Z racji, że koniec świata jednak nie nadszedł (czemu, do cholery?!), stała się sprawiedliwość i ci, co się byczyli, musieli w końcu usiąść nad robotą. Która okazała się ponad normę żmudna, upierdliwa i niekończąca się. W przeciwieństwie do sobotniego wieczoru i nocy.
Na szczęście sobota była ekonomiczna w kosztach oraz zdarzeniach, zatem i tak nie ma pretekstów do ściemniania długo na blogu. Niezaradna zawyłaby się z rozpaczy, gdyby nie koncert, który odtworzony został razy pięć. A robota i tak się nie skończyła. I jak tu, kurwa, przy niedzieli nie grzeszyć? Na dodatek nad najgorszą możliwą robotą, bo zaległą od wieków, opłaconą już i przyjmowaną przez wrogo nastawionego szefa.
Drodzy Czytelnicy, Niezaradna i tym razem da ciała z zaległościami typu przepis na ekonomiczny chleb pierwszorzędnej jakości dla ubogich, którego domagała się (i słusznie) Agnes. Jeżeli jednak i bogowie dali ciała, uznajmy, że była to ogólnie niefartowna sobota i pies jej mordę lizał.
Bez nadziei na lepszą niedzielę, Niezaradna idzie o jej poranku do kąpieli. Roboty nie ukończywszy. Nie ucieknie, kurwa, i koniec świata też jej nie trafi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz