poniedziałek, 13 stycznia 2014

Poniedziałek pod uwiędłym goździkiem, czyli uroda w stanie ubóstwa. Z ilustracjami poglądowymi.

    Całkiem nieźle. Goździk jest ok. Jeden taki stoi właśnie na stole w kuchni. Jeszcze Mąż przyniósł go wczoraj dla Gburki. Zwędził ze swych zabaw dla dużych dzieci za friko. Ach, dla Gburki właśnie.

    Goździk uwiędły? Chyba nie ma się co dziwić z racji, że Niezaradna rzeczywiście nie oderwała się prędko od nocnej książki ratunkowej. Poszła spać nad ranem, po półgodzinnym śnie rozległo się: mama! Potem mogła znów iść spać. I obudzić się po trzech godzinach na dźwięk budzika.

     Plany, by położyć się spać po odstawieniu dwójki do przedszkola spaliły na panewce, gdy Niezaradna otworzyła służbową pocztę w chałturze nr 1. Chałtura nr 1 to sprzedaż powierzchni reklamowych na pewnym portalu. Kiedyś Niezaradna opowie więcej o zaszczycie, jakim jest praca na takim portalu dla jakiejś tam prowincjonalnej Niezaradnej.

     Niezaradna nie poszła spać. Pracowała, pracowała, pracowała... Potem nastąpiła część dnia rodzinna. Około godziny 17-tej Niezaradną dopadł bunt organizmu wobec zabrania mu świętego prawa do regeneracji. Organizm mści się na urodzie Niezaradnej, która zresztą od paru już lat nasuwa skojarzenia o listopadzie w wydaniu klasycznym.

     Ubóstwo nie ułatwia powrócenia do bardziej słonecznych pór roku na twarzy. Niezaradna kiedyś lubiła swój gorzki grymas ust a la Jeanne Morreau, teraz godzi się z tym, że zmienia się to po prostu w ikonę jędzowatości.

     Jeżeli są wśród odwiedzających ten wpis Czytelników smarkacze, unaocznia się, jak przebiega ewolucja z Jeanne Morreau z gorzkim grymasem w ikonę jędzowatości:



                 Etap gorzkiego grymasu, tajemniczy i intrygujący.




Etap ikony jędzowatości, smutnej tak jakoś. 



     Pęd ku etapowi unaocznionemu na drugim obrazku z jednoczesnym ratowaniem małżeństwa, to cholerny niefart. Bieda nie sprzyja szeroko pojętej regeneracji. O przyczynach braku snu już poczyniono tu wzmianki. Teraz można jeszcze wspomnieć o tym, ze kosmetyki dla etapu zaawansowanego wiekowo są zawsze za drogie. Cóż robić, co zdziałać. Jeszcze Mąż, jak znakomita większość przedstawicieli jego płci, jest wzrokowcem. Kosmetyki drogie są. 

    Niezaradna radzi sobie, jak może i na ile jej się chce. Raz na miesiąc idzie do kosmetyczki wyskubać brwi. Jak tego nie zrobi - breżniewieją, nie ma zmiłuj. Dla smarkaczy obrazek poglądowy znów, zaszalejmy, net za friko daje (czy to jest piractwo? czy można to podciągnąć pod misyjność - nostalgia, historia, kultura i inne takie?):



     Kosmetyczka to luksus. Dlatego Niezaradna straszy właśnie brwiami, sama ma dwie lewe do robótek. Pustki na koncie właśnie. Ale mazidła i inne takie - tu, Czytelnicy drodzy, ciąg dalszy nastąpi. Będą rady, jak mieć kosmetyki tanio, a dobre. 

    Czemu będą, a nie są? Po pierwsze, Niezaradna ma jeszcze robotę. Po drugie, stygnie woda w wannie po Dwójce. Woda w sam raz dla rodzica. Jedno napełnienie wanny - trzy osoby umyte. 

    To jest bieda, drodzy Czytelnicy, to bieda. Ale jak Wam to poprawi samopoczucie, możecie to zwać minimalizmem albo ekologią. 




2 komentarze:

  1. Mówisz? Lepiej niż bieda? Całe szczęście, że eko jest ekono, zawsze człowiek wizerunek ratuje :).

    OdpowiedzUsuń