial, który lubię i zapomnę o.
   Niespodzianki się zdarzają.
   Bajki do końca nie kłamią.

   Szczęście jest dziś. Ma postać dobrych słów w złej chwili.

 

   Wpis nietypowy, bo i sytuacja dedykacji się nie trafiła do tej pory. Ale kto mówi, że nie może?

   Niezaradna rządzi na tym poletku.

   I ten wpis jest dla Ciebie, Marta. Z podziękowaniem za wiele dobrych słów w złej chwili.