środa, 2 kwietnia 2014

Nie-Chustka

    Nie, stanowczo nie jest, jak Chustka. Bo Chustka była piękna. Jak elfka. I miała taką myślącą twarz. I siłę, wielką siłę.

    Od Niej nie bije siła. Powiedzmy sobie też bez ogródek, choć jest to niepoprawne politycznie - jest brzydka. Taką banalną brzydotą tysiąca bab, które się mija na ulicy obojętnie, prześlizgnąwszy się po powierzchniach ich banalnych twarzy. I jej twarz do tego stopnia nie jest myśląca, że gdy wwieziono ją na salę nr 5, trzy leżące tam pacjentki odniosły wrażenie, że jest upośledzona umysłowo. Zwłaszcza, że mówiła za Nią matka. Drobna, nerwowa kobieta o znękanej oczach. Jej twarz miała wyraźne ślady dawnej urody. A Nie-Chustka miała od swej matki gorszą figurę, fryzurę i... wszystko. Wszystko wypadło jakoś tak gorzej.

    W jej groteskowo oklejonym plastrami nosie tkwiła rurka sondy, te plastry ją przytrzymywały. I gdzieś jeszcze tkwiła inna rurka. Pacjentki się nie wgapiały, zresztą była noc - dwie więc po prostu spały. Tak, której rozregulowany zegar biologiczny i ból nie pozwalały zasnąć o północy, widziała najwięcej, bo łóżko Nie-Chustki wypadło naprzeciwko jej łóżka. Ale i tak nie zauważyła momentu, w którym rurki sond i kroplówki zniknęły. Może wtedy po prostu zasnęła, gdy zaczęła działać kroplówka z Ketonalem. Ale potem usłyszała, że Nie-Chustka wszystko sama sobie wyrwała. Tak powiedziały pielęgniarki Chirurgowi z Prawem do Pogardy.

    Wrażenie, że Nie-Chustka jest upośledzona spowodował też sposób, w jaki matka tłumaczyła jej wszystko, co mówiły pielęgniarki. "Dorotko, czegoś potrzebujesz? Wody? Panie ci przyniosą... A może do ubikacji, nim zaśniesz?". "Siusiu..." - to dziecinne "siusiu" dało pewność, że Nie-Chustka jest upośledzona. I to, że matka ją przebierała, okrywała ją przywiezionym z domu kocem. I że pochyliła się przed wyjściem nad nią na długo i szeptała: "Tylko mi tu nie płacz... Nie płacz! Ja zaraz, od samego rana tu będę! Przyjedziemy z Krzysiem. On jest wstrząśnięty, wiesz? Ja jestem wstrząśnięta... Jesteśmy w szoku... Nie płacz, nie bój się! Ja wrócę! Zaraz rano będę..."... Potem pacjentka z łóżka z naprzeciwka widziała, że gdy Nie-Chustka się bała, wpadała w takie drżenie - drżało jej całe ciało, takim przeraźliwym drżeniem. Pacjentka z łóżka naprzeciwko lubiła "Ostry dyżur" i "House'a" i "Grey's Anatomy". Ale nigdy, w żadnym z tych seriali, nie widziała takiego drżenia, choć to dobrze zrobione seriale medyczne. Takie drżenie powoduje, że odwraca się wzrok, nawet jeżeli jest się wścibską osobą, a pacjentka z łóżka naprzeciw lubi myśleć, że nie jest wścibska. Więc w serialach medycznych, nawet tych najlepszych, nie można tego TAK pokazać.

    Może dlatego, że pacjentka z łóżka naprzeciwko była najbliżej, matka Nie-Chustki zaczęła jej szeptać z rozpaczą: "Truła się... Nie chce żyć... Nic jej nie trzyma... Bo nowotwór... Pierś już jej odjęli...". Matka Nie-Chustki nie mogła wiedzieć, że ta pacjentka ma w tym momencie mocno upośledzony słuch i nawet bardzo się wysilając, nie może usłyszeć większości jej szeptu. Matce Nie-Chustki chodziło chyba o to, by mówić do kogoś. Bo matka Nie-Chustki wydawała się nie tylko zrozpaczona, ale też zawstydzona tym swym nieporadnym, wielkim dzieckiem i gdy nie mogła z nim nawiązać kontaktu, szukała czegokolwiek. To pewnie ciężko jest być tak upokarzająco bezradnym.

