sobota, 1 lutego 2014

Koncertowe spieprzenie dnia...

    Taaa... Są takie dni w tygodniu. Od poranka do wieczora. Od świtu do zmierzchu. Stuprocentowo i bez żadnych ograniczeń. Dziś na Niezaradną trafiło.

    Co powinna była zrobić - nie zrobiła. Czego nie powinna - uczyniła. Czas? Zmarnowała. Szanse? Zaprzepaściła.

    Spokojnie, nie miała tego dnia rozszczepiać jądra atomu. To były decyzje ważkie jedynie na poziomie Niezaradnej. Przy czym przysiąść, nad czym się zastanowić, czy zacząć pracę, jak szybko ją wykonać. Dziś Niezaradna była zaprzeczeniem króla Midasa - czegokolwiek się nie tknęła, zamieniało się w gówno (ten błyskotliwy tekst nie jest autorstwa Niezaradnej, nikt tu sobie nie będzie wlewał, drodzy Czytelnicy). W domu - bajzel, w robocie - zastój, obiad - dno. I tak dalej.

    Pech w tym, że dziś Jeszcze Mąż był w tym aspekcie idealnie kompatybilny z Niezaradną. Wieczór cały poświęcony na bycie razem. Dopóki milczeli przy serialu - ok. Jak serial się skończył i zaczęli gadać... Dojście do konsensusu trwało trzy jałowe godziny. Konsensusu nie osiągnięto.

    O godzinie 2.30 Niezaradna zasiadła, by jednak zarobić jakąś kasę. Padły serwery w zarabialni.

    Nie udał się nawet chleb. Choć był z paczki. Pewniak, gotowiec.

    Porada: nim zaczniecie piec, sprawdźcie datę ważności drożdży. Jak nie sprawdzicie, możecie osiągnąć nieoczekiwany efekt artystyczny. O:




2 komentarze: