Jeżeli matka siedzi do piątej rano klepiąc mniej i bardziej opłacalne bzdety, a czasem po prostu klepiąc, harce Dwójki, nawet na jej brzuchu, nie wybudzą jej za cholerę. I Jeszcze Mąż, przybywszy do domy z niedzielnej fuchy, ujrzy mało budujący obrazek ze swą gnuśną żoną i głodnymi dziećmi w roli głównej.
Zdarzyło się w niedzielę.
Bezrobotna, gnuśna i zaniedbująca obowiązki matki Niezaradna, po otrząśnięciu snu z powiek staje się całkiem udatną atrapą zaradnej gospodyni, wzorowej pani domu, matki gorliwej i inne takie uniesienia. Przez kilka godzin. Albo nawet dzień cały.
Jeszcze Mąż zostaje przebłagany, a Dwójka zaopiekowana, rozbawiona i wprawiona w błogostan.
Robi się obiad. Jest to prześwietna i bardzo ekonomiczna rozrywka. Jest to też pomysł na potrawę wybitnie oszczędzającą kieszeń ubogiej pani domu. I to takiej, co ma zadatki na chujową.
Czyli ziemniaki bez zabawy w obieranie gotujemy w liczbie zależnej od zachcianki.
Zabawa jest przy obieraniu. O taka:
To ziemniak przebrany za dynię. Made by Gburka. Nie widzicie dyni? Takiej helołinowej? Nie widzicie? To sorry, nie nadajecie się do zabawy. Lepiej pomyślcie, jak się dorobić kasy. I prawdziwych zabawek. I żarcia.
Tymczasem w kuchni biedakowej ziemniaki. już bezwstydnie golutkie, się miażdży. Na miazgę. O tak:
I z mąką się miażdży. I robi wulkany. O tak:
Na tym etapie Niezaradna orientuje się, że stanowczo, ale to cholera stanowczo skończyła jej się mąka pszenna. Sięga zatem do szafki i szuka, co zostało.
W starciu resztki gryczanej z resztkami pszennej graham wygrywają te drugie. Bo chleb z grahamki wyszedł do kitu i spotkał go taki los:
Smętny zakalec czeka na miłosierne ptaki, co go zeżrą, jak Niezaradna dyskretnie będzie ciskać nim z balkonu.
Ale wróćmy na miejsce akcji. Po przekonaniu wyjącego Świrusa, że warto zrobić jeden gigantyczny wulkan, który zaleje dinozaury wrzącą lawą, maltretuje wulkan tak długo aż zmienia się w wulkaniczny kamień:
Kamień ten chce zmiażdżyć uratowane jakiś cudem dinozaury, ale Gburka dźga go nożem prosto w bijące serce. Świr czym prędzej przyłącza się w tempie szybszym niż Brutus (tan fragment odcinka sponsoruje baśń o Królewnie Śnieżce. Dziękujemy Wam, bracia Grimm za fragment o tym, co ma strzelec zrobić ze Śnieżką. Dzięki, naprawdę!).
Potem już akcja następuje szybko. Z ekswulkanu wypełzają węże. Sieka się je na drobne kawałeczki, nim zrobią krzywdę ocalałym dinozaurom. A żeby nie przyszło im do głowy jeszcze zaszkodzić jakoś, traktuje się je wrzątkiem:
A następnie bezlitośnie pożera. Zgłodniały dzieciak zeżre bez niczego taki pokonany ciosem prosto w serce wulkan.
Ekonomicznie. Kreatywnie. Zdrowo.
Matka, która nawali jest prima sort.
Ten wulkan to rozumiem, że kopytka są? Moja też bardzo lubi:)
OdpowiedzUsuńA co do Królewny Śnieżki, czy Twój syn już rozumie co strzelec miał zrobić? Bo ja unikam tej tematyki jak ognia:/
Tekst był inicjatywą Córki, ale Syn ochoczo się przyłączył do zadźgiwania wulkana złego.
UsuńA Córka już tam sobie co nieco uświadamia. Baśnie z płyt są zaś takie inspirujące...
Uważać trzeba, co się dzieciom puszcza. Bo może okazać się, że selekcjonowanie tych na TV to nie wszystko :). No i się człowiek dziwi.
Aaa, tak. To kopytka, kopytka. Ale barwę dzięki mące grahamce dostały iście wulkaniczną ;).