     Jeżeli w Nie-Chustce została jakaś siła i moc, to ta, która skupiła się na samounicestwieniu. Umrzeć z własnej ręki - to z bliska nie jest takie ładne, a gdy się nie uda, to takie żałosne. Jak słowa matki o koleżance, która jej nie upilnowała, co dało ten moment, by napić się Tytana. Płyn do udrażniania kanalizacji, to takie żenujące. Tak nie popełnia się samobójstw w filmach. Tak mogą robić tylko żałosne Nie-Chustki, heroiczne w swym skupieniu na tym, by zniszczyć ten organizm. Nie zasnąć, jak długo się da. Nie wypić nawet kropli wody. Nie przyjąć żadnego lekarstwa, wyrwać sondy i kroplówki.

     Nie-Chustka chciała uciec już od dawna. Nie mogła jej powstrzymać rodzina, którą opuściła już dawno ("Ona się wyprowadziła, ona się wyprowadziła daleko... wie pani, ona jest dorosłą kobietą... ja nie mogę przecież narzucić dorosłej kobiecie, jak ma żyć, prawda? Mój mąż nic nie wie... On jest ciężko chory na serce. Ja mam mieć jutro wizytę u lekarza, bo mam problemy z zastawką... wczoraj zdążyłam wyjechać od niej, a dziś mnie wezwali, wróciłam..."). Nie mogło jej powstrzymać to, że ma dziecko ("Tak, ona ma córkę... Mała z ojcem jest, chciałam ją wziąć, ale ona chce z ojcem być..."). Nie-Chustka gdzieś w głębi siebie wie, że nie powinna, ale chce uciec. To najsilniejsze, co w niej zostało - jak kiedyś pacjentka z łózka naprzeciw przeczytała u Edelmana - wybór rodzaju śmierci. Nie-Chustkę skazano na utratę nadziei ("Odjęli jej pierś... kiepskie wyniki i powiedzieli, że nie dostanie chemii... no i ona chce umrzeć... poddała się..."). Nie jest Chustką i nie umie inaczej wobec utraty nadziei.

    Kiedy pacjentka z łóżka naprzeciwka zasnęła, obrazem pod powiekami był ten z Nie-Chustką wpatrzoną martwo w przestrzeń. Żaden przedmiot, żadna osoba nie przyciągnęły jej wzroku też za dnia, bo gdy pacjentka z łóżka naprzeciwko obudziła się, zobaczyła ten sam obraz, z którym zasypiała. Potem przyszły one, pielęgniarki z porannym wyrokiem zmiany pościeli. Wszystkie pacjentki się poddały, Nie-Chustka usiłowała walczyć. "Nie trzeba! Nie trzeba! - kurczowo trzymała swój koc - Po mnie zaraz przyjdą! Przyjdą i zabiorą mnie do więzienia. Ja zrobiłam coś bardzo złego!". Nie-Chustka wygrała tę bitwę i została w pościeli, którą pewnie ubrudziła zawartość wyrwanych rurek. Że zrobiła coś złego mówiła jeszcze pewnie do matki, która rano znów się zjawiła. Pacjentka z łóżka naprzeciw usłyszała tylko głos matki, bo słuch nie poprawił się wraz z nadejściem dnia. "Co ty zrobiłaś! Co ty zrobiłaś! To nie TY zrobiłaś, Dorotko, to choroba zrobiła. To nie TY, dziecko! To choroba! I my z nią znów powalczymy! Nie pozwolimy ci zrezygnować!". I staje się na moment niemożliwe. Nie-Chustka płacze. Pierwsze uczucie, odkąd zjawiła się na sali numer 5.

    Ale potem przychodzi on. Chirurg z Prawem do Pogardy. Jest przystojnym, krótko wygolonym brunetem ze cieniem zarostu na twarzy. Nie jest tak bardzo wysoki, ale nosi łomocące chodaki, które go czynią wyższym. I chodzi bardzo wyprostowany, pewnym siebie krokiem wysportowanego człowieka. Jest chirurgiem. Jest przystojny, wykształcony i ma władzę absolutną nad oddziałem chirurgicznym przez cały czas swego dyżuru, który trwa nieprzerwanie od piątkowego wieczoru do poniedziałkowego poranka. A ona jest Nie-Chustką. Jest brzydka, taka żałosna w tej brudnej od zawartości sond pościeli. I napawa go odrazą, zresztą chyba jak wszyscy pacjenci. Ale ta jest szczególnie odrażająca dla takiego wybrańca bogów jak on.

