czwartek, 23 stycznia 2014

Bez rad. Trzeba to dźwigać i tyle.

   Dotyczy zarówno biednych, jak i bogatych. Wpis egalitarny dziś będzie.

   Dzień, w którym człowiek ma ochotę zatrzasnąć swoje dzieci.
 
   Zaczyna się niewinnie. Budzą się nawet w dobrych nastrojach. Potem następuje impuls. I wali się z łoskotem na łeb. Wyje jedno. Wyje, nie uspokaja go nic, nie wie, czy tak, czy nie. Jak tak, jak nie? Decybele wzmacniają natężenie, człowieka zaczyna kurwica ogarniać, ale trwa, trwa. Przecież zaraz odstawi się je do przedszkola i się będzie tęskniło.

   Nie. Nie będzie się tęskniło. Drugie wybije ze łba te durne pomysły rozpętując dziką awanturę przy ludziach, wyjąc, miotając się i podskakując. Pierdolić ludzi. Ale gówniarz zaczyna doprowadzać do szału i po chwili okazuje się, że serwuje mu się teksty a la własna matka, antybohaterka macierzyńska. Jeszcze chwila, jeszcze chwila. Już... Udało się pocałować i przytulić, zamiast ugryźć i przydusić. Drzwi się zamykają. Tęskni się? Nie, nie tęskni. Stanowczo nie. Jeszcze się jest zbyt wkurwionym, jeszcze trzeba dać upust przez telefon, czerwień przed oczyma robi się ostrzejsza, gdy okazuje się, że nie będzie się wysłuchanym, bo. Coś.

   Parę godzin ciszy później. Przedszkole. Uroczystość. Babcia z dziadkiem dają plamę. Nic dziwnego, w końcu to dobrze znani z tego rodzice właśni. Jeszcze trzeba przeżyć ich wizytę po uroczystości przedszkolnej. Od bólu egzystencjalnego na tym tle odrywa kolejna afera z szatni. To samo, co rano robiło aferę przy ludziach. Teraz robi przy dziadkach. Pierdolić to, ale ochota bierze uciec. Daleko. Uch, jeszcze tyle tego dnia do udźwignięcia.

   Powrót do domu. Impuls i histeria tego, które zaczęło dzisiejszy maraton wycia. Uciec, uciec, uciec. Nie da się. Wchodzą rodzice właśni. "Ale wiesz - zbolały ton - wy to się tak nigdy nie zachowywaliście". Alleluja, tatuśku! Wspaniała nowina! Im mniej analogii między tym lepiej, taki plan jest.

   Za chwilę kolejny dowód na brak analogii. Sukces wychowawczy w postaci wycia znów tego, co przy ludziach lubi dziś.

   I tak jeszcze parę serii do wieczora. Do momentu, gdy wygłosi się dziecku swemu: Jezu, idźcie wreszcie spać.

   Idą spać. Upierdliwość jeden. Zniknęła ukochana lalka. Upierdliwość dwa. Nos nie spełnia już roli otworu wdechowego. Krople. Lalka. Nigdzie nie ma. Tłumaczy się, utula, ucieka z pokoju.

   Zaraz Niezaradna pójdzie szukać tej pieprzonej lalki, bo to Jezusek jest. ukochane dziecko najczulszej matki Gburki. Gdy się Gburka obudzi, ucieszy się, że wrócił.

   Jezusku, Jezusku. Gdzieżeś, do cholery, wpadł?

 




 

   

1 komentarz:

  1. uwielbiam Cię :D paszcza mi się uśmiała, bo pamiętam podobne urocze histerie, z łezka w oku (chwała, że na razie z tym koniec, czekam na nastoletnie excesy ;)

    OdpowiedzUsuń