    Wysłuchuje relacji pielęgniarek z kamienną twarzą i bezceremonialnie zdziera z Nie-Chustki tę pościel, którą tak kurczowo ściskała, gdy pielęgniarki chciały ją zmienić. Nie-Chustka ucieka. Nie, oczywiście nie zrywa się z łóżka. Ucieka znów w głąb siebie, już nie wróci. To dobrze, Może nie czuje, jak on z odrazą dotyka jej ciała w różnych miejscach, szturcha bezładne nogi czubkiem palca, na który założył rękawiczkę. To robi chwilę, widać, że czynność napawa go odrazą. Nie bada jej, a szturcha, ale Ona nie zareaguje. Już jej nie ma na sali nr 5, jest gdzieś ukryta. Chirurg z Prawem do Pogardy rzuca na nią kołdrę, nie poprawiając zadartych nogawek piżamy. Parę godzin później będzie robił USG ofierze wypadku, badając jej jamę brzuszną, w której coś będzie krwawiło. I zadrze jej koszulę tak wysoko, by ją obnażyć do samego końca, odkryje do niczego w tym momencie niepotrzebne piersi. Pacjentka przecież nie będzie wiedzieć, że to niepotrzebnie takie odarcie z intymności, ona będzie w szoku po wypadku. Chirurg z Prawem do Pogardy, ukarze ją jeszcze za bycie pacjentką rzuceniem kołdry na jej obnażone ciało. Tak szybko, nim pielęgniarki zdążą zetrzeć z jej brzucha żel po badaniu. Będzie jechała kuląc się z zimna na operację, przedtem zmarznie podczas przygotowań do operacji. Ale to zdarzy się później.

    "Tu sprowadzić... - zawiesza teraz głos przystojny Chirurg z Prawem do Pogardy - wiadomo kogo". I znacząco unosi brwi. Psychiatra. Depresja. Niedoszła samobójczyni. Dla Chirurga, który dał sobie Prawo do Pogardy, to wiele powodów do uniesienia brwi.

    Teraz Nie-Chustki już nie ma na sali, nie wywoła jej już matka, mimo gorączkowych starań. Nie wywoła też Nie-Chustki jej brat, który przemawia do niej długo, bardzo długo, próbuje sięgać po różne opowieści, ale Nie- Chustki już nie ma. Potem brat będzie płakał na korytarzu.

    A jeszcze później przyjedzie karetka ze szpitala psychiatrycznego. Przeniosą bezwolnego golema, jakim stała się Nie-Chustka na wózek, przewiozą do szpitala, zapną w pasy i podłączą kroplówki. Doprowadzą do stanu usprawiedliwiającego pozostawienie jej bez pomocy i rzucą jak niewygodny pakunek rodzinie. Matce o udręczonych oczach, która już nigdy nie zazna spokoju. I bratu, który będzie płakał, gdy wyjdzie za drzwi ("Oni są bardzo związani ze sobą, tak... mam ich czwórkę i oni byli ze sobą najbliżej").

   Nie każdy może być silny i piękny jak Chustka. Ale każdy może trafić na Chirurga z Prawem do Pogardy.

   Uważajcie na siebie.

 
   

 

11 komentarzy:

  1. Przepraszam. Wiem, że miało być inaczej, pewnie inny post był oczekiwany. Ale uważam, że nie zawsze należy odwracać oczy. A czasem nawet trzeba oświetlić.

    I nie chcę zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. To zaczyna się już na studiach - mówi moja siostra, lekarz w podberlińskim szpitalu. Przychodzą z rodzin lekarskich, napuszeni, nadęci jak ropuchy. Z domu wynoszą pogardę dla pacjenta, przekonanie o swojej boskości. Panowie życia i śmierci.
    I nikt, absolutnie nikt nie wyprowadza ich z błędu. Nikt ich nie uczy moralności i przynajmniej pozorów empatii.
    Ważne, że egzaminy zaliczone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten nie miał ani jednego wejścia na salę, by nie zaserwować kąśliwego tekstu pod adresem tych leżących na niej.

      Miałam już uszykowaną odpowiedź, ale przespałam dwa wejścia. Mogłam sobie pozwolić jako pacjentka laryngologiczna, nie chirurgiczna ;). Tylko z pielęgniarkami nie zadzierałam.

      Usuń
  3. och, niestety nie raz spotkałam się z przedmiotowym traktowaniem przez lekarzy. Całe szczęście mieliśmy też do czynienia z tymi o ciepłych sercach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja matka jest lekarzem. Regularnie przynosi do domu niezjedzone śniadania, bo w poczekalni tłum i nie pozwala sobie na przerwę.

      Ale ten pobyt w szpitalu był gorzką lekcją pokory. Taki pech.

      Usuń
  4. Straszne jest to co opisałaś. Straszne, bo niestety bardzo wielu lekarzy właśnie tak traktuje pacjentów. A najgorsze jest to, że pewnie nie Ty jedna miałaś ochotę mu coś powiedzieć, ale zapewne mało kto się odważa, bo on na tym oddziale jest przecież panem i władcą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starsza pani leżąca pod oknem wylądowała z podejrzeniem zapalenia wyrostka. Najpierw uśmierzono ból, ale potem znów się odezwał. Za żadne skarby nie przyznała się do tego! Na każde: jak samopoczucie? na obchodzie, mówiła szybko: dobrze, dobrze. Bo bała się Chirurga z Prawem.

      W końcu wkopałam ją przed pielęgniarką, jedną z tych empatycznych i ludzkich. Następnego dnia wreszcie przybył inny lekarz. Zapytał, czy zgadza się na dodatkowe badania i gdy wychodziłam, wykonywali je.

      Ale wcześniej - przez cały weekend kobieta bała się przyznać, że ją boli. Bo bała się lekarza, w czym zresztą pielęgniarka od razu się połapała.

      Jeżeli bała się przyznać do bólu, kto ośmieli się opieprzyć aroganckiego lekarza, za jego chamstwo? (które zresztą jest tajemnicą poliszynela).

      :(.

      Usuń
  5. dobra, sorki, ale muszę.
    ja jestem lekarzem i tak, uważam ,że chamstwo w obejściu i kompleks Boga jest zmorą. ale nie jedynie lekarzy. to samo tyczy się urzędników, prawników, sklepikarek, budowlańców, itd. lekarz ma stety/ niestety tę przypadłość, że pracuje głównie z ciałem pacjenta (już zagłuszam larum: tak, z "człowiekiem" w pacjencie też pracuje. 90% poprawnej diagnozy to wywiad). i w związku z takim materiałem pracy też do tego ciała ma, powiedzmy, dystans. i mało go dziwi. mało gorszy. mało bulwersuje. i to się dzieje mimowolnie, na serio.
    z tą empatią to ja bym tak nie przesadzała. nie wyobrażam sobie onkologa, który miałby reagować z empatią na każdy zgon pacjenta. albo chirurga, który osobiście miałby się ustosunkowywać do każdej pozostawionej blizny. choroba psychiczna murowana po kilku latach pracy.
    kwestia negliżowania pacjentów bądź sposobu prowadzenia rozmowy, to raczej kwestia podstawowych zasad kultury, szacunku do drugiego (których szanownemu Chirurgowi Z Prawem ewidentnie brakuje) niż empatii.
    drażni mnie pewne uogólnianie (a w tym przypadku mam stosunek osobisty :) i absolutnie nie usprawiedliwiam. bo Bogów chodzących po oddziałach nie cierpię organicznie.

    swoją drogą: rewelacyjny tekst! i też mi ostatnio Chustka po głowie chodziła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za ten głos.

      Ja jestem zawodowo - tfu! - belfrem. To też nieciesząca się popularnością grupa społeczna i to mocno z winy wielu jej przedstawicieli. Cholernie mi nie po drodze z wieloma "ciałami pedagogicznymi" . A sporo ich poznałam.

      Czasem ma się pecha. Trafia się na ciała pedagogiczne i na chirurgów z prawem - taka ich mać. Czasem trafia się na człowieka w trudnej sytuacji, bo cały system jest do luftu. I ten zdrowotny, i ten oświatowy. I człowiek może starać się być uczciwy, a na drodze staje bezradność.

      Źle, że w placówkach gdzieś tam w założeniu misyjnych. Łatwo wtedy o sądy generalizujące i żądające bycia Judymem. I Siłaczką.

      I przepraszam za jeszcze jeden wpis o negatywach :). To minie. Już jutro!

      Usuń